Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wciąż powracają echa wypowiedzi profesora Zdzisława Krasnodębskiego sprzed paru tygodni o tym, że większym zagrożeniem dla polskiej suwerenności jest Zachód niż Wschód. Bo, mówiąc szczerze, nie bardzo rozumiałem też, dlaczego wtedy wybuchła awantura. Nie dlatego, że słowa profesora nie były istotne, ale dlatego, że wyrażona przezeń myśl trąci myszką. Odwołuje się bowiem do tradycji sprzed zgoła stulecia, gdy padało pytanie, czy dogadywać się z Rosją, czy z Niemcami.
Czytaj więcej
Czy aby sprawa reparacji nie jest związana z głębokimi kompleksami środowiska Jarosława Kaczyńskiego?
Nie przez przypadek powtarza się, że polityką w Polsce rządziły przez lata trumny Dmowskiego i Piłsudskiego. Jak się okazuje, niewiele się zmieniło. W największym uproszczeniu, Piłsudski uważał, że to Rosja jest największym niebezpieczeństwem i aby ją pokonać, trzeba się dogadać z Niemcami czy Austriakami. Najważniejsze to lać Ruskich, bo jak to mawiają dziś na froncie w Ukrainie: bić Ruskie to nie praca, lecz przyjemność.
Inaczej Dmowski. On był przekonany, że to Niemcy są największym zagrożeniem. Rosja jest tak dzika i wstrętna każdemu Polakowi, że i tak żaden nie będzie chciał zostać Rosjaninem. Z Niemcami jest zgoła inaczej, oni są zagrożeniem dla polskiej duszy, bo magnetyzują, sprawiają, że niektórzy Polacy wcale by się przy swojej polskości nie upierali i chętnie ją porzucili. Skądinąd niedawny spór o to, czy w 1939 r. Polska powinna była dać się napaść z obu stron, czy też jednak dogadać się z Hitlerem przeciw Stalinowi, to kolejne echo tego problemu.