Serial „jednoczenie opozycji” startuje z kolejnym sezonem. Choć do momentu kulminacyjnego – wyborów – zostało zapewne jeszcze kilkanaście miesięcy, już dziś możemy spróbować odtworzyć kluczowe wyzwania, przed którymi staną jego bohaterowie. To szerokie grono – od liderów, przez szeregowych posłów, aktywistów i wreszcie wyborców – ma zróżnicowane motywacje. Ich zrozumienie wymaga najpierw przypomnienia doświadczeń z wcześniejszych sezonów oraz reguł gry, wokół której kręci się cały serial. Na tej podstawie można wysnuć wniosek, że dążenie ku horyzontom jedności może zaprowadzić w jakieś inne miejsce, niż się chciało. Takie, z którego może być trudno ruszyć dalej.
Sukcesy i porażki
Polityczne jednoczenie i rozczłonkowywanie to stały wątek naszej polityki od 33 lat. Nie jest tu Polska wyjątkiem – taka Francja, nie mówiąc już o Włoszech, chcąc nie chcąc, regularnie rekonfiguruje znaczącą część swojej sceny politycznej. Choć są kraje – od USA do Malty – gdzie przez dziesięciolecia ścierają się te same dwie partie, to grupa ta raczej maleje, niż rośnie.
W naszej polityce ciągle istotną rolę odgrywają ci, którzy byli bezpośrednimi świadkami pierwszej wielkiej unifikacji – powstania Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”, potem zaś rozpadu tego obozu, widocznego w wynikach wyborów 1991 r. Młodszemu pokoleniu też miało co utkwić w pamięci. Spektrum obejmuje przypadki od trwałych sojuszy przez jednorazowe niepodważalne sukcesy, udane tratwy ratunkowe aż do falstartów i zupełnych porażek.
Listę dużych przedsięwzięć, całkiem udanych z punktu widzenia inicjatorów, zaczął Sojusz Lewicy Demokratycznej, zbudowany wokół Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej, zwycięzca wyborów 1993 i 2001 r. (tu już poszerzony o Unię Pracy). Jeszcze większy był podwójny triumf Zjednoczonej Prawicy w 2015 i 2019 r., gdy po raz pierwszy nie trzeba było po wyborach zawierać koalicji między osobnymi sejmowymi klubami. Solidarna Polska i Porozumienie zachowały jednakowoż odrębność, co stało się źródłem narastających napięć i doprowadziło do straty większości, lecz przez ponad pięć lat udawało się ten układ utrzymać w ryzach.
Zwycięstwa PO w 2007 i 2011 r. oraz to skromne, które odniósł PiS w 2005 r., nie były poprzedzone wyjątkową „akcją zjednoczeniową”. Gdzieś na początku obu projektów było jednak łączenie sił przez rozłamowców z Akcji Wyborczej Solidarność i Unii Wolności oraz postsolidarnościowej drobnicy, lecz już potem obie strategie opierały się na budowaniu spójnej organizacji, co najwyżej wzmacnianej indywidualnymi transferami. Być może przesądziło o tym niepowodzenie sejmikowej koalicji PO–PiS w samorządowych wyborach 2002 r. Nie spełniła ona pokładanych nadziei. Nawet jeśli współpraca w parlamencie w opozycji do rządu SLD–PSL układała się bardzo dobrze, to jednak elektoraty nie chciały się zsumować. Efektem było jednorazowe zdobycie przez Ligę Polskich Rodzin pozycji największej partii po prawej stronie i samodzielne starty sierot po AWS i UW. A w ogóle to nie we wszystkich województwach udało się taką koalicję zawiązać.