Plus Minus: Kiedy 24 lutego rosyjskie bomby zaczęły spadać na ukraińskie miasta i rozpoczął się exodus ludności cywilnej, spodziewał się ksiądz, że wojna będzie trwać tak długo?
Pamiętam, że 23 lutego rozpoczęliśmy dwudniowe spotkanie z naszymi księżmi, także z Ukrainy, którzy zajmują się prawem kanonicznym. Drugi dzień spotkania był zaplanowany na 24 lutego, ale w nocy zaczęła się wojna. Rano otrzymałem SMS-y z prośbą o przeniesienie spotkania. Nowy termin miał być za tydzień albo dwa, jak to wszystko ucichnie. Gdzieś w podświadomości mieliśmy nadzieję, że ta wojna nie będzie długo trwała. I to nie w znaczeniu, że Rosja szybko podporządkuje sobie Ukrainę i wprowadzi swoją władzę. Niestety, wojna nie skończyła się szybko i nie widać jeszcze jej końca.
Początek inwazji to był dla mnie szok – przez pierwsze dwa dni nie wiedziałem, czy chodzę po ziemi czy nad ziemią. W głowie nie mieściło mi się w głowie, że w XXI wieku, prawie w sercu Europy, ktoś pozwala sobie na to, by wejść ze swoją armią w granice innego państwa z zamiarem wprowadzenia swoich porządków. Mało kto wierzył, że ta wojna wybuchnie i że na dodatek potrwa tak długo. Po mniej więcej tygodniu arcybiskup Stanisław Gądecki zwołał stałą radę Episkopatu. Nie jestem jej członkiem, ale zaproszono mnie wówczas na to spotkanie. Była poważna dyskusja na temat tego, jak Kościół ma zareagować i w jaki sposób ma się przygotować na napływ uchodźców z Ukrainy. Powiedziałem wtedy, że wojna nie potrwa długo, bo z tego co widzę, tylko kilka tysięcy osób przeszło przez granicę – to były dopiero pierwsze dni. Wtedy też arcybiskup Marek Jędraszewski sprostował moje słowa i powiedział, że przeszło już ponad 50 tysięcy uchodźców. Zaczął się wtedy poważny exodus Ukraińców do Polski, do Słowacji, Węgier itd. Nie spodziewałem się, że ta ucieczka przybierze takie rozmiary.
Kiedy ksiądz poczuł to namacalnie i zrozumiał rzeczywisty rozmiar zdarzeń?
Razem z księdzem kanclerzem poszliśmy na dworzec kolejowy i do centrum pomocy humanitarnej przy ulicy Lwowskiej w Przemyślu. Pojechaliśmy na granicę, gdzie zobaczyliśmy ogrom tych ludzi i skalę ich tragedii. To było mniej więcej w drugim tygodniu wojny. W pierwszych dniach mieliśmy nadzieję, że to nie potrwa długo, ale zobaczyliśmy, że to nie są żarty. Jak zobaczyłem Przemyśl, który stał się miastem nieprzejezdnym, gdzie zaczęło brakować benzyny na stacjach, to pomyślałem, że widzę koniec świata. To się z czasem uspokoiło, miasto zostało „odblokowane" i zorganizowano centra pomocy humanitarnej. Po pierwszej fali uchodźców uciekających do rodzin i znajomych, którzy już wcześniej byli w Polsce – zaczęła się gehenna. Druga fala uchodźców to ludzie, którzy naprawdę potrzebują naszej pomocy. Ludzie, którzy uciekali z bombardowanych i niszczonych przez wojska rosyjskie miast. Pierwsza fala uchodźców była przede wszystkim spowodowana strachem przed wojną, ale nie mieli oni jeszcze pojęcia, jaka ta wojna będzie. Każdy kto przyjeżdżał do Przemyśla, sądził, że przybędzie tu na tydzień czy dwa, a potem wróci do domu.