A po kolei to było tak, że kilka dni temu Polskie Radio zerwało ze mną umowę i wyrzuciło z radiowej Dwójki, gdzie robiłem Bogu ducha winne rozmówki z artystami, bez cienia polityki. Ale to ona właśnie, polityka, zdecydowała, bo gdzie indziej ośmieliłem się skrytykować dotacje dla mediów publicznych. I już, to wystarczyło. Tak oto otworzyła się przede mną osobliwa szansa.
No bo skoro wyrzuca mnie pisowska nominatka, zainstalowana tam osobiście przez Czabańskiego, to wystawia mnie to fantastyczne świadectwo. Wreszcie mogę dołączyć do grona ofiar reżimu! Mogę się przecież legitymować długim stażem, wszak o nowej ekipie w mediach publicznych mam zdanie ugruntowane od dawna. Nie zapomnieli mi choćby opublikowanego na tych łamach dwa i pół roku temu „Listu otwartego do Danuty Holeckiej”. Pisałem w nim: „W tępej propagandzie sukcesu jesteście gierkowscy, w nagonkach na opozycję gomułkowscy, a w estetyce jaruzelscy. Tyle że za Jaruzela było klarowniej, bo oni przynajmniej występowali w mundurach, a wam ich nie sprawiono”.
Bycie ofiarą pisowskich czystek daje splendor. Mógłbym więc iść na jogę z Beatą Tadlą, na akupunkturę z całą ekipą „Wiadomości” z poprzedniego reżimu, do pedikiurzysty wpadałbym z Tomaszem Lisem, a na spotkania z szamanem popędziłbym w objęciach Magdy Jethon. Tak to widzę. Zapisałbym się do ich ZBoWiD-u, walczył o wolne media i koncesje dla TVN-u, co zresztą jest tożsame. Splendorem nie zapłaciłbym co prawda rachunków, ale przecież już wkrótce, już po wyborach, to my wrócimy, odbijemy, zaprowadzimy nowe porządki. Będzie wolność i taki pluralizm, że pisowcom w pięty pójdzie. A jako zaprowadzający i ja bym się pożywił.
Czytaj więcej
Mówi się, że ma go każdy. Ha, powiedzcie to koleżance, która nie znając się na prawie, natarła w wywiadzie na polityka – doktora prawa. Szczątki żurnalistki przez długie miesiące budziły wesołość gawiedzi. Cóż, zawiódł ją instynkt samozachowawczy.
To co mnie powstrzymuje? Pamięć o tym, że za pierwszym razem to poprzedni reżim miał mnie w Dwójce serdecznie dosyć i mnie z niej wypchnął? Nie? To może pamięć o tym, co ci bojownicy o wolność robili, gdy to ich było na wierzchu? Ależ to takie oczywiste, wiadomo, co robili, wiadomo jak żarliwie służyli swym panom. Nie, to nawet nie jest pamięć, to coś bardziej pierwotnego. Przecież akces do grona dzisiejszych samozwańczych obrońców wolności mediów to zapisywanie się do jednego z dwóch obozów, które prowadzą bezwzględną wojnę na każdym polu i o wszystko. Tak, o wszystko, bo tu nic nie może pozostać wspólne, czyli niczyje.