Wielkanoc polsko-ukraińska: solidarność, modlitwa i tęsknota za domem

Tysiące ukraińskich rodzin spędzi w tym roku Wielkanoc w polskich domach. Uchodźcy przywieźli swoje traumy i swoje zwyczaje. W cieniu nie tak odległej wojny, pod tymi samymi dachami spotkają się różne świąteczne tradycje.

Publikacja: 15.04.2022 18:00

– Chcę, aby poczuli się swojsko, że mają tutaj kogoś, ale widzę, że nie potrafią się odnaleźć. Ich s

– Chcę, aby poczuli się swojsko, że mają tutaj kogoś, ale widzę, że nie potrafią się odnaleźć. Ich serca są w porzuconym domu w Ukrainie, myślą tylko o powrocie – mówi ze wzruszeniem Magda (z prawej), która zaprzyjaźniła się z rodziną Nadii (druga z prawej)

Foto: Plus Minus

Nadia z Magdą poznały się przypadkiem. Wraz z mężem Aleksandrem i 96-letnią niewidomą matką Nadia uciekła na początku wojny z Kijowa. Dzięki pomocy spotkanych na granicy Polaków zamieszkali czasowo na warszawskiej Pradze-Południe w 12-piętrowym bloku z lat 70. Kiedy odpoczęli i podreperowali zdrowie w szpitalu, zaczęli oswajać się z nowym miejscem.

W Polsce są obecnie setki, jeśli nie tysiące ukraińskich rodzin. W ciągu sześciu tygodni rosyjskiej agresji przybyło do naszego kraju 2,5 miliona obywateli Ukrainy. Wielkanoc dla nich w tym roku będzie zupełnie inna niż planowali. W tym roku prawosławna Niedziela Wielkanocna wypada dokładnie w dwa miesiące od rosyjskiej inwazji.

Nadia przez wiele lat pracowała w telewizji. Ciekawa świata i ludzi, zauważyła u sąsiadów napis na drzwiach wejściowych C+M+B (Christus Mansionem Benedicat, „Niech Chrystus błogosławi temu domowi"). – Myślałam, że to jakiś skrót po rosyjsku i z cichą nadzieją zapukałam – opowiada kobieta. Drzwi otworzyła Magda, 23-letnia studentka prawa. – To palec Boży skierował ich do mnie. Gdy wybuchła wojna mój brat wsiadł natychmiast w samochód i przejechał całą Ukrainę, żeby zabrać żonę wraz z krewnymi z Odessy do Polski. Jesteśmy patriotyczną rodziną, znamy bardzo dobrze historię naszego regionu i od razu wiedzieliśmy, że Rosjanie nie będą mieli żadnych skrupułów wobec ludności cywilnej. Bardzo się martwiliśmy. Na szczęście wrócili cali po pięciu dniach trudnej drogi i pobycie w szpitalu. Cały czas byłam w kontakcie z moim bratem i bratową, stąd w jakimś stopniu wiedziałam, co Nadia musi przeżywać. Nie zawahałam się ani chwili, aby im pomóc. To tak jak pomaga się bliskim. Nie myśli się wtedy, czy się musi, czy wypada. W głowie jest tylko jedna myśl: pomagam – relacjonuje Magda. Od tego momentu codziennie zaglądają do siebie, są również w stałym kontakcie telefonicznym. Mocno zżyły się ze sobą.

Polskie córki

Nadia z rodziną uwielbia gościć Magdę i jej narzeczonego. Każda wizyta zwykle rozpoczyna się od ciepłego posiłku. Potem jest czas na rozmowę przy herbacie lub kawie. Zdarza się nawet wino, gitara i wspólne przyśpiewki. – Powoli próbują się oswoić i być samodzielni. Na początku dużo płakali, teraz mniej. Chcę, aby poczuli się swojsko, że mają tutaj kogoś, ale widzę, że nie potrafią się odnaleźć. Nie chcą się przyzwyczaić do myśli, że zaczynają życie od nowa. Ich serce jest w porzuconym domu w Ukrainie, myślą tylko o powrocie – opowiada.

Nadia traktuje ją jak własną córkę, choć ta aktualnie studiuje w Portugalii. Kobieta ma jeszcze trzy inne przyszywane córki w Polsce: Nairę, Agatę i Joannę, wolontariuszki, które na co dzień im pomagają. Ich losy splotły się mocno. – Wszystko zaczęło się od zorganizowania pralki. Mieszkanie było wtedy kompletnie puste – mówi Joanna. Po chwili dodaje, że zawsze, kiedy robi większe zakupy, myśli o tym, co mogłoby się im przydać. Dziewczyny ustaliły, że co tydzień każda z nich sprawuje dyżur nad rodziną Nadii, ale w praktyce bywają u nich bardzo często, nawet kilka razy w tygodniu. Kupują też na bieżąco jedzenie, potrzebne rzeczy, wyposażenie domowe, pomagają również z formalnościami.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Do zobaczenia w wolnej Ukrainie

Kiedy odwiedzam Nadię z rodziną, na miejscu w mieszkaniu są wszystkie polskie „córki". Kobieta porusza się na wózku inwalidzkim, ma problemy z chodzeniem, odkąd przygnieciono jej nogę walizkami w zatłoczonym pociągu do Polski. Kiedy pytam o Święta Wielkanocne, opowiada, że kojarzą jej się przede wszystkim z długimi, nabożeństwami w zatłoczonej cerkwi, dusznym powietrzem i zapachem świec. Jej mama Walentyna, do której wszyscy zwracają się babciu, pomagała przez długi czas w cerkwi. – Nie myślę o świętach, bo oderwaliśmy się zupełnie od zwykłej codziennej rzeczywistości. Zabrano nam nasze życie. Cały czas śledzimy media społecznościowe. Zasypiam i budzę się w łóżku z laptopem. Czekamy na dobre wiadomości. Piszemy ze znajomymi na Facebooku, że za miesiąc lub dwa wszystko się skończy. Żyjemy we wszechobecnym bólu. Tutaj jest inny świat, nie mogę powiedzieć, że obcy, ale inny. Jest spokojnie, nie latają nad blokiem samoloty – spogląda przez okno na panoramę Warszawy.

Ostatnie dwa lata z powodu pandemii i obaw o zdrowie matki, praktycznie spędzili w domu. Zrezygnowała również z ciekawej i dobrze płatnej pracy, aby opiekować się matką. Nie chciała wyjeżdżać z Kijowa, w którym wiedli dostatnie i wygodne życie. – Musiałam myśleć o matce, nie byłam w stanie zapewnić jej opieki w mieście pogrążonym wojną. Jestem jej to winna. Mama sama wychowywała pięcioro dzieci. Było biednie, ale starała się nam zapewnić wszystko – płacze.

Monika (druga z prawej) z Tomaszem (pierwszy z lewej) przyjęli do siebie Julię (stoi z prawej) z mat

Monika (druga z prawej) z Tomaszem (pierwszy z lewej) przyjęli do siebie Julię (stoi z prawej) z matką Oksaną i dwójką jej dzieci – Ksenią (obie przy stole) oraz Kiryłem

Plus Minus

Opowiada o dramatycznej podróży do Polski i dantejskich scenach w pociągu. – Na wojnie nie ma żadnych moralnych wartości, każdy walczy o swoje życie – podkreśla. Kiedy przekroczyli granicę, zajęli się nimi wolontariusze. – Dziękuję wszystkim wam za pomoc. Jest nam ciepło, jesteśmy najedzeni, ale nasza dusza jest tam. Nasze serce krzyczy, przeklina Putina. Chcemy wrócić do domu, ale nie wiemy, czy on tam jeszcze jest. Dbacie o nas wspaniale, ale chcę być w domu, w swojej kuchni, pić herbatę ze swojego ulubionego kubeczka. Chcę włożyć moje własne kapcie. Tutaj jest dobrze, ale nie jestem u siebie. Nie mogę powiedzieć, że nie czekam na Wielkanoc, modlę się i czekam po prostu na dobre wiadomości. Z domu wzięłam tylko małą ikonę – wskazuje na obrazek na parapecie. – Będzie dobrze, nasze domy będą całe – kończy swój monolog. Pokazuję jej, jak na profilu portalu społecznościowego obejrzeć wszystkie dotychczas publikowane przez nią zdjęcia. Nadia zaczyna płakać. Nie sądziła, że coś jeszcze zostało jej z tamtego życia. Na fotografiach widzę piękną kobietę, w średnim wieku, ładnie ubraną, w tle ciekawe miejsca, konferencje i znane osobistości.

11 kwietnia Nadia obchodzi 64. urodziny. Naira, Agata i Joanna szykują jej małe przyjęcie, tort i niespodzianki. Chcą, aby poczuła się kobieco, dlatego w planach jest wizyta u fryzjera i nowa garderoba. W święta Naira i Joanna spotkają się z rodziną Nadii. Zgodnie z prawosławnym kalendarzem liturgicznym Wielkanoc w Ukrainie obchodzona jest tydzień później niż w Kościele katolickim, czyli 24 kwietnia. – Na pewno przyniesiemy kilka typowych polskich dań wielkanocnych, żeby poznali nasze smaki. Pokażemy polską święconkę, podzielimy się jajkiem i złożymy życzenia. Dla nich każde odwiedziny są wielkim wydarzeniem. Dlatego wykorzystujemy okazje, aby się spotkać – dodaje Joanna. Z kolei Naira, Ormianka polskiego pochodzenia, mówi, że pojawi się u nich ze swoimi przyjaciółmi z Armenii. – Traktują mnie jak swoją. Mają większe zaufanie, bo tak jak oni nie jestem stąd. To taka symboliczna więź uchodźcza, tylko że ja mam polskie korzenie i z wyboru zamieszkałam w Polsce – podkreśla Naira.

Święcenie ognia

Rodzina Magdy, sąsiadki Nadii, pochodzi z Kresów. – Moje serce jest w Ukrainie, tutaj są moje korzenie. Boli mnie, że już nie ma tej pięknej Odessy – wspomina. Często bywała u rodziny swojej bratowej w tym mieście. – Oni są bardziej prorosyjscy. Prosiliśmy ich, aby uciekali, ale nie chcieli, bo w telewizji mówili, że to tylko ćwiczenia. Kiedy zaczęły się bombardowania, nagle otrzeźwieli. Teraz żałują, że tak długo oglądali rosyjską propagandę i żyli w rosyjskiej bańce. Dzisiaj mieszkają wszyscy pod Warszawą u brata Magdy i jego znajomych. Grupa liczy 15 osób.

Magda zawsze spędza święta w domu rodzinnym w Sadolesiu, 80 kilometrów pod Warszawą. Ma liczną rodzinę i podczas świąt przewija się przez ich dom wiele osób. Przyzwyczaili się do tego. Szczególnie teraz chcą utrzymać rodzinną tradycję i na święta zapraszają przybyłych z Ukrainy. Nie wyobraża sobie, aby nie spędzili tego czasu wspólnie w Sadolesiu. – Mamy bardzo duży stół, więc na pewno się pomieścimy – śmieje się Magda. – Będzie ponad 20 osób. Nie przerażają nas duże imprezy rodzinne. Chcemy, aby poczuli, że mają tutaj kogoś i mogą na nas liczyć – podkreśla.

Już wcześniej elementy tradycji ukraińskich pojawiały się w jej domu rodzinnym. Bratowa, która jest Ukrainką, zawsze przywozi na święta tradycyjne potrawy. Najbardziej zapadła jej pamięć babka drożdżowa zwana paską lub kuliczem. To obowiązkowy element świąt w Ukrainie. Zawsze piecze się ich kilka, aby choć jedna była idealna. Jest bardzo kolorowa, z przepięknymi posypkami i polewami. Wypiekana w wąskich naczyniach, ma kształt dekoracyjnej kopuły. Bratowa również przywozi specjalną sałatkę warstwową zwaną szubą, która składa się z namoczonych w mleku śledzi, buraków, marchwi, jajek, sera i sosu śmietanowego. – To taki śledź pod pierzynką. W Polsce jest mało znana. Zawsze prosimy ją, aby przygotowała szubę, bo nam nie wychodzi tak dobrze jak jej – dodaje Magda. Na stole pojawiają się również ukraińskie kompoty ze świeżych i mrożonych owoców. – Dzięki temu odstawiliśmy gazowane napoje i pijemy tylko kompoty bratowej. Za każdym razem stara się nas czymś kulinarnie zaskoczyć – wspomina.

Czytaj więcej

Małgorzata Terlikowska: Gdy prawimy kazania, zamykamy się na drugiego człowieka

Święta spędzają bardzo tradycyjnie i religijnie. Już od Wielkiego Czwartku biorą aktywnie udział w nabożeństwach. W Wielką Sobotę przyjeżdża do wsi ksiądz, który o wyznaczonej godzinie święci pokarmy. Czekają na niego wszyscy mieszkańcy. Wieczorem o zmierzchu rozpoczyna się długa ponaddwugodzinna msza. Przed kościołem pali się specjalne ognisko, ksiądz święci ogień, a mieszkańcy symbolicznie zabierają do domu palące się drewienka z ogniska. Mają zapewnić bezpieczeństwo ich domostwom. – Na pewno przywiozą dużo tradycyjnego jedzenia. Są bardzo gościnni i zawsze muszą wszystkich nakarmić. Zwykle dużo rozmawiamy o tym, jak jest u nas, a jak u nich. Chcemy pokazać im nasze zwyczaje. Zabierzemy ich również do kościoła – dodaje Magda.

Wegańsko-ukraińskie święta

Agata, wolontariuszka, pojedzie do rodziców na wieś już w Wielki Czwartek. Jej mama, pielęgniarka na oddziale dziecięcym, ma również przyszywaną ukraińską córkę, której pomaga. Luba jest niewiele starsza od Agaty, ma 28 lat, dwójkę małych dzieci, pracuje jako inżynier w hucie w Krzywym Rogu. Formalnie jest na urlopie, bo huta ze względów bezpieczeństwa od początku marca jest stopniowo wygaszana. Jej mąż nie został jeszcze powołany do wojska, codziennie chodzi do pracy w salonie samochodowym.

Poznały się na początku wojny w szpitalu, dzieci Luby były wycieńczone, potrzebowały opieki lekarskiej.

– Mimo że Luba mówi tylko po ukraińsku, szybko znalazłyśmy wspólny polsko-ukraiński język i się zaprzyjaźniłyśmy. Korzystamy z tłumacza internetowego, uczymy się od siebie wzajemnie. Kiedy tylko mam wolną chwilę odwiedzam ich. Jest zaradną i bardzo opiekuńczą matką. Przypomina mi trochę moją własną córkę. Wszędzie jej pełno – mówi Renata.

Agata od zawsze pomagała innym i angażowała się w inicjatywy pomocowe m.in. na rzecz chorych dzieci. – Prowadzimy otwarty dom. Nie mamy licznej rodziny, ale za to dużo przyjaciół i znajomych. Choć przez ostatnie dwa lata pandemii rzadziej się spotykaliśmy. Praca mamy w szpitalu i ciągły kontakt z chorymi naturalnie ograniczyły ruch w naszym domu – opowiada wolontariuszka. – Święta to czas odpoczynku, trochę odskocznia od pracy i codzienności. Jesteśmy zwykle bardzo zajęci i to jest taki moment wytchnienia. Mamy czas dla siebie, jemy dobre rzeczy – podkreśla Agata, która od pięciu lat nie je mięsa. W święta planuje przygotować typowy żur wielkopolski w chlebie, ale w wersji wegetariańskiej, z kiełbasą sojową. Nie chce nikogo z rodziny uprzedzać o swoim pomyśle. Ukraina kojarzy jej się z mięsem i słoniną. Kiedy była we Lwowie, wszędzie w restauracjach podawano słoninę.

W domu rodzinnym Agaty na świątecznym stole zawsze króluje własnoręcznie zrobiony chrzan. Pieką pasztety w wersji z mięsem i bez. Będą tradycyjne babki i przysmak z dzieciństwa: sernik z rosą. Zaprosiły Lubę z dziećmi na obiad w Poniedziałek Wielkanocny, choć nie były do końca przekonane, czy zostanie na święta w Polsce. – W ostatnim czasie w Krzywym Rogu zrobiło się niebezpiecznie. Luba dostaje od męża sygnały o bombardowaniach. Wcześniej szykowała się do powrotu, ale zmieniła zdanie. Cały czas wspomina, że dwa lata temu mieli okazję wyjechać do Kanady, ale nie skorzystali, bo żyło im się bardzo dobrze w Ukrainie. Dzisiaj tego żałuje. Dzień przed wojną byli na zwykłych zakupach w galerii handlowej. Luba nie może zrozumieć, że jeszcze niedawno było tak normalnie, a teraz jest wojna – opowiada Renata.

Połączone święta

Monika z Rypina potrzebowała dosłownie kilku minut konsultacji z mężem, aby w nocy podjąć decyzję o zabraniu do siebie młodej kobiety z trójką dzieci i matką. Sami mają czwórkę własnych w wieku przedszkolnym i nastoletnim. – Tak wiele dzieci oznacza też wielu gości. W naszym domu zawsze jest pełno dzieci, a drzwi się nie zamykają – mówi.

Kirył, syn Julii, uciekinierki z Ukrainy, chodzi do polskiego przedszkola, a córka Ksenia do szkoły. Codziennie rano odprowadzają dwójkę własnych dzieci i Kiryła na zajęcia. Julia jest pochłonięta opieką nad siedmiomiesięcznym niemowlakiem. Jej matka Oksana najciężej przeżywa całą sytuację. Miała ich tylko odprowadzić na pociąg do Polski. W ostatniej chwili zdecydowała się do niego wsiąść. Niczego ze sobą nie zabrała. Niedawno zmarł jej mąż. Nieustannie powtarza Monice, że chce wrócić do domu. Szuka pracy, ale każda rozmowa z potencjalnym pracodawcą kończy się słowami „odezwiemy się w przyszłym tygodniu". – Zamierzam zaprosić ich do spędzenia świąt z nami. Problem może być restrykcyjny post Oksany. Jest głęboko wierząca. Od poniedziałku do piątku żywi się jedynie chlebem z miodem i pije herbatę, a w weekend spożywa potrawy bez dodatku jajek, nabiału, czekolady i mięsa. Martwię się o jej zdrowie – tłumaczy Monika.

Zgodnie z prawosławną tradycją niedzielne wielkanocne śniadanie będzie pierwszym obfitym posiłkiem Oksany po niemal siedmiu tygodniach postu. – Lubimy spędzać razem czas. Wspólnie jadamy. Są ważnym uczestnikiem naszych spotkań rodzinnych. Szanujemy wzajemnie nasze tradycje i zwyczaje. Julia i Oksana każdego dnia pomagają w kuchni i w domu. Właściwie od samego początku ich pobytu dzielimy się kuchnią pół na pół. Takie będą również nasze święta, po prostu podwójne. My pokażemy im polskie zwyczaje, a one pokażą nam swoje – podkreśla Monika.

Wspólne podwójne święta spędzi również Katarzyna z rodziną oraz Olą i jej córką Elitą ze Lwowa. Gdy wybuchła wojna, Katarzyna od razu zgłosiła się do Domu Ukraińskiego w Warszawie jako wolontariusz, prawnik i osoba gotowa do przyjęcia uchodźców. Wraz z mężem zaopiekowali się matką z 11-letnią niepełnosprawną córką. – Pomoc jest dla mnie czymś naturalnym. Obecnie koncentrujemy się na organizacji opieki i rehabilitacji dla dziewczynki. Wykorzystuję moją wiedzę, aby Elita mogła przebywać w różnych miejscach, zmieniać otoczenie, bo potrzebuje ciągłej stymulacji neurologicznej – mówi Katarzyna.

Łączę się z Katarzyną poprzez wideokonferencję. Ola nieśmiało podchodzi do komputera. – Dziękuje Kasi i jej mężowi, że przyjęli nas jak swoich i stworzyli nam warunki, abyśmy czuły się jak w domu. Przepełniają mnie emocje i nie mogę znaleźć słów, aby je wyrazić. Nie mogę uwierzyć, że obcy dla nas ludzie są tacy serdeczni. Naprawdę nie zasłużyłam na taką pomoc. Nie znam z historii przykładów sąsiadującego kraju, który by tyle zrobił, co wy robicie dla nas – mówi Ola. Niedługo potem udało się jej z Elitą pojechać na turnus rehabilitacyjny w specjalistycznym ośrodku w Zagórzu. Wracają w Wielki Piątek.

– Będziemy na nich czekać. Zawsze organizujemy duże święta z rodziną i przyjaciółmi. Rodzina mojej babci pochodzi spod Przemyśla i stąd ukraińskie zwyczaje są nam bliskie, zresztą niewiele się różnią. Na pewno mój tata przygotuje świąteczną kaczkę z jabłkami, choć pierwotnie babcia przygotowywała tradycyjną gęś z pomarańczami lub mandarynkami. Tata trochę zmodyfikował przepis – wspomina Katarzyna. Ola dodaje, że w zeszłym roku przygotowała po prostu lasagne, bo cała rodzina za nią przepada. Zgadza się z Katarzyną, że święta ukraińskie są bardzo podobne do polskich. Różnią się tylko datą. – Od dwóch lat trwa ogólnokrajowa dyskusja, aby wyrównać różnice między kalendarzami liturgicznymi przez nasze Kościoły. Żyjemy w takim jakby przestarzałym kalendarzu – tłumaczy Ola. – Szczególnie młodzi w zachodniej Ukrainie chcą, aby obchodzić święta prawosławne i katolickie razem, zgodnie z powszechnie przyjętym kalendarzem. Czy tak się stanie? Tego nie wiemy. Dzisiaj myślami jestem zupełnie gdzie indziej – wzdycha Ola.

Nadia z Magdą poznały się przypadkiem. Wraz z mężem Aleksandrem i 96-letnią niewidomą matką Nadia uciekła na początku wojny z Kijowa. Dzięki pomocy spotkanych na granicy Polaków zamieszkali czasowo na warszawskiej Pradze-Południe w 12-piętrowym bloku z lat 70. Kiedy odpoczęli i podreperowali zdrowie w szpitalu, zaczęli oswajać się z nowym miejscem.

W Polsce są obecnie setki, jeśli nie tysiące ukraińskich rodzin. W ciągu sześciu tygodni rosyjskiej agresji przybyło do naszego kraju 2,5 miliona obywateli Ukrainy. Wielkanoc dla nich w tym roku będzie zupełnie inna niż planowali. W tym roku prawosławna Niedziela Wielkanocna wypada dokładnie w dwa miesiące od rosyjskiej inwazji.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi