Z natury rzeczy strategiczne myślenie wyrasta z doświadczeń przeszłości. Są tacy, co uważają, że źródłem, z którego powinniśmy korzystać, było rozwijanie polskiej państwowości w czasach piastowskich. Apogeum były rządy Kazimierza Wielkiego. Był to jedyny król, który – zasłużenie – dostał przydomek Wielki. Na czym polegała wielkość? Skupił się na przyśpieszeniu rozwoju wewnętrznego państwa, na jego dobrej organizacji, na budowie miast, dróg.
Z tym konfrontowana jest często strategia nawiązania czy powrotu do idei Jagiellonów skierowana na Wschód.
I co pan wybiera?
Ani jedno, ani drugie nie powinno stanowić fundamentu i punktu wyjścia w myśleniu
o strategii Polski na XXI i XXII wiek. Niezwykle ważne jest rozpoznanie potencjału własnego państwa. Po fundamentalnej zmianie w 1989 roku do mniej więcej 1991 roku na czele państwa znalazła się grupa ludzi, którzy reprezentowali najlepsze cechy wyrastające z polskiej tradycji, polskiej myśli politycznej. Zakładali, że trzeba się zająć jak najszybszym rozwojem wewnętrznym, bo od tego zależy przyszłość narodu i państwa. Ze wszystkimi sąsiadami układali stosunki poprawne, a jeżeli to możliwe, bliskie i sojusznicze. I to się udało w sposób nadzwyczajny. Polska stała się wzorem dla regionu i nie tylko. To nie był przypadek, że najpierw szefem Parlamentu Europejskiego, a potem Rady Europejskiej zostali dwaj byli polscy premierzy.
W poszukiwaniu strategii powinno się kierować dewizą prezydenta Finlandii Urho Kekkonena: „szukać przyjaciół blisko, a wrogów daleko". Tak postąpiłem, gdy jako szef MSZ w rządzie Marka Belki miałem pewien wpływ na formułowanie strategii wobec naszych dwóch największych sąsiadów, Niemiec i Rosji. Wychodziłem z założenia, że polska strategia powinna polegać na tym, by relacje między Warszawą i Berlinem oraz Warszawą i Moskwą były równie dobre, a jeśli to możliwe, lepsze niż te między Berlinem a Moskwą.
Dlaczego?
W polskiej pamięci od stu lat pozostaje to, co nazwałbym zmorą – „duch Rapallo". To w tym uroczym włoskim miasteczku dwa mocarstwa – przegrane
i zmarginalizowane po pierwszej wojnie światowej
– porozumiały się kosztem Polski. Ciągiem dalszym była inna diabelska zmowa zawarta w 20 lat później
(23 sierpnia 1939 roku), która przeszła do historii pod nazwą paktu Ribbentrop-Mołotow. W budowaniu strategii dla Polski należy zapobiegać najgorszemu scenariuszowi, czyli osamotnieniu w obliczu potencjalnego zagrożenia. Służy temu optymalnie umacnianie naszej pozycji w Unii Europejskiej i NATO. Budowanie dobrych relacji z USA ma znaczenie fundamentalne, ale państwa średnie i małe muszą mieć instytucjonalne wsparcie większej wspólnoty państw. Porozumienia, które podpisaliśmy z Unią i NATO, to są ramy i struktura, które należy wypełnić treścią i codziennym wysiłkiem z myślą o dzisiejszych i następnych pokoleniach. Oznacza to wykorzystanie obu struktur do polepszenia naszej pozycji w świecie.
UE to nie tylko sprawy gospodarcze, to coś znacznie więcej, to modernizacja nie tylko poprzez budowę autostrad i oczyszczalni ścieków. To także kształtowanie norm odpowiadających społeczeństwu nowoczesnemu, poczynając od etykiet z wyliczeniem składu i kalorii na towarach w supermarkecie. Tego dawniej nie było również w Portugalii czy Francji, a dziś obowiązuje w całej Unii. Traktujemy to jak coś oczywistego. Obrażanie się na Unię, porównywanie Brukseli do „moskiewskiej centrali", występowanie w roli państwa, które będzie blokowało podejmowanie wspólnych decyzji, może przynieść w końcu skutki odwrotne od zamierzonych.
Droga do budowania Polski bezpiecznej, silnej i nowoczesnej prowadzi przez wykorzystanie wielostronnych instytucji międzynarodowych. Nie ma alternatywy i lepszego wyboru niż umacnianie siły wewnętrznej Polski oraz zwartości Unii Europejskiej i NATO. Multilateralizm jest skuteczniejszym instrumentem niż drogi na skróty. Zarzuty, że te instytucje nie są skuteczne, oznaczają w istocie krytykę adresowaną do samych siebie.
Pan jako minister chciał się kierować zasadą, że stosunki Warszawa–Berlin i Warszawa–Moskwa mają być lepsze niż stosunki Berlin–Moskwa. To się na pewno nie udało. Czy mamy się zatem obawiać nowego Rapallo?
To się nie udało. Jednak nie ze względu na błędną politykę Polski. Stało się tak, bo w Rosji zwyciężyły silne tendencje neoimperialne. Zwyciężyły dlatego, że Rosja ma bardzo poważny problem z rozwojem wewnętrznym. Jej gospodarka nie odpowiada rosyjskim ambicjom, ani nie nadąża za tempem rozwoju najważniejszych państw i sąsiadów. Były okresy w ostatniej dekadzie, gdy rozwój był tam poniżej średniej światowej. Jest to o tyle dziwne, że Rosja dokonała skoku w zakresie nowoczesnych technologii na potrzeby uzbrojenia. Innymi słowy powiodła się militaryzacja gospodarki, a nie modernizacja, która wymaga znacznie głębszych reform. W efekcie, nastąpił spadek stopy życiowej.
Rosja wybrała model rynkowy, ale weszła w koleiny gospodarki radzieckiej, której kryzys stał się przyczyną katastrofy gospodarczej ZSRR. Jak pisano w latach Gorbaczowa: „Rosja zazbroiła się na śmierć". Dziś powróciły tęsknoty, by ogromnym państwem zarządzać jak sowchozem. Sygnałem ostrzegawczym są rządy Łukaszenki na Białorusi. Rosjanie zadają sobie pytanie: Jak to jest, że produkujemy hiperdźwiękowe rakiety
i samoloty, a nie możemy zaspokoić potrzeb zwykłych gospodarstw domowych i podnieść poziomu życia społeczeństwa? Odpowiedź w pewnej mierze sprowadza się do tego, że zbrojenia i cały kompleks wojskowo-przemysłowy funkcjonują tam w obiegu zamkniętym, utajnionym. Nie ma przepływu i przełożenia produkcji wojskowej na potrzeby cywilne.
W Stanach Zjednoczonych w zakładach należących do korporacji prywatnych produkuje się czołgi i traktory, rakiety i wagony. Amerykanie dla potrzeb wojskowych wynaleźli i internet, i GPS po to, by amerykańscy lotnicy, gdy się katapultują w górach Afganistanu czy Pakistanu, mogli być odwiezieni do szpitala. Po krótkim czasie GPS-y przeszły do użytku cywilnego, mają je wszystkie samochody. Jeżeli jakiś produkt jest wykonany dla wojska za pieniądze z budżetu państwa, to w szybkim czasie nakłady te zwracają się z wielomiliardowym zyskiem budżetowi i społeczeństwu, korzysta z tego nie tylko Ameryka, ale i reszta świata.
W Rosji rakiety ani czołgu ludzie nie potrzebują do życia w czasach pokoju. Za Jelcyna próbowano temu zaradzić, ale dawało to niekiedy efekt komiczny. Od rosyjskich naukowców dostałem w prezencie samowar wyprodukowany w Tule, z bogatym ornamentem ludowym. W domu rozkręciłem go i okazało się, że najważniejszy element – rura, która rozprowadza ciepło – to łuska z wielkokalibrowego pocisku produkowanego w sąsiednim zakładzie zbrojeniowym. Pocisk musi wytrzymać wysokie ciśnienie, łuska jest z najlepszej stali. Taki samowar był bardzo drogi. W ten sposób wcielano popularne wtedy biblijne proroctwo z Księgi Izajasza: „Przekujemy miecze na lemiesze".
Dręczy mnie jeszcze to Rapallo. Czy to nie jest tak, że Niemcy są jednak bardzo zainteresowane dobrymi stosunkami z Rosją? Widać to po słabej reakcji na próbę otrucia Aleksieja Nawalnego czy na wydarzenia na Białorusi, w których Moskwa odgrywa znaczącą rolę.
Gdy słyszę, że Niemcy są z natury prorosyjskie, to przypomina mi się wydarzenie z czasu, gdy sprawowały przewodnictwo w Unii Europejskiej w roku 2007. W tym półroczu sprawują je po raz kolejny. Wtedy spotkanie na szczycie UE–Rosja odbywało się w Samarze. Angela Merkel – tyle lat upłynęło, a nadal jest kanclerzem – powiedziała wówczas prezydentowi Władimirowi Putinowi, że zanim przystąpi do rozmów w sprawie rozwoju stosunków Unii z Rosją, Moskwa musi znieść blokady nałożone na dostawy polskich artykułów rolnych. Unia nie będzie tolerować dyskryminacji Polski. Nikt pani Merkel tego nie nakazywał, zrobiła to w interesie naszego kraju i Unii.
Wspomniał pan o Nawalnym, a to Angela Merkel wydała polecenie, by został przewieziony do berlińskiego szpitala, uratowany. To ona postawiła sprawę zbadania Nawalnego przez wybitnych toksykologów, którzy stwierdzili definitywnie, że były w jego krwi substancje z grupy nowiczok. To Merkel uważała, że UE powinna zająć jednoznaczne stanowisko, że takie działanie jest sprzeczne z normami prawa, zasadami moralności i cywilizacji. Jest prawdą, że są w Niemczech wpływowe siły prorosyjskie, zainteresowane tym, by rurociąg Nord Stream uczynił z Niemiec główną stację rozprowadzającą rosyjski gaz po całej Europie. Jednak w sprawie relacji z Rosją zdania są w Niemczech podzielone. W XIX wieku, kiedy były ambasador w Petersburgu Otto von Bismarck został kanclerzem, chciał postawić na dobre stosunki z Rosją, ale ona wtedy wybrała bliskie relacje z innymi mocarstwami.
Ja mam jednak wrażenie, że siły prorosyjskie w Niemczech dominują. Rozmawiałem niedawno z premierem Saksonii Michaelem Kretschmerem z partii pani Merkel. On mówi otwarcie, że sankcje wobec Moskwy nie mają sensu, że Niemcy muszą mieć bardzo dobre stosunki z Rosją i że tak uważają szefowie wszystkich wschodnich landów. Taka prorosyjska frakcja jest nie tylko w byłej NRD.
W byłej NRD w naturalny sposób jest silniejsza. Tamtejsze społeczeństwo miało przez lata stosunki przede wszystkim ze Związkiem Radzieckim. Powiadają, że przyzwyczajenie to druga natura. Ale takie postawy przeważają w niemal wszystkich krajach południowej Europy, w Grecji, Włoszech, Hiszpanii, Portugalii. Byłem świadkiem, z jak wielkim podziwem odnosił się do prezydenta Rosji Silvio Berlusconi, co wywoływało nieukrywane zakłopotanie siedzącego obok mnie jednego z byłych włoskich premierów. We Francji podobnym uczuciem darzy przywódcę Rosji Marine Le Pen. Są też tacy politycy w Wielkiej Brytanii.
Z różnych powodów. Nie na ostatnim miejscu wskazałbym na skorumpowanie elit przez wielkie rosyjskie koncerny.
Odwołam się do opublikowanych niedawno dzienników Donalda Tuska „Szczerze". W jego zapiskach powraca ten wątek, o który pan pyta. Tusk wypominał swoim partnerom, szefom państw i rządów tę wyrozumiałość wobec Rosji. Ta postawa wynika też z faktu, że oni uważają, iż Rosja była, jest i będzie niedemokratyczna. W związku z tym Unia musi utrzymywać z nią silne powiązania gospodarcze, by nie sprzyjać rosyjskiej wrogości i nie doprowadzić do konfliktu zbrojnego. W rosyjskich oficjalnychi nieoficjalnych enuncjacjach trzeba odróżnić warstwę werbalną, deklaratywną od tego, co jest istotnym przesłaniem i czym są zatroskani. W moim przekonaniu, rosyjskie elity polityczne mają pełną świadomość poważnych słabości swego państwa. Z tego względu obrały strategię osłabiania partnerów, dyskredytowania zachodnich instytucji, rozbijania jedności demokratycznych wspólnot Zachodu. Słaba Unia, spory między USA i Europą oraz oskarżanie o wszystkie grzechy NATO i marginalizowanie sojuszu to niezmienna strategia od lat 40. ubiegłego wieku po dzień dzisiejszy. Na zwartej i dynamicznej Unii oraz silnym NATO Polsce powinno zależeć bardziej niż jakiemukolwiek członkowi obu tych instytucji.
Prof. Adam Daniel Rotfeld – profesor nauk humanistycznych, wykładowca na wydziale „Artes Liberales" Uniwersytetu Warszawskiego, w 2005 r. minister spraw zagranicznych w rządzie Marka Belki. Autor m.in „W poszukiwaniu strategii" (2018)