Palacio Paz należy do legendarnych hoteli Buenos Aires. Przepyszna, eklektyczna fasada budynku z przełomu wieków XIX i XX stoi przy placu San Martin, ikony 20-milionowej metropolii. Jak w poprzednich dwóch dniach schodzę na śniadanie i sięgam po dwa jajka, gdy uprzejmy, ale stanowczy głos kelnera przeszywa ciszę: – Pana przelew już tego nie obejmuje. Tylko za dopłatą!
W nocy kurs peso do dolara (czarnorynkowy) załamał się na tyle, że właściciele Palacio Paz muszą ciąć koszty, gdzie popadnie, aby przynajmniej jeszcze jakiś czas utrzymać obiekt przy życiu. Padło więc i na jajka.
Ale to nie wyjątek. Buenos Aires pełne jest takich kontrastów. Świadectw wspaniałej przeszłości i przygnębiającej teraźniejszości. Przy samym placu San Martin stoi kilka budynków, które wpisują się w narrację o „Paryżu antypodów”. Wśród nich oddany w 1909 r. pałac arystokratki Mercedes Castellanos de Anchorena (dziś siedziba protokołu argentyńskiego MSZ) wzorowany na architekturze francuskiego Drugiego Cesarstwa, tylko o niespotykanej nad Sekwaną skali i przepychu. Czy w niczym nieustępująca mu siedziba Klubu Oficerskiego. Ale zaledwie 2 kilometry stąd, przy autostradzie wiodącej na lotnisko, biedacy z całego kraju zbudowali bez żadnych planów i zasad bezpieczeństwa wielopiętrowe konstrukcje, które składają się na fawele mogące wprawić w szok nawet Brazylijczyków.
W Buenos Aires w 1913 r. otwarto pierwsze metro (subte) w Ameryce Łacińskiej. Na podobną inwestycję stolica dawnej metropolii kolonialnej, Madryt, musiała jeszcze czekać sześć lat. Ale sieć podziemnej kolejki, z braku w późniejszych dekadach środków, pozostała śmiesznie mała, jak na skalę tego miasta. I jest dziś tak zaniedbana, że raczej odrzuca swoim wyglądem, niż zachęca do podróży.
Przy ulicy San Martin w 1914 r. słynny londyński luksusowy dom towarowy Harrods postawił nie mniej imponującą siedzibę od tej macierzystej nad Tamizą. Jednak dziś budynek, w opłakanym stanie, jest zamknięty na cztery spusty: w Buenos Aires nie ma wystarczającej liczby klientów z wypchanym portfelem, aby był sens utrzymywać go przy życiu. Zardzewiały napis „Harrods” spogląda z góry na „arbolitos” (drzewka) – handlarzy walutami, zachęcających przechodniów do zamiany pesos na dolary, póki są one jeszcze coś warte.