Adam Michnik: „Ta sprawa ujawnia głęboki konflikt, który dzieli Polskę̨, który dzieli nas, Polaków. Ten podział biegnie pomiędzy Polską ludzi uczciwych a Polską skorumpowaną, Polską łapówek, Polską mętnej, zagmatwanej mafijnej kombinacji. Tak, to są dwie różne Polski. (…) Dziś patrzy na nas cała Polska, różna Polska, Polska biedy i upokorzenia, Polska ludzi bezrobotnych i coraz bardziej pozbawionych nadziei. Tylko uczciwość i przejrzystość może tym ludziom przywrócić nadzieję”.
Do dzisiaj pamiętam swoje wzruszenie, gdy Adam Michnik z takim patosem rozpoczął swoje zeznania przed sejmową komisją śledczą ds. afery Rywina. Wtedy jeszcze wierzyłam, że polityka może być walką dobra ze złem, a redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” broni podstawowych wartości. Że jest rzecznikiem tej „Polski ludzi uczciwych”, a ona ostatecznie zwycięży, bo „ludzi dobrej woli jest więcej”. Kolejne miesiące szybko zweryfikowały naiwną nadzieję, bo przed komisją śledczą mieliśmy prawdziwą paradę cyników, którzy robili wszystko, żeby na końcu niczego nie dało się już ustalić.
Czytaj więcej
Tomasz Lis: „W Polsce media nie kontrolują władzy, to władza na różne sposoby kontroluje większość mediów albo przynajmniej na nie wpływa. Istnieje atrapa wolnych mediów. Kontrola władzy przez media jest iluzoryczna. Wpływ władzy na media jest faktyczny".
20 lat po jednym z ważniejszych – jeśli chodzi o skutki polityczne i społeczne – artykułów „Gazety Wyborczej” wiemy mniej więcej tyle samo, co 27 grudnia 2002 r., czyli prawie nic poza tym, że Lew Rywin do Michnika przyszedł i przedstawił propozycję korupcyjną. W czyim imieniu, za czyją wiedzą i w jakim celu – tego się już nie dowiemy, a duża w tym zasługa gazety, która aferę „odpaliła”. Zresztą wcale nie dlatego, że chciała, bo po tym, jak o sprawie wspomnieli w swojej satyrycznej rubryce Robert Mazurek i Igor Zalewski nie bardzo miała wyjście. Zmowa milczenia została złamana i było kwestią czasu, kiedy temat przejmą inni, a wtedy dużo trudniej będzie narzucić własną narrację. Tą o bronieniu „Polski uczciwej” przed kombinatorami. Z perspektywy tych 20 lat afera Rywina jest dla mnie przede wszystkim opowieścią o mediach w postkomunistycznej Polsce.
Opowieści Adama Michnika, innych dziennikarzy Gazety Wyborczej, a także członków zarządu Agory pozostawiły mnie z wrażeniem, że dla tego środowiska afera Rywina nie była aferą korupcyjną i materiałem dziennikarskim, ale przede wszystkim narzędziem do politycznych rozgrywek we własnym biznesowym interesie. Korupcyjna propozycja Rywina wpłynęła w momencie optymalnym dla zatrzymania zaawansowanych prac rządu Leszka Millera nad ustawą medialną mającą ograniczyć rozwój medialnego imperium Agory. Taki też ostatecznie był jej efekt i nawet jeśli powodów wstrzymania prac nad ustawą było więcej, to właśnie afera Rywina przesądziła o odpuszczeniu przez rząd prób powstrzymania ekspansji Agory. Im więcej wielkich słów padało z ust osób, które przez kilka miesięcy trzymały w tajemnicy przed czytelnikami gigantyczną aferę korupcyjną, tym większe było wrażenie, że gdyby zakulisowa gra nią potoczyła się trochę inaczej, do dziś nie wiedzielibyśmy nawet, że Rywin dał się Michnikowi nagrać.