Robert Mazurek: Maca po staropolsku

Bezlitosna walka tabloidów, wyścig na sensacje, pościg za newsami, a tu jedna z gazet puszcza dzień po dniu ten sam artykuł. Kropka w kropkę, z tym samym wrzaskliwym tytułem i zdjęciem. „To był dobry tekst, przynajmniej się utrwalił” wzrusza ramionami odpowiedzialny za wpadkę redaktor.

Publikacja: 09.12.2022 17:00

Robert Mazurek: Maca po staropolsku

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Ach, ileż ja tych samych – całkiem zgrabnych zresztą, nieskromnie dodam – felietonów napisałem, z pasją, argumentami, wszystko jak należy. I nic. No, prawie nic, bo Szewach Weiss jednak Order Orła Białego dostał, ale przecież dalece nie tylko o jeden order mi chodziło. Co roku piszę ten sam felieton, a następny, na 2023 rok napiszę pewnie już za kwartał, bo jadę w marcu do Leżajska. A właśnie to miasto upatrzyłem sobie na siedzibę Muzeum Chasydyzmu, a właściwie upatrzył je sobie los, Opatrzność, powiedzieliby pobożni katolicy.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Waluś – terrorysta z importu

W niewielkim tym miasteczku centra cudów są dwa. Nieco na peryferiach króluje Dziewczyna z Nazaretu. Ikonę tej prostej Żydówki czczą w bernardyńskiej bazylice katolicy, a ona odwdzięcza im się licznymi cudami. Załatwia je u Syna. Ci katolicy do centrum miasteczka raczej nie zaglądają. Znaleźliby tam cmentarz, a na nim murowany grobowiec, czyli ohel pewnego cadyka. Przywracał on wzrok niewidomym i płodność kobietom, rozmawiał ze zwierzętami i przewidywał przyszłość. Każdemu dał, o co proszono, pod warunkiem wszak, że nie żądano zbyt wiele. Do polskiego Żyda Elimelecha Weissbluma przyjeżdżają z kolei chasydzi z całego świata. Oni do panienki z Nazaretu nie zajrzą. I można by na tej konstatacji zakończyć, ale bardzo bym chciał to zmienić. Jedną rodzinkę turystów z Izraela do bazyliki wysłałem, ale to za mało.

Przywracał on wzrok niewidomym i płodność kobietom, rozmawiał ze zwierzętami i przewidywał przyszłość. Każdemu dał, o co proszono, pod warunkiem wszak, że nie żądano zbyt wiele. Do polskiego Żyda Elimelecha Weissbluma przyjeżdżają z kolei chasydzi z całego świata. Oni do panienki z Nazaretu nie zajrzą.

Niespełna 400 kilometrów od Leżajska leży Płońsk, niewielkie, mazowieckie miasto, z którego młodzi uciekają do Warszawy. Najsłynniejszy płońszczanin uciekł znacznie dalej, bo Davida Ben Guriona pochowano na pustyni Negew, w Izraelu, który stworzył i którego był pierwszym premierem. Przez lata czczono jego pamięć w rodzinnym miasteczku niewielką, zapyziałą salką w domu narodzin, ale to się zmienia i właśnie powstaje tam Dom Dobrej Pamięci. Jego twórcy usłyszą zapewne te same pytania, które i mnie gniewnie zadają internetowi mądrale, notabene tacy, którym zwykle nie starcza odwagi, by się przedstawić. „A ile jest polskich muzeów w Izraelu?”, „Czemu mamy płacić za jakieś żydowskie muzea?”, a gdy w rocznicę powstania w getcie ktoś nosi żonkile, niechybnie słyszy: „A ilu Żydów nosi biało-czerwone flagi 1 sierpnia?”.

Odpowiedź jest dość oczywista – otóż Polska powinna czcić pamięć wszystkich swych bohaterów, bez względu na narodowość, wyznanie, poglądy. Mieliśmy w Warszawie dwa powstania, w których ginęli warszawiacy, dlaczego więc mielibyśmy pamiętać tylko o jednym z nich? Tak jak żyli przez stulecia razem, tak też razem ginęli. Elimelech to wasz ziom, drodzy leżajszczanie, a ja studiowałem w Warszawie na tym samym uniwersytecie, co Ben Gurion czy późniejszy izraelski premier, noblista Menachem Begin. Tej historii rozplątać się nie da, zresztą po co ją rozplątywać?

Wszystkie te pytania dowodzą też tego, jak bardzo takie muzea są nam potrzebne. Nam, Polakom z Polski. Nie Żydom, którzy swą historię znają, a nawet jeśli nie, to nie zechcą uczyć się jej od cudzoziemców. Takich miejsc potrzebujemy za to my, bo jak widać, zamiast wiedzy o wspólnej kulturze mamy tylko emocje, poczucie niedocenienia, braku wdzięczności, wręcz wrogości. A oni? Oni skądinąd mają te same emocje, bo – jak przekonuje Szewach Weiss – niesłychanie jesteśmy do siebie podobni, tylko o tym nie wiemy.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Polak, Niemiec i gejmczendżer

A do czego nam chasydzi? Siedziałem kiedyś w towarzystwie profesorów. „Ech, Polacy to nie mają do teologii głowy, nawet jak herezję wymyślą, to tak niepoważną jak mariawici” – pozwolił sobie na niepoprawny żart jeden z akademików. A tu proszę, chasydzi! I co my wiemy o tym barwnym i przebogatym nurcie mistycyzmu, który u nas rozkwitał? O Elimelechu i Wielkim Magidzie, o Lewi Izaaku z Berdyczowa i Świętym Żydzie z Przysuchy? Tak, to prawda, tego świata już nie ma, ale przecież był i przez setki lat tworzył Polskę taką, jaką mamy, z jej chałkami i śledziami po żydowsku. Wiecie, że nawet bałagan brzmi po polsku i po hebrajsku tak samo, i to samo znaczy?

Ach, ileż ja tych samych – całkiem zgrabnych zresztą, nieskromnie dodam – felietonów napisałem, z pasją, argumentami, wszystko jak należy. I nic. No, prawie nic, bo Szewach Weiss jednak Order Orła Białego dostał, ale przecież dalece nie tylko o jeden order mi chodziło. Co roku piszę ten sam felieton, a następny, na 2023 rok napiszę pewnie już za kwartał, bo jadę w marcu do Leżajska. A właśnie to miasto upatrzyłem sobie na siedzibę Muzeum Chasydyzmu, a właściwie upatrzył je sobie los, Opatrzność, powiedzieliby pobożni katolicy.

Pozostało 89% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena