Największym zaskoczeniem jest niewątpliwie katastrofalny stan rosyjskiej armii. Siły zbrojne to był jeden z ostatnich atrybutów mocarstwowości, jaki zdawał się zachować Kreml. W minionych dwóch dekadach Władimir Putin właśnie na ich modernizacji skoncentrował skromne zasoby rozkradanego, rosyjskiego państwa. Na to dała się zwieść nawet Ameryka: przekonana o sile Rosji już u zarania inwazji zaproponowała ewakuację z Kijowa Wołodymyra Zełenskiego, tak bardzo była przekonana, że upadek ukraińskiej stolicy jest tylko kwestią dni. Ta pomyłka jest tym bardziej zaskakująca, że razem z Brytyjczykami i Turkami to właśnie Amerykanie szkolili od 2014 r. ukraińskie wojsko. Powinni więc wiedzieć nie tylko, jak bardzo jest ono sprawne, ale przede wszystkim zdeterminowane do stawienia oporu najeźdźcy. Okazuje się jednak, że mimo niezwykłego przepływu informacji w dobie internetu i dronów, wciąż przyszłość świata pozostaje dla nas zagadką.
Czytaj więcej
Boris Johnson ma ciężkie grzechy na sumieniu. Doprowadził do brexitu i pozostawił królestwo na skraju rozpadu. Ale nigdy jak Donald Trump nie szykował zamachu na demokrację. Jednocześnie to brytyjscy torysi potrafili odsunąć swojego przywódcę od władzy, podczas gdy republikanów z USA na to nie stać.
Gorzej niż Afganistan
Ale porażka Amerykanów blednie w porównaniu z błędnymi kalkulacjami Kremla. Podobnie jak inwazja z rozkazu George’a W. Busha na Irak wiosną 2003 r., decyzja o uderzeniu na Ukrainę została podjęta w gronie zaledwie kilku najbliższych współpracowników prezydenta. Putin padł ofiarą zbudowanego przez siebie autorytarnego systemu. Docierały do niego tylko pochlebne informacje o kondycji rosyjskiej armii. Uwierzył we własną propagandę przekonującą, że Ukraina nie jest prawdziwym państwem, a Ukraińcy – prawdziwym narodem. Twardy opór zamiast kwiatków na powitanie rosyjskich czołgów był więc dla Moskwy całkowitym zaskoczeniem. Świadczą o tym katastrofalne błędy popełnione w pierwszych tygodniach kampanii, takie jak budowa długich kolumn czołgów i wozów opancerzonych bez osłony piechoty, które stały się łatwym łupem nawet pojedynczych ukraińskich żołnierzy wyposażonych w ręczne wyrzutnie przeciwpancerne.
Po kilku tygodniach Putin zdecydował się na zmianę strategii. Zamiast przejęcia Kijowa i Charkowa, aby osadzić tu przyjazne Rosji władze i przejąć kontrolę nad całą Ukrainą, postawił na mozolną ofensywę w Donbasie. Świat ujrzał barbarzyńską strategię bezwzględnego bombardowania tamtejszych miast, co miało złamać ukraiński opór. Ale i to się nie udało. Od wielu tygodni postęp rosyjskich wojsk jest minimalny. Poza Chersoniem, który padł w pierwszych tygodniach wojny, Rosjanom nie udało się zdobyć żadnej stolicy obwodu. Pentagon ocenia, że każdego dnia ginie lub zostaje rannych 500 rosyjskich żołnierzy. Według tych szacunków przez pół roku mogło zostać wyeliminowanych z pola walki 70–80 tys. ludzi. Moskwa miałaby też stracić od 3 do 4 tys. czołgów.
To jest skala strat, która nawet w średnim okresie jest dla Putina nie do utrzymania. Przez dziewięć lat wojny w Afganistanie straty Związku Radzieckiego były mniejsze: około 15 tys. zabitych i 50 tys. rannych. A jednak tamta upokarzająca porażka stała się jedną z głównych powodów rozpadu ZSRR. Teraz sytuacja jest dla Rosji jeszcze gorsza nie tylko z uwagi na znacznie krótszy czas, w którym Moskwa poniosła tak ogromne straty. Uzbrojeni w lepszą broń, a w szczególności w precyzyjne amerykańskie wyrzutnie dalekiego zasięgu HIMARS, Ukraińcy zaczynają przystępować do kontrofensywy na południu kraju, a walki wokół elektrowni w Zaporożu grożą katastrofą ekologiczną, której skutki uderzyłyby bezpośrednio w Rosję. Takiego zagrożenie mudżahedini nie stanowili.