„Catherine zwana Birdy”: Nie mów do mnie damo

Lena Dunham ubiera swe postaci w średniowieczne stroje sprzed 700 lat, ale mówi w gruncie rzeczy o współczesnych problemach nastolatek.

Publikacja: 21.10.2022 17:00

„Catherine zwana Birdy”, reż. Lena Dunham, film dostępny na VOD w serwisie Amazon Prime Video

„Catherine zwana Birdy”, reż. Lena Dunham, film dostępny na VOD w serwisie Amazon Prime Video

Foto: materiały prasowe

Lena Dunham, sportretowawszy pokolenie milenialsów w głośnym serialu „Dziewczyny” (2012–2017), powraca po latach, by zrealizować pełnometrażowy film – pierwszy od czasu „Mebelków” z 2010 r. Przygląda się w nim generacji dzisiejszych nastolatków, choć przyodzianych w średniowieczny kostium. „Catherine zwana Birdy” to bowiem ekranizacja popularnej w Stanach Zjednoczonych powieści autorstwa Karen Cushman z 1994 r. Kino zgrabnie napisane i wyreżyserowane, tworzące figlarny i eskapistyczny klimat, a jednak do tematu dojrzewania podchodzące bardzo poważnie. Na poziomie wizualnym nie ma tu miejsca na charakterystyczne dla epoki brudy i zgniliznę (może z wyjątkiem otwierającej całość sekwencji, w której główna bohaterka tarza się wraz z przyjaciółmi w błocie, choć i ten moment uchwycony jest za dnia, w świetle słońca) – te kryją się raczej w moralności co niektórych postaci oraz rzecz jasna w samym procesie zamykania drzwi prowadzących do krainy dzieciństwa.

Czytaj więcej

„Czarny ptak”: Tama dla czystego zła

Tytułowa lady Catherine (znakomita Bella Ramsey), rezolutna i uparta 14-latka, która nie chce, by nazywano ją damą (już wolałaby zostać rzucona na pożarcie smokom). Dorasta w XIII-wiecznej Anglii, jak sama mówi, „unikając obowiązków, robiąc zamieszanie w wiosce oraz podsłuchując to, czego nie powinna słyszeć”. Birdy – bo woli, by tak się do niej zwracano – jest przerażona, gdy zaczyna miesiączkować. Pal licho, że nie tak łatwo o środki higieny (za podpaskę musi wystarczyć kawałek materiału). Problem w tym, że jej tonący w długach ojciec (Andrew Scott), chcąc wykaraskać rodzinę z finansowych tarapatów, postanawia bogato wydać ją za mąż. „To nasza jedyna waluta” – stawia sprawę jasno żonie (Billie Piper), która od kilku lat nie jest w stanie donosić żadnej ciąży. Dziewczyna, jak można się spodziewać, nie jest zainteresowana małżeństwem, dlatego każdego kolejnego (i coraz starszego) konkurenta zniechęca swym nagannym zachowaniem, za co niezadowolony tatko bije ją rózgą.

Feudalna Anglia nie jest krajem dla młodych białogłów. „Czego nie mogą robić dziewczęta? Ruszać na krucjaty, ścinać włosów, trenować koni, śmiać się głośno, poślubić, kogo chcą, być mnichami, pić w pubach oraz chadzać na egzekucje” – wylicza pół żartem, pół serio Birdy. Brzmi to może banalnie, ale w słowach tych kryje się istota feministycznego, uniwersalnego i przede wszystkim szczerego oraz zabawnego filmu Dunham. Bohaterka, której mężczyźni – handlujący swymi córkami zupełnie tak, jakby te były częścią dworskiego asortymentu – każą dorosnąć szybciej, byle tylko zaczęła spełniać się jako żona i matka, humorem i przebiegłością walczy z patriarchatem, nie godząc się na to, by decydowano za nią. Birdy jest niczym mieszkająca na Zielonym Wzgórzu dziewczyna z adaptacji książek Lucy Maud Montgomery – pełna energii buntowniczka kontestująca sposób, w jaki funkcjonuje świat.

Czytaj więcej

Małżeńska terapia klasowa

Lena Dunham ubiera swe postaci w średniowieczne stroje i każe im mówić anachronicznie w otoczeniu przedmiotów sprzed ponad 700 lat. Jednak zakorzeniając tę historię w przeszłości, mówi w gruncie rzeczy o współczesnych problemach i bolączkach, z którymi na co dzień mierzą się nastolatki: od upokorzeń związanych z okresem aż po zmaganie się ze stereotypowo przypisanymi im rolami. „Kiedy próbujesz zmienić reguły świata, kibicuję ci, ale i boję się o ciebie” – wyznaje jej matka, która nie znalazła w sobie wystarczająco dużo siły, by się postawić, lecz zarazem świadoma jest, że przełom jest potrzebny. W XIII wieku mogło to brzmieć jak utopia. Dziś wcale nie musi.

Lena Dunham, sportretowawszy pokolenie milenialsów w głośnym serialu „Dziewczyny” (2012–2017), powraca po latach, by zrealizować pełnometrażowy film – pierwszy od czasu „Mebelków” z 2010 r. Przygląda się w nim generacji dzisiejszych nastolatków, choć przyodzianych w średniowieczny kostium. „Catherine zwana Birdy” to bowiem ekranizacja popularnej w Stanach Zjednoczonych powieści autorstwa Karen Cushman z 1994 r. Kino zgrabnie napisane i wyreżyserowane, tworzące figlarny i eskapistyczny klimat, a jednak do tematu dojrzewania podchodzące bardzo poważnie. Na poziomie wizualnym nie ma tu miejsca na charakterystyczne dla epoki brudy i zgniliznę (może z wyjątkiem otwierającej całość sekwencji, w której główna bohaterka tarza się wraz z przyjaciółmi w błocie, choć i ten moment uchwycony jest za dnia, w świetle słońca) – te kryją się raczej w moralności co niektórych postaci oraz rzecz jasna w samym procesie zamykania drzwi prowadzących do krainy dzieciństwa.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi