Daniel Fried: Krym jest częścią Ukrainy. Kropka

Owszem, Niemcy schrzanili politykę wobec Rosji. Ale co my zrobiliśmy w Wietnamie? W Iraku? Czy to jest powód, aby więcej z nami nie współdziałać? - mówi Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce.

Publikacja: 27.01.2023 10:00

22 stycznia w Muzeum Powstania Warszawskiego Daniel Fried otrzymał jako pierwszy Medal Kuriera z War

22 stycznia w Muzeum Powstania Warszawskiego Daniel Fried otrzymał jako pierwszy Medal Kuriera z Warszawy wręczany w uznaniu wybitnych zasług dla umacniania więzi Polski z Zachodem, utrzymania dobrych stosunków euroatlantyckich, jak również upowszechniania idei i postaw bliskich powstańcom warszawskim

Foto: Piotr Molęcki/East News

Plus Minus: Jaki jest plan Joe Bidena na zakończenie wojny w Ukrainie?

Bardzo jasny: stworzyć warunki po temu, aby Ukraina odzyskała jak największą część utraconych ziem. Może nawet całość. Tak, aby kiedy już dojdzie do negocjacji, to nie Putin, ale Zełenski występował z pozycji siły.

Nie chodzi o obalenie samego Putina, zmianę reżimu, demokratyzację Rosji?

Zmiana reżimów to nie jest cel, jaki stawia sobie amerykańska polityka zagraniczna. Co najwyżej bonus, jaki możemy otrzymać.

W przeszłości jednak było to jej celem, choćby w Ameryce Łacińskiej.

Dziś stawianie sobie takiego celu nie byłoby z naszej strony mądre. Chcemy zwycięstwa Ukrainy, o tym rozstrzygnie pole bitwy. Ale też z historii dobrze wiemy, że kiedy Rosjanie wypowiadali wojnę i ją przegrywali, wiele razy kończyło się to bardzo głębokimi zmianami w samej Rosji. Tak się stało po klęsce w wojnie krymskiej, rosyjsko-japońskiej, w pierwszej wojnie światowej czy w Afganistanie.

Nie zawsze to musi być zmiana reżimu. Po wojnie krymskiej Aleksander II zainicjował reformy i gdyby nie został zabity przez terrorystów, zapewne ustanowiłby konstytucję. Z kolei Michaił Gorbaczow po części w wyniku porażki w Afganistanie zaangażował się w również nieudaną próbę odnowienia Związku Radzieckiego. Prezydent Biden nie odrzuca negocjacji z Władimirem Putinem, jednak nie chce dziś o tym mówić, bo to nie ten moment. Ale nawet jeśli dojdzie do zawarcia pokoju, nie ma powrotu do normalnych stosunków z Rosją, dopóki na Kremlu rządzi Putin.

Dlaczego?

Próbowaliśmy tego wielokrotnie. Najpierw George W. Bush. Potem Barack Obama ze swoim słynnym resetem. Z Donaldem Trumpem było inaczej, ale jeśli nie on sam, to w każdym razie jego administracja też chciała jakoś ułożyć sobie relacje z Kremlem. Próbował tego nawet Joe Biden. Chciał zbudować przynajmniej stabilne i przewidywalne stosunki z Rosjanami. Dlatego zgodził się na spotkanie z Putinem w Genewie (w czerwcu 2021 r. – red.). To nie był błąd: należało próbować. Ale żadnemu z amerykańskich prezydentów to się nie udało, bo Putin stawiał dwa warunki, które dla nas były nie do zaakceptowania. Po pierwsze, chciał, aby dać mu wolną rękę w nasilaniu represji w samej Rosji, budowaniu coraz bardziej autorytarnego reżimu. Po wtóre, oczekiwał od nas takiego samego prawa do prowadzenia agresywnych podbojów w tym, co uważał za ruski mir, strefę wpływów Rosji. Z upływem lat jego rządów coraz bardziej upodabniał się do dyktatorów z pierwszej połowy XX wieku. W szczególności sekretarz stanu Antony Blinken, którego znam jeszcze z czasów, gdy pracowaliśmy w administracji Billa Clintona, jest świadomy błędów, jakie Ameryka popełniła w latach poprzedzających drugą wojnę światową. Wycofaliśmy się wtedy z Europy, pozostawiając wolne pole Hitlerowi. Tego błędu teraz powtórzyć nie możemy. To oznacza długi okres napięcia z Rosją. Trudno. W niektórych sprawach będziemy z nimi współpracować, ale zasadniczo Putin pozostanie dla nas wrogiem.

W 2008 r. Putin zaatakował Gruzję, sześć lat później okupował Krym, a mimo to pozostał partnerem dla Ameryki. Czemu nie miałby nim pozostać i teraz?

Bo wywołał konflikt o skali drugiej wojny światowej. Gdybyśmy mimo takiej zmiany nadal prowadzili dotychczasową politykę, należałoby nas uznać za idiotów. Zresztą w 2014 r., kiedy byłem w rządzie, miałem świadomość, że tego konfliktu nie da się ugasić, nie da się udobruchać Kremla. Ale takich jak ja było w Waszyngtonie niewielu.

W tamtym czasie był pan odpowiedzialny w Departamencie Stanu za koordynowanie sankcji wobec Rosji. Wielu uważa, że gdyby były one znacznie twardsze, Putin nie odważyłby się teraz uderzyć na Ukrainę. Znałby z góry tego cenę.

W latach 2014–2015 zrobiliśmy dobrą robotę. Putin mówił wtedy o odbudowie Noworosji, ale przestał. Umowa z Mińska miała wiele wad, ale uznawała Donbas za część Ukrainy, choć już nie wspominała o Krymie. Jednak pod koniec 2015 r. już było wiadomo, że Putin nie wprowadzi w życie tego porozumienia. Wtedy faktycznie powinniśmy byli wzmocnić sankcje. Ale tego nie zrobiliśmy. To był błąd. Europejczycy byli zadowoleni, uważali, że ustabilizowaliśmy sytuację, nie chcieli eskalować. Nie chciał tego też Obama: u nas zbliżały się wybory. Byłem tym bardzo sfrustrowany. A po wyborach, które wygrał Trump, było już za późno.

Czytaj więcej

Shin Kawashima: Jeśli Chiny chcą opanować Tajwan, inwazja musi być błyskawiczna

Błędów po stronie Ameryki było chyba więcej. Także zaraz po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji 24 lutego. Stany Zjednoczone zaproponowały przecież wtedy prezydentowi Zełenskiemu ewakuację z Kijowa. Gdyby wtedy się na to zgodził, dziś Rosjanie zapewne kontrolowaliby całą Ukrainę.

W miesiącach poprzedzających inwazję dokładnie wiedzieliśmy, co się wydarzy, jakie są intencje Putina. Rozmawiałem o tym wtedy z szefem CIA Billem Burnsem, jego współpracownikami. Tak jak całkowicie się myliliśmy co do broni masowego rażenia w Iraku w 2003 r., tak tu mieliśmy absolutną rację, że Putin prze do wojny. Ale jednocześnie powszechna była wówczas w Waszyngtonie ocena, że Rosja tę wojnę szybko wygra.

Skąd taka fundamentalna wpadka?

Zacznijmy od tego, że na tamtym etapie zaliczyli ją niemal wszyscy, także Polacy.

Tyle że od 2014 r. – inaczej niż Polacy – Amerykanie szkolili ukraińskie wojsko. I chyba powinni wiedzieć, jaki panuje tam duch.

Wiem, wiem, wiem. Przecenialiśmy jednak potencjał rosyjskiej armii. Sądzę, że zadziałał wtedy mechanizm, który pamiętam jeszcze z czasów zimnej wojny. W latach 70. amerykański wywiad ostrzegał, że radziecka gospodarka za chwilę prześcignie naszą, stanie się większa. Tak im wychodziło z oficjalnych liczb wychodzących z Moskwy. Pan wybuchnął śmiechem – i oczywiście ma pan rację, bo każdy w Polsce wtedy wiedział, że komunistyczne statystyki, jeśli nie są z gruntu fałszywe, to na pewno mocno nadęte, bo radziecka gospodarka była tylko odzwierciedleniem radzieckiego systemu fałszu i propagandy. Te liczby były więc wzięte z sufitu. Ale naszemu wywiadowi zajęło bardzo dużo czasu, aby do tego dojść.

U progu inwazji na Ukrainę nasi wojskowi analitycy popełnili ten sam błąd. Uwierzyli w oficjalne opisy programu modernizacji rosyjskich sił zbrojnych, zapominając, że ta armia jest tylko odzwierciedleniem systemu, jaki stworzył Putin, w którym każdy kradnie i kłamie. Od góry do dołu. Putin, a wraz z nim i amerykański wywiad, spodziewał się, że atak na Ukrainę to będzie nawet nie kampania wrześniowa, w której Polacy mimo sytuacji bez wyjścia bronili się miesiąc i zabili ponad 17 tys. Niemców. Nie, to miała być kwestia paru dni, paruset zabitych.

Napoleon opierał swoje dane wywiadowcze na sieci szpiegów w terenie, w szeregach wroga. Amerykanie uważają, że wystarczą satelity, nowoczesne technologie zdobywania informacji. Może na tym polega błąd?

Nie rozpoznaliśmy prawdziwej kondycji Rosji, ale też i Ukrainy. Nie doceniliśmy faktu, że ukraińska armia od 2014 r. jest zaprawiona w boju w Donbasie. Nie byliśmy świadomi, jak głęboka jest świadomość patriotyczna w Ukrainie, jak silna jest tożsamość tego kraju. Dalej nie mieliśmy pojęcia, jak wielki jest talent Ukraińców do samoorganizacji, tak wśród cywilów, jak i wojskowych. Podobnie jak w Ameryce, tu kapitan, porucznik bierze sprawy we własne ręce, działa w warunkach, w jakich znalazł się oddział, który mu powierzono, nie czekając na rozkazy dowództwa. Rosjanie są inni: działają w ramach ścisłej hierarchii, są bierni. To nie są głupi ludzie, ale jak nas wszystkich – ukształtował ich system polityczny, w którym wyrośli. To tłumaczy w znacznym stopniu wynik tej wojny.

Amerykanie mieli przed inwazją wiele kontraktów z Wołodymyrem Zełenskim. Dlaczego i na nim nie potrafili się poznać?

W ciągu ostatnich tygodni przed inwazją nie mogliśmy przekonać Zełenskiego, że Rosjanie szykują się do ataku. Ale kiedy zobaczył, że mamy rację, potwornie się wściekł, opanowała go niezwykła determinacja. Jednocześnie okazał się niezwykle skuteczny. Jego decyzja o pozostaniu w otaczanym przez Rosjan Kijowie była kluczowa dla dalszego przebiegu wojny. Również kluczowe było to, że ukraińscy wojskowi od razu wiedzieli, co mają robić. Tak jak Polacy działający pokolenie wcześniej w antykomunistycznym podziemiu.

Z wywiadu, jakiego sekretarz stanu Antony Blinken udzielił niedawno „Wall Street Journal”, wielu wyciągnęło wniosek, że częścią kompromisu, na jaki Ameryka mogłaby pójść z Rosją, jest pozostawienie Krymu w rękach Kremla. To uprawniona teza?

Nie. Właśnie rozmawiałem z osobą z Białego Domu, która powiedziała mi, że Krym jest częścią Ukrainy. Kropka.

Amerykanie dadzą więc Ukraińcom broń, która umożliwi im wyzwolenie półwyspu?

To kluczowe pytanie. Można na nie odpowiedzieć dwojako. Bo z jednej strony administracja Bidena ociągała się z przekazywaniem coraz potężniejszego uzbrojenia. Ale z drugiej zaczęliśmy od javelinów i stingerów, a po roku kończymy na HIMARS-ach, abramsach i patriotach. To jest imponująca pomoc. Tak jak w przypadku Niemców, trzeba mieć świadomość, z jakiego punktu startowaliśmy. Po aneksji Krymu i ataku na Donbas w 2014 r. prezydent Obama w ogóle nie przekazywał Ukraińcom broni.

Czy Putin, gdy poczuje, że Krym jest zagrożony, sięgnie po taktyczną broń jądrową, aby obronić półwysep?

Nie damy się zastraszyć Putinowi. Nie jest tajemnicą, że i my mamy broń jądrową. Jesienią rzeczywiście pojawiły się obawy, że Moskwa może użyć broni atomowej. Administracja Bidena kontaktowała się wtedy z Rosjanami różnymi kanałami. Nie wiem, jaki był jej przekaz, ale mogę zgadnąć, że to było bardzo stanowcze ostrzeżenie, w jaki sposób wówczas zareaguje Ameryka. Nie sądzę, abyśmy wtedy odpowiedzieli użyciem broni jądrowej. Raczej chodziłoby o atak konwencjonalny na rosyjskie siły wewnątrz Ukrainy, a także całkowite zniszczenie floty czarnomorskiej. No i mostu łączącego Krym z Rosją. Powtarzam: nie mam informacji, jaki to był przekaz, ale wiele razy byłem w pomieszczeniach, w których zapadały kluczowe decyzje. A użycie broni jądrowej to jest gruba sprawa. Na to nie reaguje się powołaniem jakiejś komisji, tylko odpowiedź musi być natychmiastowa, wojskowa. Twarda. Groźba z naszej strony była w każdym razie na tyle wiarygodna, że Rosja wycofała się z atomowych gróźb.

Biden nie zawaha się więc wesprzeć ukraińskiej ofensywy na Krym?

Odbicie Krymu nie jest bardzo prawdopodobne, choć możliwe. Wcześniej rosyjska armia musiałaby zostać wyparta z ziem zajętych na południu Ukrainy po 24 lutego. Ale załóżmy, że tak się dzieje, że Ukraińcy są w ofensywie. Czy w takiej chwili Biden chwyciłby za telefon i powiedział Zełenskiemu: zatrzymaj się? Raczej powiedzielibyśmy Rosjanom: od początku ostrzegaliśmy was, że ta wojna to był chybiony pomysł i teraz ponosicie tego skutki.

Przewodniczący połączonych szefów sztabów generał Mark Milley ostrzegał niedawno, że zamyka się dla Ukraińców okno możliwości dla odbicia utraconych ziem, bo wiosną Rosjanie będą gotowi do przejęcia inicjatywy. W tym krytycznym momencie Niemcy tygodniami zwlekali z przekazaniem Ukrainie leopardów i wydaniem zgody na podobny ruch ze strony Polski i innych aliantów.

Niemiecka polityka wobec Ukrainy to jest wielki bałagan. Nie żeby Niemcy nic nie robili po 24 lutego. Zrobili dużo, i to w dobrej sprawie. Razem z Amerykanami i Brytyjczykami dostarczają Ukraińcom najwięcej broni. Ale jednocześnie na widoku publicznym nieporadnie odsłaniają swoje wahania, członkowie rządu federalnego wygłaszają sprzeczne opinie. A to prowokuje cyników do formułowania zarzutu, że w Berlinie szykują się do wznowienia interesów z Moskwą, jak tylko wojna się skończy.

A tak nie jest?

Nie. Chodzi o coś innego. Niemcy muszą się mierzyć ze skutkami całkowitej porażki polityki wobec Rosji, jaką prowadzili przez dwa–trzy pokolenia, i nie wiedzą, co robić. Jak zombie wymykają się im więc idiotyzmy o dialogu z Rosją, zrozumieniu. Tego u Zielonych nie ma, bo oni od dawna nie mieli złudzeń wobec Moskwy, więc nie muszą niczego zmieniać. To jest zresztą moja ulubiona, lewicowa partia, choć Aleksander Kwaśniewski też nie był zły w latach 90. Ale CDU? SPD? Oni są całkowicie zagubieni. Ale z tego wyjdą.

Czytaj więcej

Gotowi na Ukrainę w Unii?

Czemu?

Bo ich dotychczasowe stanowisko jest nie do utrzymania. Tyle że kiedy ma się problemy psychiczne, najlepiej terapię prowadzić z terapeutą prywatnie, a nie na widoku publicznym. Ale też Niemców trzeba próbować zrozumieć. Polacy od zawsze myśleli strategicznie wobec Rosji, bo jeśli tego by nie robili, by ich już nie było. To samo Estończycy, Litwini. Ale Niemcy byli chronieni parasolem amerykańskim i myśleć strategicznie nie musieli. Czasami działali prawidłowo, jak w trakcie zjednoczenia kraju czy wtedy, gdy w szczególności minister obrony Volker Ruhe forsował przyjęcie Polski do NATO. Ale też wiele razy robili błędy. Podobnie zresztą jak i my.

Stwarzając przez dziesięciolecia warunki do budowy potęgi Chin? To wygląda jak amerykańska powtórka niemieckiej polityki wobec Rosji, tylko do sześcianu.

Może i tak, ale Chiny nie są tak agresywne jak Rosja.

Na razie. Zagrożenie wobec Tajwanu narasta.

Słusznie. Mogę powiedzieć jedno: jako amerykański dyplomata byłem przyzwyczajony do naprawiania błędów. A zrobiliśmy ich wiele po prostu dlatego, że jako przywódca wolnego świata musimy podejmować wiele decyzji. Kto zaś nie jest gotowy na skutki popełniania błędów, ten przewodzić nie może. Polska, która zaczyna wyrastać na przywódcę Europy Wschodniej, musi się z tym pogodzić. Tyle że my rozwinęliśmy sposoby naprawiania naszych błędów. Czasami w takiej sytuacji najlepszym sposobem jest po prostu przyznać się do porażki.

Prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier to zrobił.

To było znakomite. Ale teraz Niemcy muszą iść dalej. Nie chodzi o to, aby stać w miejscu i dźgać się nożem w rozpaczy. To jest moment, kiedy Polska powinna Niemcom pomóc. Wszyscy wiedzą, że miała rację z Rosją, ale trzeba myśleć o przyszłości.

Polskie władze też popełniły tu fatalne błędy. Kto przez lata wspierał Orbána, dziś największego sojusznika Putina w Unii? Kto budował alians ze skrajną, prorosyjską prawicą na Zachodzie, choćby z Marine Le Pen? Kto rozbijał jedność Unii jałowym sporem o praworządność, zniechęcając Francją, Hiszpanię czy Niemcy do dalszego poszerzania Wspólnoty o Ukrainę? Kto stał się głównym podwykonawcą zbudowanej m.in. na imporcie taniej energii z Rosji niemieckiej machiny eksportowej?

Właśnie dlatego mówię, że każdy popełnia błędy. Ale Polska, która stała się krajem zamożnym i ku zadowoleniu Amerykanów pretenduje do większej roli w Europie, nie może wchodzić w permanentne spory z Berlinem, z Brukselą. Oczywiście, można być nieraz sfrustrowanym tym, co się tam dzieje. Ale wrogiem jest kto inny. To Putin.

W Ameryce przez dziesięciolecia sięgaliśmy do idiotycznych porównań z Hitlerem dla opisania tego czy innego zagrożenia. Jednak dziś ta analogia jest jak najbardziej słuszna. Owszem, nie ma zagłady Żydów. Ale reszta? Dzisiejsza Rosja jest oparta na ideologii gloryfikacji przemocy, masakrowania cywilów. To połączenie najgorszych tradycji rosyjskiej samodzierżawia i nazizmu. W takiej chwili Polska musi szukać sposobów na skuteczną współpracę z Niemcami, nawet jeśli robią błędy. Owszem, schrzanili politykę wobec Rosji. Ale co my zrobiliśmy w Wietnamie? W Iraku? Czy to jest powód, aby więcej z nami nie współdziałać? Chciałbym zresztą w tym miejscu Niemcy pochwalić. Piotr Naimski robił przez 20 lat znakomitą robotę dla Polski, Europy i Ameryki. Gdy Putin zakręcił kurek z gazem, polskie władze mogły tylko wzruszyć ramionami, bo były na to dzięki Naimskiemu gotowe. Ale Niemcy gotowe nie były. W Moskwie sądzono więc, że gdy zostaną odcięte od rosyjskiego gazu, upadną. Ale tak się nie stało. Znam ludzi, którzy pracują w niemieckim ministerstwie energii: to Zieloni. Wiedzieli, co zrobić. Putin zagrał gazową kartą i przegrał. Dlaczego polskie władze nie znajdują w sobie dość odwagi, aby ten niemiecki sukces uznać?

Gdyby nie setki miliardów euro, jakimi przez lata Niemcy zasilali rosyjski budżet, sprowadzając ze Wschodu gaz, Putin nie miałby środków, aby przeprowadzić inwazję Ukrainy?

To przesada. Rosjanie, jeśli nie Niemcom, gaz sprzedaliby komuś innemu. Nie można mówić, że gdyby nie Niemcy, tej wojny by nie było. To jest zresztą bardzo stara historia: już Reagan próbował odwieść Niemców od współpracy energetycznej ze Związkiem Radzieckim, ale przegrał. Ale dziś mamy inny etap. Razem dość skutecznie potrafimy sankcjami dołować rosyjską gospodarkę. Trzeba iść dalej razem w tym kierunku.

Co będzie z Ukrainą, jeśli w 2024 r. Donald Trump wróci do Białego Domu?

Nie sadzę, aby tak się stało. Ale jeśli jednak znów będzie prezydentem, to będzie źle. Polacy uwielbiają amerykańską prawicę, bo kojarzą ją z Ronaldem Reaganem. On był taką prawicową wersją Wilsona, Roosevelta, Trumana i Kennedy’ego. Wierzył w wolny świat, w walkę z Hitlerem, ze Stalinem, sens zimnej wojny. Ale jest też w Ameryce inna prawica. Ta, która była obojętna wobec Hitlera, a nawet chciała z nim współpracować. To Charles Lindbergh, bohaterski pilot, który pierwszy przeleciał bez przystanku przez Atlantyk, ale potem namawiał do porozumienia z III Rzeszą. To też Joseph Kennedy, ojciec JFK, który jako ambasador Roosevelta w Londynie przekonywał, że Wielka Brytania padnie i lepiej ją pozostawić, aby ograniczyć amerykańskie straty. Teraz znów te dwie tradycje amerykańskiej prawicy się ścierają i jeśli górę weźmie ta druga, będziemy mieli kłopoty. Ale jest jeszcze trochę czasu: wybory to koniec przyszłego roku. Na szczęście reaganowscy republikanie stoją na czele większości komisji Izby Reprezentantów. Dobra wiadomość jest też taka, że radykalna amerykańska lewica też jest zasadniczo po stronie Ukrainy.

Był pan jedną z pierwszych osób w Waszyngtonie, które dostrzegły potencjał przemian, jakie zaczęły się w Polsce na przełomie 1988 i 1989 r. Po 34 latach, gdy patrzy pan na kraj, w którym zagrożona jest praworządność, wolność mediów, niezależność sądownictwa, ogarnia pana smutek?

Podchodzę do tego filozoficznie, bo to jest problem, z którym mierzy się cała Europa.

Czytaj więcej

Ameryka ma problem. Opiaty przebiły kokainę

Myśli pan o brexicie, Marine Le Pen, włoskiej premier Giorgii Meloni?

Właśnie. No, w końcu jednak prezydent Duda zawetował ustawę o TVN.

Pod presją USA.

To była jednak jego decyzja.

Inaczej już bylibyśmy Węgrami?

Najważniejsze, że weto było. Gdy idzie o wymiar sprawiedliwości, nasz system prawny jest tak różny, że niewielu w Ameryce to wszystko rozumie. Oddaliśmy więc tę kwestię Unii. Kluczowe jest jednak to, że nadchodzące wybory będą wolne. Nie ma niczego, czego by się nie dało naprawić. Nie chcę więc mówić o zawodzie, bo z góry było wiadomo, że politycy nie są doskonali. Z perspektywy tych ponad 30 lat widzę przede wszystkim, jak wiele Polacy osiągnęli. W 1989 r. wszystko mogło zostać przecież stracone. Ale dziś trwa debata, czy tamto pokolenie Polaków było największym od Zygmunta III Wazy, czy może Stefana Batorego?

Lepiej, aby PiS stracił w tym roku władzę?

A nie, nie, nie, żadnych ingerencji z mojej strony! Mam w tej sprawie opinię. I brzmi ona: to nie jest moja sprawa. Zrobiliśmy wszystko, aby to Polacy mogli o tym zdecydować. Nie Amerykanie.

Daniel Fried był ambasadorem USA w Polsce w latach 1997–2000, doradcą ds. zagranicznych prezydentów Billa Clintona i George’a W. Busha, a za Baracka Obamy – specjalnym wysłannikiem ds. zamknięcia więzienia w Guantanamo. Jako zastępca sekretarza stanu był odpowiedzialny za koordynowanie sankcji nałożonych na Rosję po 2014 r.

Plus Minus: Jaki jest plan Joe Bidena na zakończenie wojny w Ukrainie?

Bardzo jasny: stworzyć warunki po temu, aby Ukraina odzyskała jak największą część utraconych ziem. Może nawet całość. Tak, aby kiedy już dojdzie do negocjacji, to nie Putin, ale Zełenski występował z pozycji siły.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi