Ta historia jest niesamowita. W 1985 roku niejaki Andrew C. Thornton II, były oficer wydziału do walki z przestępczością narkotykową, próbował wwieźć do Stanów Zjednoczonych partię wysokiej jakości kolumbijskiej kokainy. Wykorzystywał w tym celu niewielką awionetkę Cessna, którą nauczył się pilotować jeszcze podczas służby wojskowej. Ponieważ nie mógł pojawić się z trefnym ładunkiem na lotnisku, wyrzucił go z samolotu gdzieś nad Tennessee i wyskoczył za nim ze spadochronem. Ten nie otworzył się i mężczyzna zginął na miejscu. A towar? Towar zeżarł baribal, na którego ciało lokalny szeryf natknął się jakieś dwa miesiące później.
Elizabeth Banks potraktowała tę absurdalną opowieść jako punkt wyjścia – nakręciła szaloną czarną komedię mającą być może niewiele wspólnego z rzeczywistością, ale gwarantującą szaloną rozrywkę. Naćpany miś sieje spustoszenie w parku narodowym, pożerając spragnionych wrażeń turystów. Wpadają na niego dzieciaki, które uciekły ze szkoły, wiekowa strażniczka leśna wraz z nowym obiektem swoich westchnień, kilku nieudolnych gangsterów próbujących odzyskać towar, wreszcie ścigający ich czarnoskóry policjant. Taki niedołężny i tuż przed emeryturą.
Czytaj więcej
„Pathaan”, wielki przebój indyjskiej kinematografii, to śpiew, taniec i mordobicie.
Banks – aktorka próbująca od jakiegoś czasu sił w reżyserii i mająca na swoim koncie nieudany remake „Aniołków Charliego” – tym razem nie zawodzi. Zgrabnie łączy sceny krwawe z komediowymi, zachowując przy tym zdrowy dystans do opowiadanej historii. Źródeł humoru szuka niemal wszędzie. Śmieszy niedźwiadek zakochany w narkotykach, cieszą karykaturalni bohaterowie, bawią sprawnie nakręcone pościgi i bijatyki. Nawet kadry rodem z horrorów, odcięte kończyny i wylewające się z ludzi flaki, budzą wesołość wśród publiczności. „Kokainowy miś” ociera się bowiem o pastisz gatunku, który przeżywa w ostatnich latach okres świetności.
Najgłośniejszym filmem opowiadającym o atakach dzikich zwierząt były oczywiście „Szczęki” Stevena Spielberga. Doczekały się trzech kontynuacji, a także całej serii podróbek z głośną „Orką – wielorybem zabójcą” na czele. I to właśnie rekinom zawdzięczamy obecną popularność gatunku. Po serii widowiskowych produkcji z lat 90., choćby „Piekielnej głębi”, tematem zainteresowali się twórcy niskobudżetowej tandety. Stąd kolejne „Rekinada” (w których ryby te atakują z powietrza), liczne odsłony „Trzygłowego rekina” czy produkcji w stylu „Megaszczęki kontra megamacki”. Półamatorskie, fatalnie zrealizowane filmy opowiadające o rekinach zombi, pustynnych rekinach czy rekinach z lawiny najwyraźniej mają sporą rzeszę fanów, bo powstają w ilościach hurtowych.