Robert Mazurek: Pomarańcze w listopadzie

Gdybym nie był Żydem, byłbym antysemitem, powtarzał. Ale właściwie, dlaczego antysemitem, skoro wszyscy prawdziwi Żydzi i tak byli Polakami? On przede wszystkim.

Publikacja: 10.02.2023 17:00

Robert Mazurek: Pomarańcze w listopadzie

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. Tak? To spróbujcie mi zastąpić Szewacha Weissa. Z jego odejściem coś się w Rzeczypospolitej skończyło. W Rzeczypospolitej i to nie dlatego, że Szewach Zenon Weiss był formalnie jej obywatelem. On należał do Rzeczypospolitej dawnej, bardziej nawet Pierwszej niż Drugiej, tej Rzeczypospolitej, o której opowiadał mi w swoim ostatnim wywiadzie, tej, w której multi-kulti nie było wynikiem poprawnościowego projektu, rezultatem dbania o różnorodność za wszelką cenę. Było jedyną znaną, całkiem naturalną rzeczywistością.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Sonet z punktu skupu

Szewach wychował się i wyrósł w takiej Rzeczypospolitej – celowo nie piszę w Polsce – w której nawet w religijnej, żydowskiej rodzinie jidysz przeplatał się z polskim, gdzie w synagogach królował hebrajski, na ulicach – ukraiński, w urzędach – polski, a interesy robiło się czasem, jak to w Galicji, po niemiecku. A że był to kraj jego dzieciństwa, to idealizował go ponad wszelką miarę. Piszę o „kraju dzieciństwa”, choć przecież Szewach dzieciństwa nie miał. Miał niespełna sześć lat, gdy zaczął się na trzy lata ukrywać. Żył w szafie i w piwnicy, chował się w stodole i w kaplicy. Zamiast zabawek otaczały go pchły i wszy. Gdy kiedyś przez szparę w deskach zobaczył grające w piłkę dzieci, zaczął krzyczeć i żądać wypuszczenia go na podwórko. „Tata wziął mnie za rękę i powiedział »Szewciu, jeśli będziesz krzyczał, będę musiał udusić cię poduszką, bo inaczej zdradzisz nas i zginie mama, twój brat, twoja siostra«. A ja przestałem płakać i przestałem być dzieckiem”. Gdy mi to opowiadał, mój syn miał sześć lat.

Kochał pomarańcze, choć jadł je najczęściej w Polsce, bo gdzieżby indziej. Cóż, nawet listopad był w Polsce najpiękniejszy.

Uratowali go Polacy, ale przecież kryć się musiał także przed Polakami, bo szmalcowników nie brakowało. I taką Polskę, choć przerażona pogromem kieleckim rodzina z niej uciekła, on idealizował. A kiedy do niej po ponad pół wieku wrócił, już jako profesor, były szef parlamentu i Instytutu Jad Waszem, to pokochał ją jeszcze bardziej. Wiele lat temu rozmawiałem z muzykiem Wojciechem Waglewskim. Był zdegustowany tym, jak brzydcy, niezadbani, fatalnie ubrani, niedbający o estetykę wokół są Polacy. Dużo i chętnie o tym mówił. Szewach odwrotnie. On widział Polskę jak z obrazka, kraj pięknych, eleganckich starszych ludzi spacerujących po jego ukochanych Łazienkach, czyste ulice, zadbane chodniki. Tu nawet komary były śliczne, no może trochę przesadziłem.

Zostało mi po nim mnóstwo zdjęć i zrobiony telefonem filmik, na którym konferuje z moim, wówczas 11-letnim synem. Kiedyś z Tel Awiwu przywiozłem sobie podkładki pod kubki z pop-artowymi portretami twórców Izraela. Na owym filmiku Szewach, który poznał wszystkich z nich, opowiada o nich Ignacemu. Podkreśla wszystkie ich związki z Polską, rozumiejąc ją w granicach przedrozbiorowych. Ten się tu urodził, a tamten świetnie mówił po polsku, inny chodził do szkoły w Białymstoku, a kolejny studiował w Warszawie. Krajanie. On to czuł, żałował, że w muzeum Polin nie podkreślono, iż twórcy Izraela wywodzili się właśnie z Polski. Wierzył, że jeśli Polacy i Żydzi to odkryją, to spojrzą na siebie inaczej.

Był naiwny? Nie, on na przekór światu wokół i wbrew swoim życiowym doświadczeniom chciał widzieć w ludziach dobro. Wiem, że brzmi to jak najbanalniejszy z banałów, ale jak inaczej to powiedzieć, skoro tak było? Kreślił więc ten swój świat dobrych ludzi, co może i było piękne w życiu, lecz za nic nie przyjmowało się w twardej polityce ostatnich lat. Zupełnie się do niej nie nadawał, jego kompromisy były gniewnie odrzucane przez Polaków i Żydów. Tym pierwszym wystarczały same nagłówki, jak ten, że „Polska nie załatwiła sprawy reparacji”. A co, załatwiła? W Izraelu było nie lepiej. Wcześniej bywał zapraszany do radiowych programów publicystycznych. Co w nich mówił? „A teraz jak zwykle coś dobrego o Polsce opowie prof. Weiss” – zagajał złośliwie dziennikarz. Ale i to go nie zniechęcało.

Kochał pomarańcze, choć jadł je najczęściej w Polsce, bo gdzieżby indziej. Cóż, nawet listopad był w Polsce najpiękniejszy.

Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. Tak? To spróbujcie mi zastąpić Szewacha Weissa. Z jego odejściem coś się w Rzeczypospolitej skończyło. W Rzeczypospolitej i to nie dlatego, że Szewach Zenon Weiss był formalnie jej obywatelem. On należał do Rzeczypospolitej dawnej, bardziej nawet Pierwszej niż Drugiej, tej Rzeczypospolitej, o której opowiadał mi w swoim ostatnim wywiadzie, tej, w której multi-kulti nie było wynikiem poprawnościowego projektu, rezultatem dbania o różnorodność za wszelką cenę. Było jedyną znaną, całkiem naturalną rzeczywistością.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich