Mirosław Czech: Wybory puściłem na żywioł

Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej załamał się podział na postkomunistów i obóz solidarnościowy, bo ludzie oswoili się z nową Polską i zaczęli myśleć innymi kategoriami, m.in. przez pryzmat własnej sytuacji życiowej - mówi Mirosław Czech, poseł UD i UW w latach 1993–2001.

Publikacja: 03.02.2023 17:00

Mirosław Czech, poseł i sekretarz generalny UW, czerwiec 2001 r.

Mirosław Czech, poseł i sekretarz generalny UW, czerwiec 2001 r.

Foto: Bartłomiej Zborowski

Plus Minus: Platforma Obywatelska w styczniu skończyła 22 lata. Bezpośrednim impulsem do powstania tego ugrupowania był kongres Unii Wolności, podczas którego z kierownictwa partii zostali wycięci prawie wszyscy politycy dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Mówiono wtedy, że pana rola w przygotowaniu tego kongresu była kluczowa.

To prehistoria, dziś ciekawa dla badaczy lub wyciągnięcia pewnych wniosków dla współczesnych dylematów w polityce. Byłem wtedy sekretarzem generalnym partii i z racji funkcji odpowiadałem za zorganizowanie i przeprowadzenie kongresu. To ja miałem zapewnić warunki do demokratycznego wyboru przewodniczącego partii. Zatem nie uchylam się od odpowiedzialności za to, co było dobre i co złe. Ponosiłem odpowiedzialność. Trzeba jednak pamiętać o okolicznościach. Przede wszystkim na wybór wpłynęły informacje o rozroście niektórych kół partyjnych na podstawie nieprawdziwych danych o członkostwie.

Słynne pompowanie kół, w czym celowali koledzy z KLD.

Oni twierdzili, że do pompowania kół dochodziło też po drugiej stronie, czyli w dawnej Unii Demokratycznej, ale dzisiaj nie ma się co o to spierać. Tym bardziej że były ważniejsze okoliczności tego kongresu. Mieliśmy za sobą trudną koalicję z Akcją Wyborczą Solidarność. AWS wygrała wybory w 1997 roku, uzyskując ok. 33 proc. głosów, a Unia Wolności zdobyła ok. 13 proc. głosów. Koalicja AWS-UW była jedyną możliwą ze względów matematycznych. Względy społeczne też były ważne, bo była to koalicja obozu solidarnościowego, a podział sceny politycznej na obóz solidarnościowy i postkomunistyczny był wtedy jeszcze bardzo żywy.

Partia liberałów gospodarczych z Leszkiem Balcerowiczem jako liderem w jednym rządzie ze związkowcami z AWS – to musiało być od początku trudne przedsięwzięcie.

I było. Do legendy przeszły negocjacje koalicyjne pomiędzy Leszkiem Balcerowiczem i Marianem Krzaklewskim, trwające bodaj dwa miesiące. W pewnym momencie, gdy nie mogli się dogadać, Krzaklewski powiedział: „bo pan jesteś bilansowiec, a ja jestem systemowiec”. Tak to szło.

Przystąpiliśmy do rządzenia z niezwykle ambitnymi planami kontynuowania reform rozpoczętych przez rządy solidarnościowe w latach 1991–1993 oraz przygotowania Polski do wprowadzenia Polski do Unii Europejskiej. Rząd Jerzego Buzka zrealizował m.in. reformę samorządową, służby zdrowia, edukacji i ubezpieczeń społecznych. Oprócz tego kontynuowana była prywatyzacja. Chcieliśmy też przeprowadzić reformę podatkową, co było oczkiem w głowie Leszka Balcerowicza.

Czytaj więcej

Zbigniew Kuźmiuk: W Unii jest coraz mniej solidarności

To się akurat nie udało ze względu na weto prezydenta Kwaśniewskiego.

Droga do niego była długa, wyboista i niezwykle kręta (śmiech). Swoistym paradoksem było to, że w pewnym zakresie przeprowadził ją cztery lata później rząd Leszka Millera, obniżając CIT i wprowadzając liniowy podatek dochodowy dla przedsiębiorców. Dzięki temu zabiegowi wpływy budżetowe radykalnie wzrosły. Sednem propozycji Balcerowicza była jedna stawka podatków PIT, CIT i VAT – 19 proc. W przypadku CIT i VAT oznaczało to obniżkę podatków, a w przypadku PiT wzrost z 18 do 19 proc. i jednoczesne podwyższenie kwoty wolnej od podatku. Zatem w PIT podatnicy z pierwszej grupy zyskiwali lub wychodzili na zero. Rzecz w tym, że wytłumaczenie ludziom istoty reformy nie było proste, a część posłów AWS natychmiast zaczęła krzyczeć, że Balcerowicz znowu chce „łupić biednych ludzi”.

Podatek liniowy był zdecydowanie korzystniejszy dla zamożniejszych grup.

To była bardzo przemyślana reforma, która przyniosłaby budżetowi potężne korzyści, ale wytłumaczenie większości społeczeństwa, że na tym nie straci, gdyż wyższy PIT zostanie zrekompensowany podwyżką kwoty wolnej od podatku, okazało się nie do zrobienia. Katastrofa nastąpiła po tym, gdy TVP pokazała planszę z proponowanymi przez nas zmianami, na której czarno na białym było widać, że podwyższamy podatek dochodowy. Myślałem, że dostanę zawału, gdy to zobaczyłem.

Jerzy Buzek ostro krytykował wtedy telewizję publiczną, którą rządził Robert Kwiatkowski powiązany z SLD.

No tak, ale my w jakimś sensie to firmowaliśmy, bo został wybrany głosem osoby wskazanej przez nas. Takie to były czasy.

Pomimo podobnych problemów jeszcze jesienią 1998 roku nasza koalicja AWS-UW wygrała wybory samorządowe, które po raz pierwszy odbyły się do powiatów i województw. Zatem potwierdziliśmy nasz mandat do rządzenia. To był dobry prognostyk do kontynuowania reform. Niestety, już w 1999 roku skończyła się społeczna akceptacja dla reform. W Sejmie w ramach AWS pojawiło się słynne oczko.

Grupa 21 posłów, którzy kontestowali reformy.

Byli związani z NSZZ Solidarność i przede wszystkim krytykowali prywatyzację. Poparcie dla AWS i UW zaczęło spadać. W 2000 roku zanotowaliśmy spowolnienie gospodarcze i zaczęło nam brakować pieniędzy na realizację flagowych reform. Wprowadzenie kas chorych, otwartych funduszy emerytalnych, gimnazjów, nowych szczebli samorządu terytorialnego – na to wszystko potrzeba było funduszy. W warunkach spowolnienia gospodarczego budżet przestał się domykać, a opozycja biła w nas jak w bęben. W takim klimacie weszliśmy w kampanię prezydencką. Działania AWS były podporządkowane startowi Mariana Krzaklewskiego, przewodniczącego NSZZ Solidarność, w wyborach prezydenckich. AWS po cichu liczyła, że poprzemy Krzaklewskiego i stanie się on wspólnym kandydatem. Dla nas to było niemożliwe, ponieważ uważaliśmy, że Marian Krzaklewski nie ma szans w starciu z Aleksandrem Kwaśniewskim.

Ale swojego kandydata nie wystawiliście.

No właśnie. Tadeusz Syryjczyk powiedział kiedyś, że wyborcy wybierają swoich przedstawicieli po to, by w ich imieniu rządzili przez cztery lata, ale raz na jakiś czas politycy muszą pokazać, że potrafią brać w du...ę za swoich wyborców. A my oddaliśmy pole walkowerem, więc znaleźliśmy się w rozkroku. Część partii popierała kandydaturę Andrzeja Olechowskiego na prezydenta, ale dla większości naszych działaczy było to niemożliwe.

Ciekawe dlaczego?

Nie wywodził się z obozu solidarnościowego. To był zasadniczy powód. Jak mówiłem, ten podział był jeszcze wtedy bardzo żywy. Kandydaturę Olechowskiego popierał Leszek Balcerowicz, Janusz Lewandowski i Sławomir Nowak, który wtedy kierował naszą młodzieżówką. Balcerowicz uważał, że kandydatura Olechowskiego będzie otwarciem nas na budowę silnej partii konserwatywno-liberalnej, ale głównych postaci naszej partii nie przekonał. A ponieważ żaden z liderów UW nie zgodził się kandydować w wyborach prezydenckich, doszliśmy do wniosku, że nie wystawimy nikogo. W teorii „bardzo mądre rozwiązanie”, bez zważania na to, że wyborców należy traktować poważnie. Jeśli w czasie wyborów partia polityczna mówi, że jej sympatycy są mądrzejsi od polityków, to wyborcy mają prawo tak właśnie uznać. A wówczas politycy niejako stają się zbędni. To ważna nauka dla każdego.

To był fundamentalny błąd, bo kampania prezydencka poprzedzała kampanię parlamentarną 2001 roku i choćby z tego powodu trzeba było w niej uczestniczyć.

Zgoda. Na dodatek nasze relacje z AWS jeszcze bardziej się popsuły. Marian Krzaklewski uznał, że w konkurencji z Aleksandrem Kwaśniewskim musi wiele obiecać ludziom. My nie chcieliśmy się na to zgodzić. Rząd był ubezwłasnowolniony, a posiedzenia koalicji stały się bardzo trudne. W rezultacie wyszliśmy z koalicji rządowej, choć „niechętnie”. Mieliśmy nadzieję na powrót do niej – po odnowieniu formuły rządzenia i z nowym premierem. Liczyliśmy, że dzięki temu wejdziemy w kampanię parlamentarną w lepszej kondycji i w nowym Sejmie będziemy co najmniej mocną opozycją.

Dlaczego to się nie udało?

Najpierw negocjowaliśmy „minimum programowe”, potem osobę nowego premiera. Jednym z kandydatów był Bogusław Grabowski, który o tym epizodzie opowiedział w niedawnym wywiadzie – frywolnie, choć nam wówczas nie było do śmiechu. Leszek Balcerowicz do niego zadzwonił z tą propozycją, on odpowiedział, że nie jest zainteresowany. I odnowienie koalicji trafił szlag. Co więcej, z rozmów z kolegami z AWS wiedzieliśmy, że szykuje się atak lustracyjny na Kwaśniewskiego. Mówiliśmy im, że to będzie szarża nieudana, a co gorsza przeciwskuteczna, bo Kwaśniewski był zbyt popularnym politykiem, żeby można go było w coś takiego ubrać. Dla Polski skutki będą fatalne, bo pójdzie w świat informacja, iż kolejny prezydent jest oskarżany o współpracę z tajnymi służbami PRL. Ale oni nie słuchali, uważali, że to będzie zabójczy strzał. Nie był, ale niesmak, mówiąc dyplomatycznie, pozostał.

Wybory prezydenckie skończyły się wygraną Kwaśniewskiego w pierwszej turze.

Byliśmy ogromnie poobijani, tak samo jak AWS, bo Krzaklewski doznał spektakularnej porażki. Zaczęliśmy rozmowy o odnowieniu koalicji. Pierwszym, choć niewypowiedzianym elementem tej nowej współpracy miało być wspólne głosowanie nad kandydaturą Leszka Balcerowicza na prezesa NBP. To było trudne dla AWS, bo Balcerowicz był twarzą liberalnej polityki i tym – jak uważali – doprowadził do rozbicia koalicji. Uznano jednak za rozważne, żeby Balcerowicz pilnował finansów w kolejnej kadencji. Udało nam się przeprowadzić to głosowanie, ale jego konsekwencją była konieczność wyboru nowego przewodniczącego UW.

W ten sposób dotarliśmy do waszego słynnego kongresu.

Kandydaturą oczywistą dla polityków dawnej UD i wielu osób, które przyszły do partii w ostatnich latach, był prof. Bronisław Geremek. Kontrkandydatem profesora był Donald Tusk. Wybory mają to do siebie, że towarzyszą im różne gry przedzjazdowe. Sam przebieg zjazdu był bardzo emocjonalny. I być może dlatego i nam, i im zabrakło chyba zimnej krwi, żeby po wyborach lidera, którym został Geremek, usiąść i zastanowić się nad dalszym funkcjonowaniem partii. Odbyły się wybory do Rady Krajowej UW.

Te wybory, w których prawie wszyscy liberałowie zostali wycięci.

Zamiast uzgodnić, jakie przedstawicielstwo ma mieć każda z frakcji, wybory puściłem na żywioł. Z jednej i drugiej strony emocje były zbyt duże, by uzgodnić wspólną listę. Wszyscy byli zdenerwowani wyborami prezydenckimi, przegraną i faktem, że znaleźliśmy się na mieliźnie. Po zjeździe koledzy skupieni wokół Tuska podjęli decyzję, że wychodzą z Unii Wolności i tworzą nową formację, czyli Platformę Obywatelską. To pogrzebało pomysł odnowienia koalicji z AWS, bo zwyczajnie nie mieliśmy już większości. W konsekwencji tego doszło też do pęknięcia w AWS i m.in. powstania PiS wokół Lecha Kaczyńskiego, wówczas ministra sprawiedliwości.

Gdy liberałowie od was odeszli, nie pomyślał pan sobie: „Do licha, zjednoczyliśmy się z nimi, uratowaliśmy im polityczne życie, a oni teraz wbijają nam nóż w plecy”?

Nie. Trzeba pamiętać, że w 1993 roku, po dojściu do władzy koalicji SLD-PSL, Unia Demokratyczna była ogromnie obolała po klęsce obozu solidarnościowego. My weszliśmy do Sejmu, ale ten nasz gwiazdozbiór, ojcowie założyciele III RP – Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Hanna Suchocka, Władysław Frasyniuk, Grażyna Staniszewska, Andrzej Celiński – wszyscy znaleźli się w opozycji. A cała polityczna prawica wypadła wtedy z Sejmu. Analizowaliśmy, dlaczego tak się stało. Było dużo dyskusji, w którą stronę zmierzać. Część działaczy uważała, że potrzebujemy nowego otwarcia, z nowym przywództwem, a jednym z elementów tego planu było zjednoczenie z KLD.

Nie wszyscy tak myśleli?

Oczywiście, że nie. Pamiętam wystąpienie Stanisława Stommy, przeciwnego połączeniu się z KLD, który mówił: „Strzeżcie sztandaru i dorobku UD”. W partii były różne głosy na ten temat. Ale to połączenie było dla nas korzystne, a współpraca układała się dobrze. Przecież formalnym powodem wyjścia Unii Wolności z koalicji z AWS był brak akceptacji dla kandydatury Pawła Piskorskiego na prezydenta Warszawy. Czyli umieraliśmy za Piskorskiego (śmiech).

A co pan dzisiaj myśli o tamtych wydarzeniach?

Ocena jest prosta – pojawiła się nowa partia, bardziej dynamiczna, z nowymi pomysłami i trzema liderami, w tym Andrzejem Olechowskim wypromowanym w wyborach prezydenckich. Okazała się sprytniejsza od nas i wyborcy przyznali jej rację, bo wygrała wybory. Te 12 proc. poparcia w 2001 roku to nie był jakiś gigantyczny sukces PO, ale mimo wszystko sukces. A my przepadliśmy.

Później Tusk miał kilka świetnych decyzji, m.in. w 2005 roku odmówił zawiązania koalicji rządzącej z PiS. Potem PO niezwykle poszybowała w sondażach.

To był dobry ruch? Od rozpadu PO-PiS rozpoczęła się ostra walka w obozie solidarnościowym, która toczy się do dzisiaj.

Zgoda, ale ten konflikt i tak by się uwidocznił. Wszystko zaczęło się od kampanii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego, w której po raz pierwszy zarysowano podział na Polskę solidarną i liberalną. Po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej załamał się podział na postkomunistów i obóz solidarnościowy, bo ludzie oswoili się z nową Polską (do czasu akcesji sentyment za PRL był ogromny) i zaczęli myśleć innymi kategoriami, m.in. przez pryzmat własnej sytuacji życiowej. PiS wyciągnęło z tego wnioski i bardzo ostro skręciło w lewo w sprawach gospodarczych i społecznych. Tylko ideowo pozostało prawicą. Zatem ten spór z PO tak czy inaczej by się pojawił.

Niektórzy mówią, że UW nie pasowała do nowych czasów, bo pouczała wyborców i się wywyższała. Czy jest w tym ziarno prawdy?

Nie mam takiego wrażenia. Jakbym słyszał głosy o PO, szczególnie sprzed powrotu Tuska.

Może przejęli tę manierę po was, w końcu byli z wami w jednej partii przez pięć lat.

Nie wiem (śmiech). Pewne jest, że w czasach UW nie było mowy o tzw. dyscyplinie wypowiedzi. Trudno sobie wyobrazić, żeby Bronisław Geremek lub Tadeusz Mazowiecki mówili zgodnie z „przekazem dnia” albo sami wysyłali przekazy dnia (śmiech). To była po prostu inna epoka polityczna. Jednak gdy dziś patrzę na spory rządu z UE, to myślę, że fundamenty, które wtedy położyliśmy, okazały się niezwykle mocne, skoro wytrzymały te wszystkie wstrząsy. Na szczęście pewne idee nigdy nie znikają. Gdy słucham Donalda Tuska, to uważam, że jest emanacją myślenia propaństwowego i takiego sposobu polityki, jaki uprawiali politycy Unii Demokratycznej i później Unii Wolności. Bardzo kibicuję kolegom z Koalicji Obywatelskiej, a Donalda Tuska uważam za najwybitniejszego obecnie polskiego polityka. Ogromnie mnie oburzają ataki na niego za politykę wobec Ukrainy.

Jakie ataki?

Przykładowo, że rzekomo sprzyjał Putinowi. Jako świadek i uczestnik różnych wydarzeń w Ukrainie od roku 2013 do 2019 mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że Donald Tusk odegrał fundamentalną rolę m.in. w czasie Majdanu, na początku wojny rosyjsko-ukraińskiej, która wybuchła w lutym 2014 roku, a następnie, gdy był przewodniczącym Rady Europejskiej. Był, jest i pozostaje wielkim przyjacielem Ukrainy. Zaraz po Majdanie objechał wszystkie stolice europejskie, tłumacząc, co się dzieje w Ukrainie i jakie należy podjąć działania. A pamiętajmy, że wtedy prezydent Ukrainy uciekł z kraju, a rząd miał charakter tymczasowy, co budziło nieufność u polityków europejskich. Tusk nie wahał się udzielać wsparcia Ukrainie.

To dlaczego głos Polski się nie przebił przy okazji zawierania porozumień mińskich, które nie okazały się korzystne dla Ukrainy.

Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow uważa inaczej, bo pomstuje na przywódców Ukrainy, Niemiec i Francji, że ich oszukali przy podpisywaniu porozumień. Moskwa sądziła, że to mechanizm zwasalizowania Ukrainy, a okazało się, że był to czas dla wzmocnienia się Ukrainy i jej przygotowania do wielkiej wojny. Porozumienia mińskie były pozytywne, bo w sierpniu–wrześniu 2014 roku Ukraina nie miała się czym bronić, gdy rosyjska armia wkroczyła do Donbasu i zaczęła walczyć z siłami ukraińskimi. Prezydent Petro Poroszenko mówił wtedy, że pomiędzy linią frontu przy Donbasie a Charkowem ma jeden bojowy wóz piechoty.

Czyli porozumienia mińskie dały mu czas na zorganizowanie obrony?

Absolutnie tak. To było kupowanie czasu. Natomiast jeżeli chodzi o udział Polski w tamtym procesie, to był on związany z możliwościami porozumienia z Putinem. Tandem niemiecko-francuski Putin akceptował, natomiast udział Polski był dla niego nie do przyjęcia. Z tego wziął się tzw. format normandzki, który poprzedzał porozumienia mińskie. Putin uważał Polskę za podżegacza wojennego, który stoi zdecydowanie za blisko przy Ukrainie. Z tego m.in. powodu kanclerz Angela Merkel bardzo mocno zabiegała o to, żeby Tusk został szefem Rady Europejskiej. U nas się o tym nie mówi, ale chodziło m.in. o to, żeby wysłać do Rosji czytelny sygnał, iż Polska jest poważnym graczem w Unii Europejskiej i nieusuwalnym elementem podejmowania strategicznych decyzji. Że nie będzie rozgrywania „starej” Europy przeciwko „nowej”. I to wynikało z siły i zaangażowania Donalda Tuska w popieranie Ukrainy.

Czytaj więcej

Jan Maria Jackowski: PiS – dyletanctwo, kolesiostwo, nepotyzm

Władysław Frasyniuk, pana dawny kolega z UD i UW, nawołuje opozycję do odłożenia na bok różnic i – tak jak w czasach, gdy wszyscy się mieścili pod jednym sztandarem Solidarności – do startu z jednej listy wyborczej. Czy myśli pan, że to możliwe?

Rozumiem, o czym mówi Władek Frasyniuk. Zgadzam się z nim, że powinno się w tej chwili zbudować tę jedną listę i zapomnieć o podziałach. W OKP one również były widoczne, a jednak się udało. A nasza koalicja z AWS? Była potwornie trudna. AWS – jak to się mówi – musiała nastąpić na własną szyję, żeby rządzić z liberałami, z Leszkiem Balcerowiczem, w imię realizacji dużych celów. A teraz mamy taki moment, że trzeba myśleć dużymi celami i iść wielkim blokiem do wyborów. Tak samo było w 2005 roku – wojna między Kwaśniewskim i Millerem oraz rozmaite afery sprawiły, że PiS i PO mogły sięgnąć po wielkie cele. To był w gruncie rzeczy łut szczęścia, bo historia mogła się potoczyć inaczej, gdyby obaj politycy lewicy byli bardziej powściągliwi. Dlatego szczęściu trzeba pomagać. Dziś wiemy, że pójście w szyku rozdrobnionym nie da bonusu w postaci wyższego poparcia. Obóz władzy jest skonsolidowany mimo różnych walk frakcyjnych. I opozycja też powinna się konsolidować.

Plus Minus: Platforma Obywatelska w styczniu skończyła 22 lata. Bezpośrednim impulsem do powstania tego ugrupowania był kongres Unii Wolności, podczas którego z kierownictwa partii zostali wycięci prawie wszyscy politycy dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Mówiono wtedy, że pana rola w przygotowaniu tego kongresu była kluczowa.

To prehistoria, dziś ciekawa dla badaczy lub wyciągnięcia pewnych wniosków dla współczesnych dylematów w polityce. Byłem wtedy sekretarzem generalnym partii i z racji funkcji odpowiadałem za zorganizowanie i przeprowadzenie kongresu. To ja miałem zapewnić warunki do demokratycznego wyboru przewodniczącego partii. Zatem nie uchylam się od odpowiedzialności za to, co było dobre i co złe. Ponosiłem odpowiedzialność. Trzeba jednak pamiętać o okolicznościach. Przede wszystkim na wybór wpłynęły informacje o rozroście niektórych kół partyjnych na podstawie nieprawdziwych danych o członkostwie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni