Duże wrażenie zrobiła na mnie „Najskrytsza pamięć ludzi” (Wydawnictwo Cyranka), debiut Francuza Mohameda Mbougara Sarra przełożony przez Jacka Giszczaka, rzecz, która udatnie łączy tradycje prozy postkolonialnej z literaturą o literaturze spod znaku Roberta Bolaño. To historia o poszukiwaniu, od Paryża przez Dakar i senegalską prowincję po Buenos Aires, francuskiego pisarza senegalskiego pochodzenia, który na chwilę przed II wojną światową opublikował powieść, która wstrząsnęła Francją – a potem prędko został zapomniany. Ślady jego dalszego życia główny bohater odnajduje m.in. w zmyślonych fragmentach „Dziennika” Witolda Gombrowicza, a zakończenie robi z czytelnikiem to, co powinno z nim robić zakończenie powieści: wprawia w radość, że został skutecznie oszukany.
Czytaj więcej
„1428: Shadows over Silesia” zabierze graczy na Śląsk z czasów husyckich. Łatwo nie będzie!
Prócz tego z radością przeczytałem „Liberalism in Dark Times” (Princeton University Press) Joshuy Chernissa, autora ciekawej biografii Izajasza Berlina. W tym zbiorze biograficznych esejów Berlin również się pojawia, towarzyszą mu wszakże m.in. Camus i Aron – innymi słowy wszyscy ci, którzy w czasach skłaniających do radykalizmu zachowali umiarkowanie, jak je nazywa Cherniss za starożytnymi: wielkoduszność. To pisarstwo naukowe, ale naukowe w rozumieniu anglosaskim, więc uprawiane tak, by czytelnik nie zasnął nad stroną. Jeśli idzie o filmy, mimo zglanowania przez krytyków z przyjemnością obejrzałem „Nie martw się, kochanie” Olivii Wilde – rzecz o współczesnej nam wojnie płci. Ale taka, która bodaj jako jeden z pierwszych filmów skupia się na tym, jak czują się w niej (ze względu na uwarunkowania klasowe) mężczyźni. Można to oglądać jako zakamuflowaną publicystykę, w jednym z bohaterów dopatrując się Jordana Petersona, można jednak zwrócić uwagę na oświetlenie tej sfery męsko-damskiego życia, która dotychczas w rozważaniu wzmiankowanego konfliktu nie była oświetlona, czyli czasu wolnego i spełnienia osobistego w nim. Zakończenia można się domyślić mniej więcej po 20 minutach, co nie zmienia faktu, że wyszedłszy z kina ma się wrażenie, iż zagrało w tym filmie wszystko, co miało zagrać.
Czytaj więcej
Z Mickiewiczowskich „Ballad i romansów” można by śmiało nakręcić filmowy horror.
Bardzo czekałem na nową płytę Pezeta „Muzyka komercyjna” – i acz trochę mnie zawiodła, bo nie udało mu się przeskoczyć „Muzyki współczesnej” z 2019 r., to kilka utworów z niej (przede wszystkim znany już jako singiel „Tonący”) przez tydzień po premierze sobie zapętlałem. Mniej już w Janie Pawle Kaplińskim romantyzmu znanego z poprzednich albumów, więcej rezygnacji z życia, co być może sprawia, że w tonie, w którym rapuje, odnajduję własne do niego podejście.