Antoni Dudek: Afera Rywina była upadkiem autorytetu „Gazety Wyborczej”

Obserwowałem przez całe lata 90., jak niemal wszyscy politycy w pas się kłaniali „Gazecie Wyborczej”. Aż do afery Rywina. To był koniec supremacji „Gazety” w świecie polskich mediów i polskiej polityki. Rozmowa z prof. Antonim Dudkiem, politologiem i historykiem

Publikacja: 06.01.2023 08:04

Przewodniczący komisji ds. afery Rywina, poseł Unii Pracy prof. Tomasz Nałęcz i redaktor naczelny „G

Przewodniczący komisji ds. afery Rywina, poseł Unii Pracy prof. Tomasz Nałęcz i redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” Adam Michnik w rozmowie w czasie przerwy na obradach komisji. Z tyłu dziennikarka „Gazety” Agnieszka Kublik, 24 października 2003 roku

Foto: Andrzej Wiktor

Między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem minęło okrągłe 20 lat od wybuchu afery, w wyniku której do więzienia trafił Lew Rywin.

To, że Rywin trafił do więzienia, wynikało ze szczególnej roli, jaką ta afera odegrała. Nie chodziło o to, że była wstrząsająca, bo w sumie nie była. Natomiast okazała się katalizatorem procesu, który doprowadził do końca epoki podziału postkomunistycznego i wejścia polskiej polityki w nową fazę podziału – postsolidarnościowego. W tej pierwszej epoce, która skończyła się w 2005 roku, rola postkomunistycznego SLD była bardzo istotna pod względem znaczenia politycznego i długości sprawowania władzy na scenie politycznej. Gdy się analizuje, co doprowadziło do schyłku SLD, to afera Rywina jest w czołówce przyczyn, choć nie była jedyna. Przy czym najbardziej niszczącą rolę odegrała nie sama afera, ale sejmowa komisja śledcza powołana specjalnie do wyjaśnienia korupcyjnej propozycji Lwa Rywina.

Kontekst tej afery był następujący – przed świętami Bożego Narodzenia 2002 roku rząd zakończył negocjacje w Kopenhadze w sprawie warunków naszej akcesji do UE. Leszek Miller ogłosił to triumfalnie na konferencji prasowej, tuż przed wieczornymi serwisami telewizyjnymi. A po świętach „Gazeta Wyborcza” opublikowała tekst: „Przychodzi Rywin do Michnika”. Co pan pomyślał po lekturze tego tekstu?

Pomyślałem, że SLD będzie miał z tego powodu kłopoty. Ale też nie sądziłem, że będą one tak wielkie, bowiem afera wybuchła w momencie, gdy gwiazda polityczna Leszka Millera świeciła najjaśniej. Część komentatorów toczyła wtedy dyskusje, czy SLD pod wodzą Millera będzie rządził tylko jedną, czy też dwie kadencje. Tymczasem stało się zupełnie inaczej, ale nie z powodu samej afery, tylko zgody Leszka Millera na powołanie w Sejmie komisji śledczej do jej zbadania, co prawdopodobnie było największym politycznym błędem w jego karierze. To komisja zapoczątkowała proces spadku poparcia społecznego dla SLD.

Czytaj więcej

Kataryna: 20 lat po aferze Rywina wciąż niewiele o niej wiemy

Przesłuchania przed komisją śledziły setki tysięcy Polaków.

Miller zgodził się na powołanie komisji nie dlatego, że był nieostrożny, tylko z tego powodu, że w SLD ta sprawa stała się katalizatorem wewnętrznego buntu, na czele którego stanął Marek Borowski, ówczesny marszałek Sejmu. Jeżeli wierzyć opowieściom Millera, Borowski zagroził premierowi rozłamem w SLD, jeżeli nie powstanie ta komisja. Pikanterii tej historii dodaje fakt, że Borowski i tak doprowadził do rozłamu, tylko trochę później. Ale wtedy wymusił na Millerze publiczne wyjaśnienie tej sprawy. Szef rządu zakładał, że skoro w komisji większość będą stanowili politycy koalicji rządzącej, to zapanują nad jej pracami. Szkopuł w tym, że lider SLD jednocześnie zgodził się, by na czele komisji stanął polityk, który okazał się autentycznie niezależny, czyli prof. Tomasz Nałęcz, należący do koalicyjnej Unii Pracy.

Co z tego wynikło?

Niezależnie od wysiłków innych członków komisji z SLD Nałęcz dążył do wyjaśnienia sprawy. Sam później mówił, że przyszedł do tej komisji z przekonaniem, iż nie było żadnej afery i wszystko da się wyjaśnić na korzyść obozu władzy. Ale w miarę prac zorientował się, że tak nie jest. Że mieliśmy do czynienia z „grupą trzymającą władzę”, która nie była wymysłem Lwa Rywina i że naprawdę chciała ona wymusić na Agorze haracz. Dodam, że nie ma żadnych śladów wskazujących, iż ludzie tworzący tzw. grupę trzymającą władzę chcieli się uwłaszczyć na 17,5 mln dol. – na taką kwotę opiewała propozycja Rywina – natomiast są poszlaki, że chcieli mieć fundusze na zbudowanie lewicowego koncernu medialnego.

Po co im to było potrzebne?

SLD, będąc w tamtym okresie, czyli w 2002 roku, politycznym gigantem – pierwszą partią, która po 1989 roku zdobyła ponad 40 proc. głosów poparcia – zarazem był medialnym karłem. Kontrolował wówczas słabo sprzedający się dziennik „Trybuna” i równie słabo stojący tygodnik „Przegląd”. Stąd pojawił się pomysł, żeby zbudować sprzyjający lewicowej władzy segment mediów elektronicznych. Nie wiemy, jak to miało wyglądać – czy chodziło o to, żeby np. przejąć TVP 2, bo mówiło się wtedy o prywatyzacji tego kanału, czy też w inny sposób. Owe 17,5 mln dol. haraczu ściągnięte od Agory miało być kapitałem założycielskim tej inicjatywy. Gdy tylko pojawiły się informacje, że Agora chce kupić Polsat, w przygotowywanej przez rząd nowej ustawie medialnej pojawił się przepis antykoncentracyjny, de facto adresowany do jednego podmiotu, czyli Agory. Stanowił on, że właściciel ogólnopolskiego dziennika nie może mieć też ogólnopolskiej telewizji. O usunięcie tego przepisu toczyła się gra. A haracz miał być procentem od kwoty transakcji nabycia udziałów w Polsacie. Ostatecznie ustawa nie została uchwalona, a do sprzedaży Polsatu nie doszło.

Zatem Miller powinien był bać się komisji śledczej?

Niekoniecznie. On – jak twierdzi – zakładał, że Rywin to jest oszust i fantasta, który chciał naciągnąć Agorę, i nikt za nim nie stał, zatem nie ma się o co bać. Tylko jeżeli się prześledzi drogę życiową Lwa Rywina, wówczas wziętego producenta filmowego, to trudno w to uwierzyć.

Jest taka grupa polityków lewicy, która twierdzi, że nie było żadnej afery Rywina.

Tak. Że to był spisek „Gazety Wyborczej”, obliczony na zaszkodzenie lewicowemu rządowi, do którego przyłączyły się siły prawicowe i zdemolowały SLD przy pomocy wymyślonej afery. Trzeba też jednak pamiętać, że to nie była jedyna afera Sojuszu, ona była pierwsza, a później wybuchły kolejne. Warto też dodać, że to była pierwsza afera, w której ogromną rolę odegrały billingi połączeń głównych bohaterów. Członkowie komisji śledczej analizowali, z kim Rywin w czasie negocjacji na temat ustawy łączył się telefonicznie.

I co im to dało?

Zdobyli jeden z dwóch tropów prowadzących np. do Roberta Kwiatkowskiego, ówczesnego prezesa TVP. Notabene Rywin podczas konfrontacji, która odbyła się w gabinecie Millera, wydusił z siebie zdenerwowany dwa nazwiska osób, które go wysłały do Michnika – Kwiatkowskiego i Andrzeja Zarębskiego. O ile Zarębski moim zdaniem był tu postacią drugoplanową, o tyle Kwiatkowski był pierwszoplanowy i prowadził z kolei do Aleksandry Jakubowskiej, ówczesnej wiceminister kultury, która nadzorowała od strony rządu prace nad ustawą medialną. A za mózg całej operacji uważany był ówczesny sekretarz Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, a dziś lider Nowej Lewicy Włodzimierz Czarzasty. I tak media definiowały grupę trzymającą władzę. Natomiast nigdy nie znaleziono dowodu, na ile sam Miller był wciągnięty w tę sprawę.

Jakie jest pana zdanie?

Mam wątpliwości, czy Miller był wtajemniczony w szczegóły pomysłu na zdobycie pieniędzy na koncern medialny. Gdyby to on wysłał Rywina do Michnika, to nie zgodziłby się tak łatwo na konfrontację z Rywinem. Istnieją poszlaki wskazujące, że do tzw. grupy trzymającej władzę należały wymienione wcześniej osoby bez Millera, ale ponad wszelką wątpliwość nie możemy tego stwierdzić. Natomiast członkowie komisji śledczej wyprodukowali kilka raportów końcowych, sprzecznych ze sobą, a w głosowaniu sejmowym przeszedł najbardziej radykalny raport Zbigniewa Ziobry, który domagał się postawienia przed Trybunałem Stanu nie tylko premiera Millera, ale także prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Oczywiście przeszedł nie dlatego, że posłowie uznali go za najbliższy prawdy, tylko najmocniej uderzał w SLD i prezydenta.

Dlaczego Kwaśniewski miałby stanąć przed Trybunałem Stanu?

Dlatego, że Rywin wkrótce po konfrontacji z Michnikiem w gabinecie Millera napisał do niego list z prośbą o wsparcie, a Kwaśniewski nic z tym nie zrobił. Ziobro uznał to za zaniechanie ze strony prezydenta, godne odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu, co jest absurdem, ale w świecie Ziobry za drobniejsze rzeczy można by dostać dożywocie.

Jan Rokita i Zbigniew Ziobro to byli dwaj członkowie komisji śledczej, którzy najbardziej zapadli nam w pamięć.

I tylko oni zrobili kariery polityczne. Przy czym było to ważniejsze dla Ziobry, bo Rokita miał już swój dorobek polityczny – był szefem URM w rządzie Hanny Suchockiej, a wcześniej szefem komisji powołanej do zbadania działalności MSW w czasach PRL, badającej archiwa SB.

Ale wtedy Rokita był w PO i miał gorszy okres.

To prawda. Tymczasem dzięki komisji ds. Rywina wyrósł w PO na osobę nr 2, zaraz po Donaldzie Tusku. Stąd się wzięło hasło kampanii z 2005 roku „Premier z Krakowa”. Rokita był oficjalnym kandydatem PO na premiera, z czego nic nie wyszło, bo Platforma przegrała wtedy z PiS wyścig o władzę. Ale w komisji śledczej Rokita imponował dociekliwością, która nie była podszyta takim fanatyzmem, jaki bił z pytań Ziobry. I jak pamiętam raporty, to najbardziej spójny był ten Rokity. Sprowadzał się do tezy, że Agora podjęła grę z SLD (Adam Michnik temu zaprzeczał), której celem było wynegocjowanie przyjaznego dla siebie kształtu ustawy medialnej. I że to Agora rozpoczęła negocjacje. Rywin tylko raz wydał oświadczenie w sprawie tej afery i powiedział: „to nie ja przyszedłem do Agory, to Agora przyszła do mnie”. Rokita znalazł istotne poszlaki, że tak właśnie było. Agora szukała kontaktów z kręgami rządowymi, żeby załatwić przyjazny dla siebie kształt ustawy. I być może właśnie na tym etapie po drugiej stronie zrodził się pomysł: skoro im tak bardzo na tym zależy, to dostaną, co chcą, ale muszą zapłacić. Czy jednak raport Rokity był przekonujący dla sejmowej większości? Nie, bo przepadł w głosowaniu.

Czytaj więcej

Bogdan Lewandowski: Komisja ds. afery taśmowej nic nie da

Nie z powodów merytorycznych, tylko politycznych.

Oczywiście. Natomiast raport Ziobry był zbudowany na tezie, że SLD to zorganizowana grupa przestępcza z Millerem i Kwaśniewskim na czele, która wymusza haracze. Przy czym owa radykalna teza nie została podparta żadnymi dowodami. Warto zaznaczyć, że Kwaśniewskiego z Millerem łączyła już wówczas tzw. szorstka przyjaźń, czyli głęboka niechęć. Kwaśniewski wykorzystał aferę, żeby osłabić Millera, w pewnym momencie domagał się wręcz dymisji premiera. Wtedy Miller wyciągnął list Rywina do prezydenta i powiedział: proszę, prezydent o wszystkim wiedział.

Dlaczego tak naprawdę Michnik nagrał Rywina?

Myślę, że nagrał go, bo był wstrząśnięty, iż jemu, człowiekowi nazywanemu wiceprezydentem, bo tak często bywał gościem prezydenta Kwaśniewskiego, proponowano, że ma za coś zapłacić. W czasie prac komisji śledczej jeden z posłów SLD publicznie mówił, że Michnik jest czwartą osobą w państwie po prezydencie, premierze i prymasie Polski. Michnik wiedział, z czym Rywin przyjdzie do niego, bo znał treść jego wcześniejszej rozmowy z Wandą Rapaczyńską, szefową Agory, i uznał, że dobrze byłoby mieć twardy dowód. Sądzę, że po propozycji łapówki poczuł się tak, jakby ktoś go opluł – był obrażony i dotknięty. O jego wzburzeniu, ale i znaczeniu świadczy fakt, że natychmiast po rozmowie z Rywinem zadzwonił do Millera i jeszcze tego samego dnia – 22 lipca 2002 roku – doprowadził do konfrontacji między nim a Rywinem w gabinecie szefa rządu.

Może z jego strony to była jakaś gra?

Gdyby prowadził jakieś wyrafinowane gry, to by tego nie zrobił. To rzekome „dziennikarskie śledztwo” prowadzone przez „Gazetę Wyborczą” od lipca do grudnia nie zaczęłoby się od poinformowania głównego podejrzanego o sprawie, bo to by było absurdalne. Podejrzanego, bo przecież mógł przypuszczać, że Miller może znać przynajmniej zarys planu. Bo jak ludzie z „grupy trzymającej władzę” wyjaśniliby górę pieniędzy na założenie koncernu medialnego? Że wujek z Ameryki przysłał? Zatem, działając na chłodno, powinien się jednak zastanawiać nad tym, jaka była rola Millera. Natomiast Michnik działał impulsywnie. A później podczas zeznań przed komisją widać było, że stara się chronić Millera. Pytany i niepytany wielokrotnie powtarzał, że premier Miller nic o sprawie nie wiedział, bo inaczej nie zgodziłby się na błyskawiczną konfrontację z Rywinem.

Dlaczego Michnik chciał tak bardzo ochronić Millera?

Myślę, że rzeczywiście był przekonany, iż Miller nic nie wiedział. Poza tym oni mieli bardzo dobre relacje. Rozmowa z Rywinem odbyła się około południa, a już po kilku godzinach premier znalazł dla Michnika czas i przyjął go w swoim gabinecie. Niewielu jest redaktorów naczelnych, którzy mają takie relacje z szefem rządu. Zatem sądzę, że między nimi wytworzył się mechanizm pewnej zażyłości. Co prawda nie tak silny, jak między Michnikiem a Kwaśniewskim. Z zeznań Kwaśniewskiego, który odmówił stawienia się przed komisją, ale złożył wyjaśnienie w prokuraturze, dowiedzieliśmy się o przyjazdach Michnika każdego roku do rezydencji prezydenta na Helu, zatem te relacje były wręcz przyjacielskie. Z Millerem ta zażyłość była mniejsza, ale istniała. Robert Kwiatkowski w swojej książce o aferze Rywina napisał: „Muszę to przyznać ze wstydem, ale w tym czasie wszyscy zabiegaliśmy o względy Adama Michnika. On był dystrybutorem honoru i prestiżu w Polsce”. I to jest prawda. Obserwowałem przez całe lata 90., jak niemal wszyscy politycy w pas się kłaniali „Gazecie Wyborczej”. Aż do afery Rywina. I to jest drugi ważny skutek tej afery – upadek autorytetu „Gazety Wyborczej”. Afera Rywina to był koniec supremacji „Gazety” w świecie polskich mediów i polskiej polityki.

Część starych działaczy SLD jest zdania, że afera Rywina została rozkręcona przez prezydenta w celu obalenia Millera.

Nie zgadzam się z tą tezą, ale Kwaśniewski w pewnym momencie musiał się jakoś opowiedzieć, a ponieważ od początku rywalizował z Millerem, to wykorzystał aferę do walki z premierem. Sądzę, że zabrakło mu wyobraźni, żeby ocenić, czym to się może skończyć. Ale prawda jest taka, że obaj politycy od momentu wygranej SLD w 2001 roku toczyli ze sobą walkę. Pierwsza awantura wybuchła przy układaniu składu rządu. Miller opisywał, jak Kwaśniewski usiłował go zmusić do określonych decyzji personalnych. W rezultacie skład rządu był efektem trudnego kompromisu. Był np. w tym rządzie Marek Belka, który zasłynął wypowiedzią o podatku od dochodów z depozytów bankowych.

To było tuż przed wyborami w 2001 roku, na konferencji, podczas której Miller przedstawił Belkę jako przyszłego ministra finansów.

No właśnie. Niewątpliwe zaraz po wyborach SLD nie chciał go w rządzie, ale Kwaśniewski się upierał. Była też sprawa Wiesława Kaczmarka, ministra skarbu, którego z kolei Miller chciał w rządzie, a Kwaśniewski starał się go zablokować. Wtedy padły słynne słowa Millera: „Oluś, ale tobie konstytucja nie daje w tej sprawie nic do gadania”. Zatem oni walczyli o władzę, o skład rządu, o obsadę władz spółek Skarbu Państwa, bo obaj byli samcami alfa, a po wyborach prezydenckich 2000 roku oraz parlamentarnych 2001 roku obaj mieli poczucie potęgi własnej. Jak się okazało, dosyć iluzoryczne. Choć mam też dowody w postaci badań, że rola afery Rywina w „zabiciu” Millera jest przeceniana.

O jakich badaniach pan mówi?

O badaniach poparcia dla SLD. W czerwcu 2003 roku, kiedy komisja śledcza ds. Rywina działała już od kilku miesięcy, rząd przeprowadził zwycięskie referendum unijne i natychmiast po nim Miller złożył w Sejmie wniosek o wotum zaufania dla siebie. I je dostał, mimo że było już po rozstaniu z PSL, czyli formalnie rząd nie miał za sobą większości sejmowej. W czerwcu odbył się kongres SLD, na którym Miller miażdżącą większością głosów został wybrany na przewodniczącego partii na kolejną kadencję. Natomiast miesiąc później wybuchły dwie afery – starachowicka i opolska. To moim zdaniem były dopalacze, które sprawiły, że dopiero w drugiej połowie 2003 roku notowania SLD i samego Millera się załamały. Nie dało się już utrzymywać, że afera Rywina jest odosobniona. Zwłaszcza afera starachowicka była wyjątkowo paskudna, bo dotyczyła zorganizowanej przestępczości i ratowania tyłków działaczom partyjnym powiązanym z lokalnymi gangsterami.

Dwóch działaczy SLD w wyniku tej afery poszło siedzieć, a jeden został ułaskawiony przez prezydenta.

Wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka. To ułaskawienie nie przynosi chluby prezydentowi, bo Sobotka był najbardziej winny w tej sprawie. To on przekazał działaczom informację o śledztwie CBŚ w sprawie gangu w Starachowicach. Z kolei afera opolska dotyczyła nadużyć przy ubezpieczaniu elektrowni Opole i również byli w to zamieszani działacze Sojuszu. To pokazało, że w SLD bardzo źle się dzieje, i doprowadziło do spadku notowań tej partii. Grupa Borowskiego otwarcie wystąpiła przeciwko Millerowi i pozycja premiera się załamała.

Jeżeli chodzi o aferę Rywina, to były jej dwie ofiary – Lew Rywin, który poszedł siedzieć za korupcyjną propozycję, i Janina Sokołowska, skazana za usunięcie z projektu ustawy medialnej słów „lub czasopisma”.

Rywin poszedł siedzieć za to, że mówił o łapówce. Wspomniana pani stała się zaś symbolem nagannego procesu legislacyjnego. Ale przecież nie była wyjątkiem. W wielu obszarach działo się podobnie. Ta afera była o tyle ciekawa, że odsłoniła różne zakulisowe mechanizmy funkcjonowania państwa. Zresztą wszystkie komisje śledcze dają kapitalny materiał do badań historycznych. Odsłaniają zwykle skrywany marny stan państwa polskiego. Każda z tych komisji – łącznie z tą badającą sprawę Amber Gold – to są takie wiercenia, które odsłaniają, co jest pod spodem. Dostarczały też badaczom interesującego materiału dotyczącego stanu kultury politycznej, jak jeden z SMS-ów, który odczytał Rokita na posiedzeniu komisji Rywina. Napisał go Adam Halber z SLD, wówczas członek KRRiTV, do Roberta Kwiatkowskiego, szefa TVP. A brzmiał on: „Może byś wrócił do Piotra Urbankowskiego, to jest świetny koleś, pracowity i lojalny. Lubię go i cenię. Precz z siepactwem. Chwała nam i naszym kolegom. Ch… precz”. To jest znamienny obraz epoki i środowiska, które wtedy dostało się do władzy. Szerzej mówię o tych rozlicznych skutkach afery Rywina w poświęconym jej wykładzie, dostępnym na moim youtube’owym kanale „Dudek o Historii”, do którego oglądania zachęcam.

Między świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem minęło okrągłe 20 lat od wybuchu afery, w wyniku której do więzienia trafił Lew Rywin.

To, że Rywin trafił do więzienia, wynikało ze szczególnej roli, jaką ta afera odegrała. Nie chodziło o to, że była wstrząsająca, bo w sumie nie była. Natomiast okazała się katalizatorem procesu, który doprowadził do końca epoki podziału postkomunistycznego i wejścia polskiej polityki w nową fazę podziału – postsolidarnościowego. W tej pierwszej epoce, która skończyła się w 2005 roku, rola postkomunistycznego SLD była bardzo istotna pod względem znaczenia politycznego i długości sprawowania władzy na scenie politycznej. Gdy się analizuje, co doprowadziło do schyłku SLD, to afera Rywina jest w czołówce przyczyn, choć nie była jedyna. Przy czym najbardziej niszczącą rolę odegrała nie sama afera, ale sejmowa komisja śledcza powołana specjalnie do wyjaśnienia korupcyjnej propozycji Lwa Rywina.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi