Słowa premiera o prognozach, które nie są alarmujące, zostały wyrwane z kontekstu. Donald Tusk jednak powinien ważyć słowa, bo w sytuacji takich kryzysów, jak zbliżająca się powódź, każdy oficjalny przekaz ma dla ludzi szalenie istotne znaczenie. Wielu dziś tłumaczy premiera, że przecież mówił o Wrocławiu czy reszcie Polski, a tak w ogóle sytuacja się dynamicznie zmieniała i jeszcze w piątek meteorolodzy przewidywali rozmaite scenariusze. Niestety, mógł w ten sposób przesadnie uspokoić mieszkańców Kłodzka, Głuchołazów czy Międzygórza, z których wielu usłyszało to, co chciało usłyszeć – i w trosce o dobytek, w strachu przed szabrownikami mogli zwyczajnie przyjąć to jako ostateczny argument, że nie ma potrzeby się ewakuować.
Dlaczego Donald Tusk zmienia zdanie w sprawie sytuacji powodziowej we Wrocławiu
Gorzej, że to niejedyna wypowiedź premiera z ostatnich dni, która nie była raczej przemyślana. A z których to dziś Donald Tusk musi się wycofywać, gdy po porannym posiedzeniu sztabu kryzysowego we Wrocławiu przyznaje już, że dane spływające z terenu są „sprzeczne” – w tym z kluczowego dla bezpieczeństwa Opola i właśnie Wrocławia zbiornika Racibórz Dolny. Nagle mówi o „kontrowersjach” dotyczących bezpośredniego zagrożenia dla Wrocławia, a także przyznaje, że komunikaty – w tym oficjalne przekazy władz – nie są „uspójnione”.
Czytaj więcej
We Wrocławiu zebrał się sztab kryzysowy z udziałem premiera Donalda Tuska, ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka i szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza. Jak powiedział premier, są "sprzeczne komunikaty ws. bezpośredniego zagrożenia powodziowego dla Wrocławia".
Problem w tym, że przez kilka dni premier kategorycznie podkreślał, że Wrocław nie ma się czego obawiać, a zbiornik w Raciborzu na pewno wystarczy, by uratować sytuację na Odrze. Niestety, nie wygląda to dobrze, gdy tak zdecydowane zapewnienia nagle, na półtorej doby przed przyjściem fali powodziowej do miasta, zmieniają się w kluczenie, obawy i mówienie o „sprzecznych” informacjach. Tym bardziej, że to wcześniejsze uspokajanie i tak nie miało żadnego sensu – tak z punktu widzenia zagrożonych powodzią mieszkańców, jak i patrząc z zupełnie innej, bo już wyłącznie politycznej perspektywy.
Poważny błąd, który politycznie jeszcze długo będzie się odbijać premierowi czkawką
Pisząc wprost – i wsiąkając już w cyniczne poziomy politycznej walki – premier nic nie mógł na tym uspokajaniu mieszkańców zyskać. Jeśli rzeczywistość by potwierdziła jego zapewniania o nikłym zagrożeniu, nikt by nawet nie pamiętał, że od samego początku tonował nastroje. Zrozumiałe jest, że wynikało to pewnie z dobrych chęci, bo Donald Tusk nie chciał, by ludzie wpadli w panikę. Ale gdy rzeczywistość – jak widzimy – okazuje się wcale nie tak jednoznaczna, tego przesadnego uspokajania premier może zaraz gorzko pożałować. Szczególnie jeśli dojdzie jednak do nieszczęścia we Wrocławiu.