Rafał Chwedoruk: Trzaskowski mógłby nie wychodzić z ratusza, a i tak wygra wybory prezydenckie

Przyszły prezes Rady Ministrów będzie musiał urzędować w permanentnej obecności kardiologa, bo dane gospodarcze z kraju i ze świata nie będą sprzyjające - mówi prof. Uniwersytetu Warszawskiego Rafał Chwedoruk.

Publikacja: 24.02.2023 10:00

Rafał Chwedoruk – politolog, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny Uniwers

Rafał Chwedoruk – politolog, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, komentator polityczny. Jego zainteresowania naukowe obejmują historię myśli politycznej i ruchów społecznych oraz historię myśli socjalistycznej w Polsce i Europie. Pracuje w Instytucie Nauk Politycznych Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW.

Foto: MICHAł WOZNIAK/East News

Plus Minus: Jaki wygląda scena polityczna na dziewięć miesięcy przed wyborami? Czy błędy, które ostatnio popełniają na wyścigi opozycja i obóz rządzący, wpłyną na wynik głosowania?

Tych błędów było bez liku, choć w naukach społecznych i humanistycznych trudno przesądzić ostatecznie, czy jakieś działanie było błędem czy nie, bo nie mamy szansy na powtórzenie eksperymentu, by to sprawdzić. Pewne jest, że PiS przestało być faworytem wyborów. Nie tylko z powodu błędnych decyzji podjętych w tej kadencji, ale przede wszystkim dlatego, że przestały działać dwa obiektywne czynniki, które pozwalały tej partii stabilizować swoją władzę, a nawet docierać do wyborców, do których innym było trudno dotrzeć. Pierwszy czynnik to jest stabilność ekonomiczna, a drugi – zmiana administracji w USA, która spowodowała osłabienie prawicy w przestrzeni międzynarodowej.

Co to za osłabienie, skoro prezydent USA Joe Biden przyjechał do Polski po raz drugi w ciągu roku?

Jeżeli ktoś nie wierzy, niech popatrzy na to, co się dzieje z KPO i na asertywność, z jaką instytucje europejskie podchodzą do polskiego rządu. Obóz rządzący opowiada, jak bardzo wzrosła nasza pozycja w świecie, a decyzje na poziomie unijnym temu przeczą. Jest w tym aspekcie dużo gorzej, niż było w poprzedniej kadencji.

Rozumiem, że ostatnie potknięcie obozu rządzącego z KPO ma w tym wszystkim istotne znaczenie?

Oczywiście. PiS przegrało w tej sprawie wszystko co mogło. Siłą tej partii – czy wygrywała starcia, czy je przegrywała, jak np. wtedy, gdy walczyła przeciwko wyborowi Donalda Tuska na szefa Komisji Europejskiej – było to, że wiadomo było, dokąd zmierza, jaki jest jej cel. A w przypadku KPO widzieliśmy slalom gigant – rządząca partia brała kolejne, coraz bardziej ostre zakręty, a na koniec wyzbyła się swojego głównego atutu, czyli sprawczości. Na dodatek większość wyborców PiS stanowią euroentuzjaści albo przynajmniej eurorealiści, którzy nie chcą permanentnego sporu z UE. W Polsce eurosceptycyzm nie jest podstawą do budowy formacji politycznej, czego najlepszym dowodem był upadek Ligi Polskich Rodzin.

Czytaj więcej

Mirosław Czech: Wybory puściłem na żywioł

A gdyby Trybunał Konstytucyjny szybko uporał się z wnioskiem prezydenta i uznał ustawę o Sądzie Najwyższym za zgodną z konstytucją?

To już nie ma strategicznego znaczenia. Tę kartę PiS przegrało. Pewnie byłoby trochę lepiej dla rządzących, gdyby Trybunał orzekł na korzyść ustawodawców na progu kampanii. A problemy wewnętrzne tego Trybunału są wynikiem problemów prawicy z kadrami.

Błędy kadrowe to jest bolączka PiS. Widzieliśmy to już za rządów PiS w latach 2005–2007.

To prawda, podobny kłopot jak z Trybunałem Konstytucyjnym PiS ma z Najwyższą Izbą Kontroli. Zaplecze kadrowe prawicy w Polsce, z zakorzenionych głęboko w historii powodów, było słabsze od zaplecza kadrowego partii liberalnych lub lewicowych. Dlatego ścieżka awansu w PiS stała się krótka, a to oznacza, że awansowały osoby nie zawsze dobrze przygotowane do sprawowania swoich funkcji. Kolejny błąd PiS polegał na tym, że ta partia nigdy nie wypracowała strategii postępowania z mniejszymi formacjami obecnej opozycji, dokonując częstych zwrotów. Np. tzw. ustawą dezubekizacyjną, która notabene pada w sądach, PiS wykopało przepaść w relacjach z lewicą. Dziś żaden polityk lewicy, mając na względzie własny elektorat, nie zdobędzie się na jakikolwiek gest pod adresem PiS. Nic PiS tą ustawą nie zyskało, z wyjątkiem zachwytu kilku prawicowych baniek internetowych. Podobnie jest z ludowcami – PiS przejęło lwią część elektoratu ludowców, ale stosunek do samej partii obfitował w zmienne taktyki, w tym takie, które wyglądały na chęć strategicznej likwidacji PSL. Podobne wolty PiS wykonywało wobec Konfederacji, a może się okazać, że w przyszłym Sejmie los partii Jarosława Kaczyńskiego będzie zależał od Janusza Korwin-Mikkego, co byłoby niesamowitym rechotem historii.

A czy np. słynny program Willa+ był błędem, który zemści się na rządzących?

Willa+ jest wizerunkową katastrofą. Między innymi z tego powodu, że PiS latami zwracało uwagę na dysfunkcję organizacji pozarządowych, które żyły z publicznych pieniędzy, zatem trudno było o nich powiedzieć, że były niezależne. A teraz własną diagnozę potwierdziło na sobie, przyznając pieniądze na zakup nieruchomości rozmaitym fundacjom. Oczywiście wszystkie błędy głównych partii w polskiej polityce nie mają daleko idących skutków w realiach bipolarności i licznych „żelaznych” elektoratów. Zatem Willa+ nie będzie przyczyną porażki wyborczej.

Ale dlaczego do tej katastrofy wizerunkowej doszło?

Działania rządzącej partii sprawiają wrażenie przygotowania się do wyborczej porażki i podejmowanej w trybie przyspieszonym próby zabezpieczenia sobie materialnej przyszłości, przynajmniej na jakiś czas. Szczególnie na tle zapowiedzi programu Mieszkanie+ ta kwestia może razić wielu wyborców. Gdyby inwestycje podejmowanie w miejscach względnie wyrównanej rywalizacji z opozycją, np. Białej Podlaskiej czy Jarocinie, miały ogólnokrajowy charakter, to ułatwiałoby to rządzącym docieranie do młodszych i w średnim wieku wyborców. Niemniej od początku było jasne, że w realiach obecnego modelu kapitalizmu państwo nie jest w stanie nawiązać do np. szwedzkich doświadczeń z programem miliona mieszkań, masową spółdzielczością czy z wiedeńskim budownictwem komunalnym. W tym sensie PiS po raz kolejny rzuciło sobie kłody pod nogi, i to w sytuacji, gdy obiektywne czynniki działające na jego rzecz po prostu zniknęły.

Co pan ma na myśli, mówiąc: kolejny raz?

Inne zdarzenia odgrywające kluczową rolę, a które określam skrótem AWS – aborcja, wojna i socjal. Pierwszym strategicznym błędem PiS w tej kadencji była sprawa aborcji. Po wyborach w 2019 roku zaczęły się naturalne, bo wynikające z demografii, zmiany w elektoracie PiS. Wiadomo było, że w kolejnych wyborach PiS nie zdobędzie 44 proc. poparcia, czyli pierwszego wyniku, który daje samodzielną władzę bez względu na poziom poparcia dla innych ugrupowań, jeżeli nie dotrze do nowych wyborców, w tym do ludzi młodych. PiS zatem zaczęło nad tym pracować – powołało urząd ds. młodzieży, przygotowało piątkę dla zwierząt. I nagle przez Trybunał Konstytucyjny przechodzi kwestia ustawy aborcyjnej, która to wszystko w jednej chwili wysadza w powietrze.

Tym jednym orzeczeniem odepchnięto młodych?

Ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego przez dekadę pracowało, żeby rozbić stereotyp, że jest partią konserwatywną, nierozumiejącą współczesnego świata, reprezentującą starszych ludzi i z nich złożoną. To się do pewnego stopnia udawało – 20–25 proc. młodych ludzi w kolejnych elekcjach głosowało na PiS. W jeden wieczór zmarnowano dekadę własnej pracy. To było niesamowite wydarzenie.

Mamy A jak aborcja. A kolejne litery?

W jak wojna. Przede wszystkim przeliczono się w rachubach, że pojawi się silny efekt konsolidacji wokół obozu rządzącego. Taki efekt wystąpił, ale na krótko. Wyczerpał się już w maju, czerwcu ubiegłego roku, czyli po kilku miesiącach od wybuchu wojny. Za to obciążenia ekonomiczne związane z wojną zaczęły utrudniać działania w innych obszarach. Wojna wywoływała różne sektorowe kryzysy na skutek wzrostu cen surowców, nakładania sankcji itp. A z tym wiąże się litera S, czyli socjal.

Z wojną?

Oczywiście. Prawica w Polsce opierała swoją tożsamość przez lata wyłącznie na kwestiach kulturowych i historycznych, a nie ekonomicznych, co dawało gwarancję co najwyżej formacji nr 2 i wiecznego pozostawania w opozycji. Dlatego PiS wzięło na sztandary egidę socjalną, której apogeum stało się 500+, minimalna płaca godzinowa, wiek emerytalny. Z tym się też wiązała kwestia gimnazjów nielubianych na prowincji. Przyciągnęło to do PiS nowy elektorat, którego poparcie miało warunkowy charakter. Taki wyborca reaguje alergicznie na wszelkie przejawy obniżenia poziomu życia, a nawet brak wyraźnej poprawy. Tak samo było, zachowując wszelkie proporcje, w końcowej epoce Gierka, gdy większości żyło się lepiej niż na początku dekady, ale stało się jasne, że dalszy wzrost jest co najmniej wątpliwy. Trwająca wojna i jej konsekwencje ekonomiczne najsilniej uderzają w Europę, a zwłaszcza w nasz region oraz w samą Polskę i nie widać prostych perspektyw wyjścia z tej sytuacji. Na dłuższą metę nie można być jednocześnie starożytną Spartą i Szwecją XX wieku, ponosić część kosztów wojny, militaryzować kraj, przeznaczając na to setki miliardów złotych, a jednocześnie utrzymywać wysoki poziom życia.

Zmiany demograficzne, socjal, który przygniata budżet państwa, miliardy złotych wydawane na armię, aborcja – czy to oznacza, że PiS już przegrało najbliższe wybory?

Od aborcji zaczęły się problemy PiS, a od wybuchu wojny partia rządząca powinna zacząć się przygotowywać do realiów bycia opozycją. Żadne działania ze strony PiS – unikanie kolejnych błędów, nawet wycofanie się z Willi+ – prawie nic nie dadzą. Musiałyby znów zmienić się obiektywne okoliczności, na które polscy politycy w zglobalizowanym świecie mają niewielki wpływ.

A jakie to mogłyby być okoliczności?

Przede wszystkim musiałaby się szybko skończyć wojna w Ukrainie. To by spowodowało przynajmniej krótkoterminowy wzrost optymizmu na rynkach światowych, a to wpłynęłoby w swoich skutkach na wyborców. Mielibyśmy nastroje podobne do tych po światowym kryzysie lat 2008–2009. Po latach wyrzeczeń obywatele zażądali wtedy rekompensaty. Platforma nie zrozumiała momentu dziejowego po wyborach 2011 roku i tego, że obywatele oczekują wzrostu dobrobytu. W tej chwili, gdyby skończyła się wojna, wielu obywateli również oczekiwałoby zbiorowej rekompensaty za okres Covid-19 i za czas wojny. A ponieważ w tej materii PiS jest trochę bardziej wiarygodne niż inne partie, miałoby szansę odrobić przynajmniej część strat wśród wyborców. Na koniec wojny jednak się nie zanosi, dlatego PiS może tylko realizować scenariusz przetrwania jako zwarta formacja, która będzie budowała alternatywę dla mocno podzielonej koalicji rządzącej. W roli takiego stabilnego bytu parlamentarnego PiS mogłoby dotrwać do czasów, gdy republikanie odzyskają Biały Dom.

I co by mu to dało?

Wtedy PiS stałoby się ponownie partią atrakcyjną dla mniejszych formacji w systemie partyjnym. Bo przyszły rząd będzie się zmagał z wieloma strukturalnymi kryzysami i będzie bardzo trudno o jego długoterminową stabilność. Jednak w tym roku powtórka z 2019 roku lub cud roku 2015, czyli 16 proc. głosów oddanych na partie, które nie weszły do Sejmu – jest nie do powtórzenia.

Czytaj więcej

Bogdan Lewandowski: Komisja ds. afery taśmowej nic nie da

Z tego co pan mówi, wynika, że opozycja może sobie usiąść na brzegu rzeki i czekać, aż trup wroga spłynie z nurtem.

Do pewnego stopnia tak, i to mimo tego, że i ona popełniała błędy. Największym z nich było to, że część zaplecza opozycji postawiła od początku na konfrontację z PiS skoncentrowaną na kwestiach praworządności, co było zupełnie nieczytelne dla kluczowych wyborczo segmentów opinii publicznej i nie dawało perspektyw demobilizacji wyborców PiS. Kolejne demonstracje organizowane przez KOD niewiele zmieniały. Na szczęście dla opozycji w końcu przyszło otrzeźwienie. Partie opozycyjne zachowały swoje struktury i kadry, nie ulegając podszeptom rozmycia się w szerokim, ponadpartyjnym ruchu pod egidą KOD i znanych autorytetów. Inaczej, niż stało się z węgierską opozycją. Dlatego dzisiaj opozycja może ze spokojem czekać, co los przyniesie. Tym bardziej że niektóre wady opozycji stały się trochę jej zaletami.

Co pan ma na myśli?

Po pierwsze, różnorodność opozycji – utrzymuje przy niej różne grupy wyborców. Po drugie, tak krytykowany brak rozbudowanego programu. Gdyby PO idąca po władzę taki program przedstawiła, to natychmiast zaczęłaby mieć kłopoty. Albo musiałaby ogłosić, że będzie ograniczała wydatki budżetowe, bo tego oczekuje większość wielkomiejskiej klasy średniej, a wówczas zredukowałaby się do poziomu partii kilkunastoprocentowej, ulokowanej w dużych miastach, albo musiałaby podjąć licytację w kwestiach socjalnych z PiS. To zaś uderzałoby w jej żelazny elektorat i umożliwiłoby pojawienie się nowej Nowoczesnej lub wzrost Polski 2050 Szymona Hołowni. A tak PO może próbować odwoływać się do różnych grup społecznych. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że celebryci, którzy narzucali Platformie kurs, stygmatyzując wyborców PiS, zaostrzając przekaz, angażując się w drugorzędne spory lub wypowiadając się w sprawach, o których nie mają pojęcia, zaczęli znikać z głównego przekazu.

Z czego to wynika?

Jak sądzę, w kierownictwach partii opozycyjnych dojrzała myśl, że za chwilę będą się musieli tłumaczyć ze słów celebrytów, zatem najlepiej przestać ich eksponować i postawić na zawodowych polityków i ich wypowiedzi adresowane do konkretnych wyborców. Mam wrażenie, że to nie jest przypadek, iż celebrytów politycznych oglądamy rzadziej.

A co z Donaldem Tuskiem? Najpierw się mówiło, że tylko on da Platformie zwycięstwo, a teraz słyszymy, że jednak Rafał Trzaskowski powinien być twarzą opozycji, bo Tusk tych wyborów nie pociągnie.

Donald Tusk wrócił do polskiej polityki, kiedy było już jasne, że to opozycja i PO są faworytami kolejnych wyborów.

Taki spryciarz?

Każdy polityk powinien być świadomy własnych ograniczeń w kontekście kampanii. Od początku było jasne, że Tusk może wystąpić wyłącznie w roli przywódcy bieguna antypisowskiego. Nie jest politykiem, który mógłby pozyskiwać wahających się. Było też jasne, że jednoczenie opozycji przez tego polityka, właśnie z powodu jego wyrazistości, będzie trudne. Inni liderzy nie chcieli się znaleźć w cieniu Tuska, a także nie zamierzali brać na siebie jego bagażu niepopularnych społecznie reform. Zatem Tusk musiał się liczyć z faktem, że opozycji poparcie rosło nie będzie, ale za to PiS na tyle spadnie, że sondaże dadzą realną większość opozycji. Natomiast pozycja Rafała Trzaskowskiego jest związana z kondycją Europejskiej Partii Ludowej. Tu wracam do zmiany administracji w USA. Odkąd nastała administracja Bidena, to trwa rzeź niewiniątek, jeżeli chodzi o elity konserwatywno-chadeckie Europy Zachodniej.

Z jakiego powodu?

Wszędzie w Europie trwa walka swoistej partii europejskiej popierającej pogłębioną integrację w ramach UE, z partią amerykańską bardziej nastawioną na współpracę transatlantycką. Te podziały potrafią biec i między partiami, i w ich wnętrzu. W Polsce nie kreślimy takiego podziału, żyjąc mitem jedności Zachodu i ponadstandardowym poparciem dla USA. Jednak siłą rzeczy Donald Tusk może się kojarzyć bardziej z Europą niż z polityką zmierzającą do podporządkowania Europy interesom USA. W tym kontekście Rafał Trzaskowski jest postacią niejednoznaczną. Na dodatek moment, w którym mógłby stać się twarzą opozycji, a Donald Tusk liderem tylko jednej z partii opozycyjnych – za kilka tygodni może dobiec końca. Poza tym Trzaskowski jest faworytem w wyborach prezydenckich. Według stanu na 2023 rok mógłby nie wychodzić z warszawskiego ratusza, a i tak wygra te wybory.

Tak pan uważa? Że ma prezydenturę w kieszeni?

Jeżeli PiS przegra wybory parlamentarne, to porażka anihiluje Mateusza Morawieckiego jako kandydata na prezydenta. Po stronie lewicy też na razie nie ma dla Trzaskowskiego konkurencji, co pokazuje los Roberta Biedronia w 2020 roku.

Zatem po co Trzaskowski miałby brudzić sobie ręce rządzeniem?

Przyszły prezes Rady Ministrów będzie musiał urzędować w permanentnej obecności kardiologa, bo dane gospodarcze z kraju i ze świata nie będą sprzyjające. Na dodatek jako państwo zapowiedzieliśmy transformację energetyczną, budowę CPK i czterech elektrowni atomowych, udział w odbudowie Ukrainy, zakupy zbrojeniowe bezoffsetowe itd. Przy najlepszej koniunkturze gospodarczej realizacja tego wszystkiego byłaby bardzo trudna. A jednocześnie jesteśmy społeczeństwem konsumpcyjnym, które już się rozsmakowało w nowym stylu życia i nie chce z niego zrezygnować. Spięcie tego wszystkiego, utrzymanie równowagi przy możliwej wojnie ekonomicznej między Brukselą a Waszyngtonem, przy niewiadomych relacjach amerykańsko-chińskich będzie olbrzymią sztuką. Rafał Trzaskowski podejmowałby niebywałe ryzyko, próbując już teraz stać się liderem dzisiejszej opozycji i np. kandydatem na premiera.

Czytaj więcej

Były poseł Palikota: Paskudna sejmowa przygoda

A do tej pory nie dał się poznać od takiej strony.

Donald Tusk jest na ostatniej prostej swojej kariery. Może przyjąć już tylko jedną wielką misję w polityce i nie ma nic do stracenia. Dopiero gdyby wyborcy zaczęli zdradzać oznaki niezadowolenia z powodu powrotu do liberalnej polityki, Trzaskowski mógłby powiedzieć – ja i moja ekipa jesteśmy remedium na obecne bolączki. Co więcej, start Trzaskowskiego na urząd prezydenta może znacznie przemeblować scenę polityczną, a nawet doprowadzić do restrukturyzacji obecnej opozycji na wzór Francji i partii Macrona. Mógłby się pojawić nowy główny podmiot na bazie części obecnej opozycji. Taka zmiana korelowałaby ze zmianami demograficznymi. Kolejne roczniki młodych ludzi, choć niezbyt liczne, będą odgrywać coraz większą rolę, a one myślą o świecie zupełnie inaczej niż nawet pokolenie teraźniejszych czterdziestolatków.

Plus Minus: Jaki wygląda scena polityczna na dziewięć miesięcy przed wyborami? Czy błędy, które ostatnio popełniają na wyścigi opozycja i obóz rządzący, wpłyną na wynik głosowania?

Tych błędów było bez liku, choć w naukach społecznych i humanistycznych trudno przesądzić ostatecznie, czy jakieś działanie było błędem czy nie, bo nie mamy szansy na powtórzenie eksperymentu, by to sprawdzić. Pewne jest, że PiS przestało być faworytem wyborów. Nie tylko z powodu błędnych decyzji podjętych w tej kadencji, ale przede wszystkim dlatego, że przestały działać dwa obiektywne czynniki, które pozwalały tej partii stabilizować swoją władzę, a nawet docierać do wyborców, do których innym było trudno dotrzeć. Pierwszy czynnik to jest stabilność ekonomiczna, a drugi – zmiana administracji w USA, która spowodowała osłabienie prawicy w przestrzeni międzynarodowej.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi