– Nie miałem nic wspólnego z polityką, nie byłem żadnym opozycjonistą. Byłem studentem medycyny – mówi teraz.
Pieśń „Sawfa nabka huna” powstała, gdy po opuszczeniu więzienia wrócił na uniwersytet. Napisał ją na ceremonię rozdania dyplomów. Opowiada o Libijczyku, który kończy studia, obiecuje, że zostanie w kraju i będzie pomagał rodakom. Teraz śpiewa ją wielu absolwentów uczelni w różnych krajach arabskich.
– Muzyka to moje hobby od dzieciństwa, miałem w domu akordeon, wsłuchiwałem się w uliczny folklor Bengazi. To trochę inny akordeon niż używany w Europie, ten nie ma ćwierćtonów. W muzyce arabskiej, która jest bardziej skomplikowana, są. To był mój pierwszy instrument, drugi to ud, czyli lutnia arabska, a potem keyboard. Na instrumentach elektronicznych wszystko można zagrać. W rodzinie nie miałem profesjonalnych muzyków, choć trochę grywano. Ojciec miał sklep, ale potem nie było już można prowadzić własnych biznesów, pracował jako urzędnik.
O jego pieśni dowiedzieli się ludzie reżimu. Rok po ceremonii, na której ledwie kilkudziesięciu absolwentów wydziału medycyny słuchało pierwszego wykonania „Sawfa nabka huna”, zaproponowali, by wystąpił w telewizji Kaddafiego w specjalnym ramadanowym programie.
– Nie miałem wyjścia, zaśpiewałem, chcieli mnie przeciągnąć na swoją stronę. Syn dyktatora Saif al-Islam próbował wpuścić do kraju trochę wolności – opowiada El-Mszaiti. Ale on, gdy tylko pojawiła się okazja, wybrał emigrację.
6
Czy Niemcy to dobre miejsce dla imigranta z Libii?
– Jest tu rasizm, ale ja nie mam żadnych problemów ani moja żona i troje dzieci. Wobec nas Niemcy są raczej mili. Lekarzy się ceni, nikt im nie mówi, by sobie poszli, bo są tutaj niezbędni. Niemcy nie mogą już funkcjonować bez imigrantów. W pierwszym szpitalu, w którym mnie zatrudniono dekadę temu, ponad czterdzieści procent personelu to nie byli Niemcy. Nawet cudzoziemcy, którzy teraz nie pracują, mają przecież dzieci; one się uczą, kiedyś będą fachowcami i będą płaciły podatki. Niemcy mają mało dzieci. Przyznam, że byłem przeciwnikiem wpuszczenia w krótkim czasie miliona imigrantów w 2015 roku. Ale przecież nie można ich było zatrzymać tak po prostu, zwłaszcza że Niemcy nic nie zrobiły w sprawie wojny w Syrii. Nie można szturmującym granicę powiedzieć: „Wracajcie do siebie i umierajcie”. Niedawno znajomy internista, też pochodzący z Libii, zorganizował spotkanie z okazji Id al-Adha, Święta Ofiar. Złożyliśmy w ofierze dużego barana, piętnastu muzułmanów, sami medycy, poza Libijczykami koledzy z Libanu, Turcji, Arabii Saudyjskiej; wszyscy są dobrze wykształceni i wszyscy pracują tu dla dobra Niemców. Zdarza się, że cały personel to muzułmanie, a Niemcy to tylko pacjenci. W moim gabinecie pracują też Niemcy i dwie pielęgniarki pochodzenia tureckiego. W gronie specjalistów jest wielu Arabów, w naszym mieście: urolodzy, gastrolog i anestezjolodzy.
7
Tak jak przed laty, teraz również nawiązałem kontakt z el-Mszaitim dzięki Facebookowi.
Zagląda na swoje konto rzadko, na odpowiedzi na moje pytania czekałem po dziesięć dni. W pierwszej wiadomości podał mi nazwę miasta, w którym mieszka. Gdy tam dotarłem, poinformował mnie, że chodzi o inną miejscowość, ale położoną w pobliżu.
Kilka dni po spotkaniu dostałem wiadomość. El-Mszaitiego dręczył dokument, który mu pokazałem. To jedyny tekst w sieci, w którym występuje jego imię i nazwisko wraz z informacją, że jest muzykiem i lekarzem mieszkającym obecnie w Niemczech. Bez żadnych szczegółów. Podczas spotkania El-Mszaiti sprawiał wrażenie wstrząśniętego, że taki dokument można znaleźć w internecie. Przeglądał nerwowo kilka stron, które miałem ze sobą. Sfotografował je telefonem komórkowym.
8
Ten dokument był związany ze sprawą, która wstrząsnęła Stanami Zjednoczonymi. Z jej powodu Amerykanie dowiedzieli się o istnieniu Bengazi. Banda brodatych dżihadystów uzbrojonych w granatniki przeciwpancerne, moździerze, kałasznikowy i kanistry z benzyną zabiła w tym mieście amerykańskiego ambasadora Christophera Stevensa. Zafascynowany światem arabskim dyplomata opuścił Trypolis, w którym urzędował od paru miesięcy, by złożyć wizytę w stolicy libijskiej rewolucji. Z nieliczną ochroną odbywał spotkania w zatłoczonych miejscach, nocował w również słabo strzeżonej misji amerykańskiej w tym mieście. Był 11 września 2012 roku, jedenasta rocznica zamachów Al- -Kaidy na Amerykę. Atak na misję w Bengazi zaplanowany przez miejscowego klona Al-Kaidy trwał kilkanaście godzin. Ambasador Stevens nie żył po kilku. Przyczyna śmierci brzmi naukowo: hipoksja. Niedotlenienie. Udusił się. Osaczony w placówce dyplomatycznej słyszał, jak dżihadyści rozlewają benzynę na terakotowej posadzce, rzucają puste kanistry. Jak krzyczą wrogie słowa, podpalając lont. Rozumiał je, od dawna znał arabski.
Wstrząs był wielki. Od trzydziestu trzech lat nikt nie zabił amerykańskiego ambasadora. Jak mogło do tego dojść? W taki dzień, w takim miejscu. Pełnym fundamentalistów islamskich, podzielonych na zwalczające się frakcje, połączone jednak nienawiścią do Zachodu.
Dlaczego zignorowano ostrzeżenia? Stevens był na czarnej liście dżihadystów. Po jego śmierci musieli się tłumaczyć najważniejsi ludzie w USA, od sekretarz stanu Hilary Clinton po prezydenta Baracka Obamę. Republikanie wykorzystywali śmierć ambasadora w Bengazi w walce z demokratami.
Prof. Rotfeld: Zachód wkroczył w etap deficytu przywództwa
Droga do budowania Polski bezpiecznej, silnej i nowoczesnej prowadzi przez wykorzystanie wielostronnych instytucji międzynarodowych. Nie ma lepszego wyboru niż umacnianie siły wewnętrznej kraju oraz zwartości Unii Europejskiej i NATO – mówi Jerzemu Haszczyńskiemu prof. Adam Daniel Rotfeld, były szef naszej dyplomacji.
9
I w tej historii pojawił się Adel el-Mszaiti, autor hymnu libijskiej rewolucji. Dokument, którego wydruk oglądał z zaniepokojeniem w kawiarni w niemieckim miasteczku, pochodzi z sądu dystryktowego Stanów Zjednoczonych dla Dystryktu Kolumbii. To opinia sędziego w sprawie Mustafy Mohameda Mufty al-Imama, oskarżonego o udział w przygotowaniach ataku na placówkę dyplomatyczną Stanów Zjednoczonych w Bengazi w 2012 roku. Al-Imama amerykańscy agenci złapali pięć lat później w libijskiej Misracie i natychmiast zabrali się do przesłuchań na pokładzie cumującego w pobliżu okrętu amerykańskiej marynarki. Wśród zarzutów znalazło się wspieranie ataku terrorystycznego ze skutkiem śmiertelnym. Al-Imama skazano w styczniu 2020 roku na dziewiętnaście lat i osiem miesięcy więzienia.
Adel el-Mszaiti drobiazgowo tłumaczył mi, jak to się stało, że w pobocznym wątku sprawy Mustafy Mohameda Mufty al-Imama pojawiło się jego nazwisko. W tle słychać było szum kawiarnianych rozmów, głównie po niemiecku. Oślepiało nas słońce zachodzące nad renesansowym zamkiem.
Po kilku dniach poprosił, bym zachował tę opowieść dla siebie. Muszę to uszanować. Lepiej rozumiem, dlaczego nie może wrócić do ojczyzny, nie ciągnie go do Bengazi. Autor hymnu libijskiej rewolucji „Zostaniemy tutaj” zostaje tu, w Niemczech.
Fragment książki Jerzego Haszczyńskiego „Rzeźnia numer i jeden i inne reportaże z Niemiec”, która ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne, Wołowiec 2022
Tytuł pochodzi od autora
Jerzy Haszczyński jest reportażystą i publicystą „Rzeczpospolitej”, kierownikiem działu zagranicznego gazety, specjalnym wysłannikiem w rejony ogarnięte wojną (m.in. Jugosławia, Afganistan, Irak, Gruzja, Jemen, Libia, Strefa Gazy, Ukraina). Był stałym korespondentem „Rzeczpospolitej” w Berlinie. W połowie lat 90. kierował tygodnikiem „Słowo Wileńskie” w Wilnie. W 2003 wydał zbiór reportaży „Nie tylko pani Steinbach”, a w 2012 roku reportaże o wydarzeniach w świecie islamu „Mój brat obalił dyktatora”.