Dlaczego Michnik chciał tak bardzo ochronić Millera?
Myślę, że rzeczywiście był przekonany, iż Miller nic nie wiedział. Poza tym oni mieli bardzo dobre relacje. Rozmowa z Rywinem odbyła się około południa, a już po kilku godzinach premier znalazł dla Michnika czas i przyjął go w swoim gabinecie. Niewielu jest redaktorów naczelnych, którzy mają takie relacje z szefem rządu. Zatem sądzę, że między nimi wytworzył się mechanizm pewnej zażyłości. Co prawda nie tak silny, jak między Michnikiem a Kwaśniewskim. Z zeznań Kwaśniewskiego, który odmówił stawienia się przed komisją, ale złożył wyjaśnienie w prokuraturze, dowiedzieliśmy się o przyjazdach Michnika każdego roku do rezydencji prezydenta na Helu, zatem te relacje były wręcz przyjacielskie. Z Millerem ta zażyłość była mniejsza, ale istniała. Robert Kwiatkowski w swojej książce o aferze Rywina napisał: „Muszę to przyznać ze wstydem, ale w tym czasie wszyscy zabiegaliśmy o względy Adama Michnika. On był dystrybutorem honoru i prestiżu w Polsce”. I to jest prawda. Obserwowałem przez całe lata 90., jak niemal wszyscy politycy w pas się kłaniali „Gazecie Wyborczej”. Aż do afery Rywina. I to jest drugi ważny skutek tej afery – upadek autorytetu „Gazety Wyborczej”. Afera Rywina to był koniec supremacji „Gazety” w świecie polskich mediów i polskiej polityki.
Część starych działaczy SLD jest zdania, że afera Rywina została rozkręcona przez prezydenta w celu obalenia Millera.
Nie zgadzam się z tą tezą, ale Kwaśniewski w pewnym momencie musiał się jakoś opowiedzieć, a ponieważ od początku rywalizował z Millerem, to wykorzystał aferę do walki z premierem. Sądzę, że zabrakło mu wyobraźni, żeby ocenić, czym to się może skończyć. Ale prawda jest taka, że obaj politycy od momentu wygranej SLD w 2001 roku toczyli ze sobą walkę. Pierwsza awantura wybuchła przy układaniu składu rządu. Miller opisywał, jak Kwaśniewski usiłował go zmusić do określonych decyzji personalnych. W rezultacie skład rządu był efektem trudnego kompromisu. Był np. w tym rządzie Marek Belka, który zasłynął wypowiedzią o podatku od dochodów z depozytów bankowych.
To było tuż przed wyborami w 2001 roku, na konferencji, podczas której Miller przedstawił Belkę jako przyszłego ministra finansów.
No właśnie. Niewątpliwe zaraz po wyborach SLD nie chciał go w rządzie, ale Kwaśniewski się upierał. Była też sprawa Wiesława Kaczmarka, ministra skarbu, którego z kolei Miller chciał w rządzie, a Kwaśniewski starał się go zablokować. Wtedy padły słynne słowa Millera: „Oluś, ale tobie konstytucja nie daje w tej sprawie nic do gadania”. Zatem oni walczyli o władzę, o skład rządu, o obsadę władz spółek Skarbu Państwa, bo obaj byli samcami alfa, a po wyborach prezydenckich 2000 roku oraz parlamentarnych 2001 roku obaj mieli poczucie potęgi własnej. Jak się okazało, dosyć iluzoryczne. Choć mam też dowody w postaci badań, że rola afery Rywina w „zabiciu” Millera jest przeceniana.
O jakich badaniach pan mówi?
O badaniach poparcia dla SLD. W czerwcu 2003 roku, kiedy komisja śledcza ds. Rywina działała już od kilku miesięcy, rząd przeprowadził zwycięskie referendum unijne i natychmiast po nim Miller złożył w Sejmie wniosek o wotum zaufania dla siebie. I je dostał, mimo że było już po rozstaniu z PSL, czyli formalnie rząd nie miał za sobą większości sejmowej. W czerwcu odbył się kongres SLD, na którym Miller miażdżącą większością głosów został wybrany na przewodniczącego partii na kolejną kadencję. Natomiast miesiąc później wybuchły dwie afery – starachowicka i opolska. To moim zdaniem były dopalacze, które sprawiły, że dopiero w drugiej połowie 2003 roku notowania SLD i samego Millera się załamały. Nie dało się już utrzymywać, że afera Rywina jest odosobniona. Zwłaszcza afera starachowicka była wyjątkowo paskudna, bo dotyczyła zorganizowanej przestępczości i ratowania tyłków działaczom partyjnym powiązanym z lokalnymi gangsterami.
Dwóch działaczy SLD w wyniku tej afery poszło siedzieć, a jeden został ułaskawiony przez prezydenta.
Wiceszef MSWiA Zbigniew Sobotka. To ułaskawienie nie przynosi chluby prezydentowi, bo Sobotka był najbardziej winny w tej sprawie. To on przekazał działaczom informację o śledztwie CBŚ w sprawie gangu w Starachowicach. Z kolei afera opolska dotyczyła nadużyć przy ubezpieczaniu elektrowni Opole i również byli w to zamieszani działacze Sojuszu. To pokazało, że w SLD bardzo źle się dzieje, i doprowadziło do spadku notowań tej partii. Grupa Borowskiego otwarcie wystąpiła przeciwko Millerowi i pozycja premiera się załamała.
Jeżeli chodzi o aferę Rywina, to były jej dwie ofiary – Lew Rywin, który poszedł siedzieć za korupcyjną propozycję, i Janina Sokołowska, skazana za usunięcie z projektu ustawy medialnej słów „lub czasopisma”.
Rywin poszedł siedzieć za to, że mówił o łapówce. Wspomniana pani stała się zaś symbolem nagannego procesu legislacyjnego. Ale przecież nie była wyjątkiem. W wielu obszarach działo się podobnie. Ta afera była o tyle ciekawa, że odsłoniła różne zakulisowe mechanizmy funkcjonowania państwa. Zresztą wszystkie komisje śledcze dają kapitalny materiał do badań historycznych. Odsłaniają zwykle skrywany marny stan państwa polskiego. Każda z tych komisji – łącznie z tą badającą sprawę Amber Gold – to są takie wiercenia, które odsłaniają, co jest pod spodem. Dostarczały też badaczom interesującego materiału dotyczącego stanu kultury politycznej, jak jeden z SMS-ów, który odczytał Rokita na posiedzeniu komisji Rywina. Napisał go Adam Halber z SLD, wówczas członek KRRiTV, do Roberta Kwiatkowskiego, szefa TVP. A brzmiał on: „Może byś wrócił do Piotra Urbankowskiego, to jest świetny koleś, pracowity i lojalny. Lubię go i cenię. Precz z siepactwem. Chwała nam i naszym kolegom. Ch… precz”. To jest znamienny obraz epoki i środowiska, które wtedy dostało się do władzy. Szerzej mówię o tych rozlicznych skutkach afery Rywina w poświęconym jej wykładzie, dostępnym na moim youtube’owym kanale „Dudek o Historii”, do którego oglądania zachęcam.