A jednak podczas wyborów nowego rzecznika praw obywatelskich Senat odrzucał kolejnych kandydatów wybieranych przez Sejm, czym doprowadzał PiS do białej gorączki.
To był pokaz nieudolności Zjednoczonej Prawicy. Można było wyłonić kandydata, który byłby do przyjęcia w Senacie, zamiast upierać się przy kandydatach nie do zaakceptowania dla opozycji.
W tej kadencji nie poparł pan obozu rządzącego w sprawie lex TVN. Dlaczego tak się pan zachował?
Bo ta ustawa była odbierana nie jako chęć uporządkowania ładu medialnego w Polsce, tylko jako próba ograniczenia wolności słowa w debacie publicznej, bo TVN jest krytyczna wobec obozu rządzącego. Mnie jako człowiekowi mediów to się nie podobało. Zawsze uważałem, że pluralizm medialny jest podstawą wolności słowa. Poza tym wiedziałem, jak zostanie to odebrane na arenie międzynarodowej i w Stanach Zjednoczonych. Dlatego zagłosowałem przeciwko ustawie.
Hasło repolonizacji mediów pana nie przekonywało?
Nie. Hasło repolonizacji różnicowało media w zależności od kapitału właścicielskiego. Należało uchwalić ustawę dekoncentracyjną, tzn. taką jak we Francji czy w Niemczech i ustalić, jaki poziom koncentracji mediów w danym segmencie może być udziałem tego samego podmiotu. Ale w tej sprawie zabrakło dialogu ze środowiskami medialnymi.
Wydaje mi się, że najbardziej PiS zabolało to, iż poparł pan powołanie komisji ds. podsłuchów.
Jak mogłem zagłosować przeciwko, skoro istnieją uzasadnione przypuszczenia, że mieliśmy do czynienia z poważnym naruszeniem prawa. Najpierw w PiS żartowano, że Pegasus, czyli program do podsłuchów, to konsola do gier z lat 80. A później prezes przyznał, że nasze służby dysponują takim instrumentem. Zresztą mniej istotne jest, czy ktoś był podsłuchiwany, a bardziej czy nie doszło do wyprowadzenia danych wrażliwych poza Polskę. Z tego, co można było wyczytać o tym systemie, to jego operator ma wgląd w dane pozyskane przy jego pomocy. I to moim zdaniem trzeba było wyjaśnić.
W latach 1997–2001 był pan posłem AWS. Widzi pan jakieś podobieństwa Zjednoczonej Prawicy do obozu AWS?
Jarosław Kaczyński z bliska przyglądał się AWS-owi, bo był wtedy posłem z listy Ruchu Odbudowy Polski Jana Olszewskiego. I doszedł do wniosku, że tego, co było słabością AWS, trzeba uniknąć. A zatem wprowadził bardzo scentralizowane przywództwo i zarządzał partią metodą dziel i rządź. Było to bardzo skuteczne, bo w każdym okręgu funkcjonowały przynajmniej dwie frakcje, które można było wygrywać przeciwko sobie. Poza tym Kaczyński miał dystans do środowisk chrześcijańsko-narodowych. Jego słynne powiedzenie brzmiało, że rządy ZChN to jest najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski. Do śmierci Lecha Kaczyńskiego ten kurs w PiS był utrzymywany. Co prawda Marek Jurek i jego środowisko znalazł się w PiS, ale tylko dlatego, że cenił go bardzo Lech Kaczyński – ze względu na uczciwość polityczną i konsekwencję. Po katastrofie smoleńskiej, gdy Lecha Kaczyńskiego zabrakło, Jarosław Kaczyński zorientował się, że trudno zbudować szeroką formację bez elektoratu chrześcijańsko-narodowego. I wtedy zaczęło się otwarcie na te środowiska. To był moment, kiedy sam uwierzyłem, że to jest szczere. Dlatego zdecydowałem się na start do Senatu z list PiS. Natomiast to wszystko warto postrzegać w kontekście słynnego wywiadu Teresy Torańskiej z Jarosławem Kaczyńskim „My, oni, ja”. On tam wygłosił dwie istotne myśli – że chciałby być emerytowanym zbawcą narodu i że chciałby być szefem silnej, bardzo wpływowej, współtworzącej albo tworzącej rząd partii. To jest kredo polityczne Jarosława Kaczyńskiego – natomiast deklaracje, programy, sojusze, to wszystko jest uzależnione od aktualnych potrzeb.
A jak pan wspomina rządy AWS?
Projekt AWS był nieźle pomyślany. Wyciągnięto wnioski z klęski prawicy z 1993 roku. Związek zawodowy Solidarność, który wówczas miał silniejszą pozycję niż obecnie, stał się katalizatorem działań prowadzących do powołania AWS. Marian Krzaklewski, ówczesny lider związku, był doktorem inżynierem automatykiem. Myślę, że z racji tego wykształcenia opracował słynny system udziałów-parytetów poszczególnych ugrupowań w podejmowaniu decyzji. A i tak zarządzanie taką formacją nie było łatwe ze względu na wiele obszarów potencjalnych konfliktów. Zresztą różnice zdań ostatecznie rozsadziły AWS od środka. Jarosław Kaczyński, który w tamtej kadencji przesiadywał z Ludwikiem Dornem w restauracji sejmowej, wspólnie to analizowali. Okazją do odbudowy pozycji Jarosława Kaczyńskiego było wejście do rządu Lecha Kaczyńskiego. I to był ten moment, kiedy powstające środowisko PiS chwyciło wiatr w żagle. A wracając do AWS, tam też były odstępstwa od programu. Niektórzy mówili, że w rządzie Jerzego Buzka były dwie Unie Wolności – ta właściwa i ta z AWS. Dlatego program AWS np. w obszarze polityki prorodzinnej nie był w pełni realizowany. Dużo zrobiono, ale można było zrobić więcej, gdyby było mocne poparcie w Sejmie. Na marginesie, w tamtych czasach została uchwalona ustawa o rzeczniku praw dziecka i tam jest jedyna w polskim prawie definicja dziecka stwierdzająca, że dziecko to jest osoba od poczęcia do ukończenia 18. roku życia. Dzisiaj, gdy się dyskutuje o aborcji, to często się na to powołuje.
Pamięta pan wojnę między wicepremierem Januszem Tomaszewskim a szefem Kancelarii Premiera Wiesławem Walendziakiem w rządzie Buzka?
Tak, sprawa dotyczyła lustracji. Różne wtedy pogłoski krążyły o różnych politykach. Podobno nie wszyscy mieli kryształowe życiorysy. Ale był to element walki wewnętrznej, która się toczyła.
A czy po latach uważa pan, że warto było wywoływać te demony lustracyjne?
Warto było. Ubolewam tylko, że nie zrobiono tego na samym początku naszej transformacji. Piramidalnym błędem było nieuporządkowanie spraw własnościowych – komunalizacji, reprywatyzacji itd. Do dzisiaj odbija nam się to czkawką. I druga rzecz, której nie zrobiono – nie odcięto się od czasów PRL zdecydowaną cezurą prawną i moralną. A te sprawy ciągną się do dzisiaj.