Z czego pana zdaniem wynikały problemy korupcyjne Ukrainy?
Z tego, że Ukraina w 1991 r. rozpoczęła budowę demokratycznego systemu ze społeczeństwem głęboko tkwiącym mentalnie w minionym systemie. Tam wcześniej nie było praktycznie prywatnej przedsiębiorczości, nie istniała własność prywatna w rolnictwie, a z polityczną opozycją przez lata skutecznie rozprawiał się komunistyczny aparat. Zabrakło reform politycznych i gospodarczych, nie myślano o społecznej partycypacji, reformę samorządową przeprowadzono dopiero pod koniec drugiej dekady XXI wieku! A demokracja nałożona na system biurokratyczny Związku Radzieckiego i do tego brak zdecydowanych reform gospodarczych sprawiły, iż silna władza prezydenta – bo taki ustrój przyjęto – scentralizowała decyzje gospodarcze. Zaczęło się rozdawanie dóbr, dzielenie majątku wśród „swoich”, tworzenie oligarchicznych imperiów. Na dodatek przyjęto ustrój, w którym połowa Rady Najwyższej wybierana była w okręgach jednomandatowych.
Co w tym złego?
Brak doświadczeń demokratycznych i brak społecznej świadomości sprawiły, że mandaty zdobywali ludzie, którzy mieli pieniądze. Oszacowano kiedyś, ile kosztuje zdobycie mandatu w okręgu jednomandatowym – ok. 5 mln dol. Biedaka, ideowca nie było stać na wybór w okręgu jednomandatowym. Przegrywał. Wygrywali najbogatsi albo finansowani przez oligarchów. Połowa Rady Najwyższej następnego dnia po wyborach była pod wpływem oligarchów, a potem dokupienie kogoś wybranego z list w systemie partyjnym nie stanowiło żadnego problemu.
Przecież jeździli do Ukrainy polscy politycy, m.in. Leszek Balcerowicz. Doradzali, jak realizować reformy gospodarcze i polityczne.
No, ale Balcerowicz tam był dopiero, gdy zmiany wymusili sami obywatele. Po raz pierwszy powiedzieli oni „dość” podczas pomarańczowej rewolucji, potem była rewolucja godności. Ukraińcy jeździli za granicę, także do Polski, widzieli, jak się u nas żyje, i byli przekonani, że gdy znajdą się w Unii Europejskiej, to u nich będzie tak samo. W 2014 roku, gdy Rosja zajęła Krym, Ukraińcy już wiedzieli, że z Rosją nie chcą żadnych sojuszy. Gdy prezydentem został Petro Poroszenko, reformy przyspieszyły. Bardzo pozytywną postacią był premier Wołodymyr Hrojsman, który sięgnął po fachowców z Zachodu, również z Polski. Poza tym też i Zachód nauczył się już wtedy, że transfery finansowe dla Ukrainy trzeba monitorować. Wymuszono na Ukraińcach ustawy o spółkach o strategicznym znaczeniu. Wprowadzono zasadę, że w radach nadzorczych tych spółek musi być większość reprezentująca donatorów. A przełomowe stało się zwycięstwo Zełenskiego.
Witold Waszczykowski: Jak SLD hamował polski marsz do NATO
To, że sojusz północnoatlantycki jest przeżytkiem, nie było wymysłem naszych postkomunistów. Polskie zabiegi o członkostwo spotykały się z niechęcią w Niemczech, we Francji, a nawet w Stanach Zjednoczonych - mówi Witold Waszczykowski, były szef MSZ, europoseł PiS.
Dlaczego?
Bo partia Sługa Narodu dzięki popularności Zełenskiego uzyskała większość także w wielu okręgach jednomandatowych, czyli wyparła oligarchów z Rady Najwyższej. To pozwoliło prezydentowi dokonać kluczowej zmiany w konstytucji – zlikwidować okręgi jednomandatowe. Ale już nie zdążył przeprowadzić wyborów według nowej ordynacji. Myślę, że nowa ordynacja była jednym z powodów, dla których Putin poszedł na wojnę z Ukrainą. Przestraszył się, że wybory wyeliminują oligarchów z systemu władzy, co mogłoby być złym przykładem dla Rosjan. Ja żałuję jednego – mieliśmy przed wojną niesamowite przyspieszenie w obrotach gospodarczych. Jeszcze jesienią 2020 roku, kiedy Andrzej Duda z Wołodymyrem Zełenskim spotkali się najpierw w Kijowie, a potem na forum gospodarczym w Odessie, wspólnie apelowali do biznesu, żeby w naszych obrotach przekroczyć magiczną granicę 10 mld dolarów. Tymczasem w ubiegłym roku osiągnęliśmy obroty w wysokości 12,5 mld dd.. Zmieniły się warunki w Ukrainie i było więcej chętnych do prowadzenia tam interesów. Niestety, wojna zaburzyła te procesy, choć zwiększyła też rolę Polski jako handlowego pomostu z Ukrainy do Europy i dalej w świat.
Już się mówi o odbudowie Ukrainy. Jak pan to widzi?
Trudno mówić dzisiaj o inwestycjach, kiedy kraj jest obarczony tak wysokim ryzykiem jak wojna, a instrumenty wsparcia są niewystarczające. Nadal czekamy na projekt pomocy Unii Europejskiej w odbudowie Ukrainy. Mówi się o 200–300 mld euro, które trzeba wydać na dobre projekty i uczciwie. Potrzebne jest też jakieś uspokojenie sytuacji – trudno odbudować domy mieszkalne, kiedy spadają rakiety. Firmy są bardzo zainteresowane rynkiem ukraińskim, ale na razie szukają ewentualnych partnerów. Polska Agencja Inwestycji i Handlu prowadzi listę firm zainteresowanych udziałem w odbudowie. Jest na niej już znacznie ponad 1000 przedsiębiorstw. Zatem coś się dzieje po stronie rządowej, choć z opóźnieniem, bo przez jakiś czas minister aktywów państwowych Jacek Sasin konkurował z ministrem rozwoju i technologii Waldemarem Budą, kto ma się zajmować odbudową Ukrainy. Wreszcie jakoś się porozumieli. Dzisiaj pojawia się kolejna osoba, oby nowa jakość, minister Dworczyk mający koordynować nasze działania wobec państw sąsiadów. Mamy wszystkie dane ku temu, by odnieść sukces gospodarczy, uczestnicząc w odbudowie Ukrainy. Po pierwsze, Ukraińcy nas uwielbiają. Po drugie, lepiej od przedsiębiorców z Zachodu znamy ukraińskie realia. Po trzecie, dzięki naszemu położeniu możemy stać się hubem, przez który świat zachodni będzie realizował pomoc Ukrainie. Ale jeżeli będziemy się odwracali plecami do Unii Europejskiej i innych partnerów z Zachodu, to wcale ten sukces nie musi się zmaterializować. Jak być wiarygodnym ambasadorem Ukrainy w UE, jednocześnie walcząc z Brukselą i Berlinem?