Wiesz, to jest wszystko bardzo trudne do opowiedzenia. Jak słyszysz strzały, wybuchy, huk, widzisz walące w gruzy domy, to nie za bardzo jest czas na oglądanie się wokół. Działasz właściwie mechanicznie. Jedyna myśl, jaka tłucze ci się po głowie, to ta, jak uratować siebie i rodzinę – mówi mi Roman, uciekinier z Irpienia na zachodniej Ukrainie, gdy pytam go o doświadczenia z pierwszych dni wojny. – Na myślenie czas jest potem. Obrazy ruin, trupów leżących na ulicach stają ci przed oczyma nagle, niespodziewanie. Niby jest dobrze, bo teoretycznie jesteś bezpieczny, ale wcale dobrze nie jest. Bo ONI mogą przyjść także tu – mężczyzna odwraca nagle głowę i zaczyna płakać.
To chwila, gdy człowiek, który nawet przez moment nie widział wojny, nie wie, co powiedzieć. Milczymy więc.
W pierwszej połowie marca Roman wraz z żoną Tanią i dziećmi mieszkali jeszcze w Irpieniu pod Kijowem. – Namacalnie wojnę poczuliśmy piątego marca, gdy w mieście wyłączyli światło, siódmego przestały działać telefony, kolejnego dnia wyłączyli gaz. Przez dwa kolejne dni od czwartej rano do czwartej po południu stałem przy garze i gotowałem na ognisku strawę dla mojej rodziny i sąsiadów. Nikt z nas nie chciał opuszczać domu, chcieliśmy tam zostać, ale kiedy 10 marca odcięli wodę, zrozumieliśmy, że tak się nie da, że ze względu na dzieci musimy uciekać. By chociaż je ochronić – Roman znów zaczyna płakać.
Głowę obejmuje mu Tania. Przytula. Za moment dołączają dzieci. – Tam było strasznie, teraz już jest dobrze – stwierdza po chwili.
Czytaj więcej
Nie jest normą wśród hierarchów kościelnych, by w sposób konkretny i transparentny informować ofiary pedofilów o działaniach podejmowanych wobec sprawców – mówi Tomaszowi Krzyżakowi szef państwowej komisji ds. pedofilii Błażej Kmieciak.