Mówią, że nie ma ludzi niezastąpionych. Tak? To spróbujcie mi zastąpić Szewacha Weissa. Z jego odejściem coś się w Rzeczypospolitej skończyło. W Rzeczypospolitej i to nie dlatego, że Szewach Zenon Weiss był formalnie jej obywatelem. On należał do Rzeczypospolitej dawnej, bardziej nawet Pierwszej niż Drugiej, tej Rzeczypospolitej, o której opowiadał mi w swoim ostatnim wywiadzie, tej, w której multi-kulti nie było wynikiem poprawnościowego projektu, rezultatem dbania o różnorodność za wszelką cenę. Było jedyną znaną, całkiem naturalną rzeczywistością.
Czytaj więcej
Heidegger, Hegel, Sartre… Wszyscy polegli. Przekonującą definicję nicości sformułowali dopiero polscy uczeni, mówiący, że nic to pół litra na dwóch. Doszlusowała do nich prof. Krystyna Janda, wyliczając, że nic absolutne to 6,631 mln zł.
Szewach wychował się i wyrósł w takiej Rzeczypospolitej – celowo nie piszę w Polsce – w której nawet w religijnej, żydowskiej rodzinie jidysz przeplatał się z polskim, gdzie w synagogach królował hebrajski, na ulicach – ukraiński, w urzędach – polski, a interesy robiło się czasem, jak to w Galicji, po niemiecku. A że był to kraj jego dzieciństwa, to idealizował go ponad wszelką miarę. Piszę o „kraju dzieciństwa”, choć przecież Szewach dzieciństwa nie miał. Miał niespełna sześć lat, gdy zaczął się na trzy lata ukrywać. Żył w szafie i w piwnicy, chował się w stodole i w kaplicy. Zamiast zabawek otaczały go pchły i wszy. Gdy kiedyś przez szparę w deskach zobaczył grające w piłkę dzieci, zaczął krzyczeć i żądać wypuszczenia go na podwórko. „Tata wziął mnie za rękę i powiedział »Szewciu, jeśli będziesz krzyczał, będę musiał udusić cię poduszką, bo inaczej zdradzisz nas i zginie mama, twój brat, twoja siostra«. A ja przestałem płakać i przestałem być dzieckiem”. Gdy mi to opowiadał, mój syn miał sześć lat.
Kochał pomarańcze, choć jadł je najczęściej w Polsce, bo gdzieżby indziej. Cóż, nawet listopad był w Polsce najpiękniejszy.
Uratowali go Polacy, ale przecież kryć się musiał także przed Polakami, bo szmalcowników nie brakowało. I taką Polskę, choć przerażona pogromem kieleckim rodzina z niej uciekła, on idealizował. A kiedy do niej po ponad pół wieku wrócił, już jako profesor, były szef parlamentu i Instytutu Jad Waszem, to pokochał ją jeszcze bardziej. Wiele lat temu rozmawiałem z muzykiem Wojciechem Waglewskim. Był zdegustowany tym, jak brzydcy, niezadbani, fatalnie ubrani, niedbający o estetykę wokół są Polacy. Dużo i chętnie o tym mówił. Szewach odwrotnie. On widział Polskę jak z obrazka, kraj pięknych, eleganckich starszych ludzi spacerujących po jego ukochanych Łazienkach, czyste ulice, zadbane chodniki. Tu nawet komary były śliczne, no może trochę przesadziłem.