Co zaproponowali Amerykanie?
Prezydent George W. Bush zaproponował nam wybudowanie stałej bazy, która byłaby elementem ochrony terytorium Stanów Zjednoczonych. Uważaliśmy, że taka baza byłaby chroniona w Polsce tak, jak w Ameryce. I to byłby nasz zysk z tej inwestycji. Jednak, gdy jesienią w 2007 r. przegraliśmy wybory, to nowy premier Donald Tusk z szefem MSZ Radosławem Sikorskim nie chcieli podpisać porozumienia z Bushem. Uważali, że trzeba poczekać na demokratów i próbować wyciągnąć od nich jak najwięcej sprzętu dla polskiego wojska. Zresztą Tusk z Sikorskim uważali, że Amerykanie nie są nam potrzebni i nie ma co wiązać Polski taką silną współpracą z USA. Rok później Rosja napadła na Gruzję i wtedy nasi rządzący czym prędzej podpisali porozumienie w sprawie tarczy antyrakietowej z prezydentem Barackiem Obamą. Ale nie pilnowali tej umowy.
I co się stało?
W rezultacie 17 września 2009 r. Obama powiedział, że on zbuduje tu tarczę, ale inną, która będzie broniła Europy i dopiero w 2018 r. Powiedziałem wtedy, że jeżeli Obama zapowiada budowę tarczy na 2018 r., to de facto nie zamierza jej budować, gdyż jego druga kadencja skończyłaby się w 2017 r. Na szczęście pod wpływem napaści Rosji na Ukrainę i aneksji Krymu prezydent Obama w 2016 r. powrócił do budowy tarczy, która jest już gotowa i za miesiąc ma przejść pierwsze testy.
No to chyba dobrze?
Lepsza taka tarcza niż żadna, choć baza Busha miała mieć antyrakiety w stałych silosach, a baza Obamy będzie dysponowała rakietami mobilnymi. A skoro tak, to w każdej chwili można je wywieźć. Poza tym skoro ta baza nie broni Amerykanów, to można stać się przedmiotem przetargów.
To jaka będzie korzyść dla nas z tej tarczy?
Taka, że będzie stała baza Amerykanów, którzy sprowadzą tu nowoczesne technologie, a my będziemy mieli do nich dostęp. Śmieszy mnie tylko, jak PO wypina pierś do orderów. Tak samo było z gazoportem w Świnoujściu – najpierw zatrzymali na dwa lata budowę, którą my rozpoczęliśmy, bo podpisali wielki kontrakt gazowy, mający zalać Polskę rosyjskim gazem. Wydawało im się, że ten gazoport nie będzie do niczego potrzebny. Ale że budowa była już rozpoczęta, to coś tam dłubali i dopiero w 2014 r., po aneksji Krymu, zmienili myślenie o surowcach energetycznych.
Został pan na stanowisku wiceszefa MSZ po przegranych przez PiS wyborach. Dlaczego?
Minister Sikorski uznał, że porządnie się zachowywałem w czasie rządów PiS, i postanowił mnie zostawić. Drugim powodem była wspomniana już tarcza – negocjacje były zaawansowane, Sikorski nie mógł tak po prostu odrzucić tej koncepcji. Ale zmusił mnie, żebym rozmawiał z Rosjanami i opowiadał im, jak to wszystko będzie wyglądało.
Po co?
Rosjanie usilnie domagali się dostępu do tarczy. Chcieli mieć w amerykańskiej bazie swojego oficera, który by tam stacjonował na stałe. Nie wierzyli, że w bazie będą tylko antyrakiety. Amerykanie nie zamierzali się na to zgodzić. Proponowali, że mogą otwierać bazę na inspekcję, co kilka miesięcy, natomiast słyszeć nie chcieli, żeby rosyjski oficer decydował, czy rakiety mogą być użyte, czy nie. Poza tym Sikorski chciał obsesyjnie zmusić Amerykanów, by ich żołnierze podlegali polskiemu prawodawstwu. Uważałem to za co najmniej dziwaczne, bo wiedziałem, że oni nigdy by się na to nie zgodzili.
Dlaczego Sikorski się przy tym upierał?
Bardzo źle przeżył sytuację, gdy na początku rozmów o tarczy, jeszcze w naszym rządzie, pojechał do Waszyngtonu i domagał się, aby Amerykanie doposażyli polską armię. Lista jego żądań opiewała na ok. 20 mld dol. Ówczesny sekretarz obrony Donald Rumsfeld po prostu go wyśmiał i wygonił z gabinetu. Od tego czasu zaczęła się niechęć Sikorskiego do Amerykanów. Na tle bazy byliśmy coraz bardziej skonfliktowani. Ja chciałem ją mieć, a Tusk z Sikorskim twierdzili, że zgodziliby się, gdyby dostali sowity okup. Pamiętam taką rozmowę, podczas której Tusk mnie pytał, co on z tego będzie miał, czy przywiozę mu z Ameryki worek pieniędzy. Nawet ówczesny minister obrony narodowej Bogdan Klich mówił, że będzie z tego pożytek, ale oni chcieli tylko pieniędzy. Gdy Amerykanie odpowiadali „przecież nie jesteście najemnikami, łączą nas wartości" – oni się z tego śmiali. Za to teraz ciągle gadają o wartościach. Wszystko to, całą tę grę antypolską, całą niechęć do Ameryki, niechęć do zabezpieczenia Polski ujawniłem w wywiadzie dla „Newsweeka" i za to mnie zdymisjonowali. Chcieli mnie nawet posadzić na ławie oskarżonych.
Pod jakim zarzutem?
Zdrady. Niczego nie zdradziłem, bo moje rozmowy z Amerykanami nie były tajne. Wszystko było transparentne. Gdy w 2015 r. zostałem szefem MSZ, to urzędnicy przynieśli mi dokumenty pokazujące, że Sikorski przez dwa lata szukał sposobu, żeby mnie oskarżyć zgodnie z kodeksem karnym. W końcu sierpnia 2008 poszedłem do pracy w BBN, do którego ściągnął mnie osobiście Lech Kaczyński.
Czym się pan zajmował w BBN?
Głównie Amerykanami, którzy przyjeżdżając do Polski w sprawie tarczy, mieli świadomość, że rząd nie będzie informował prezydenta o żadnych uzgodnieniach, dlatego starali się informować bezpośrednio mnie. Była też kwestia partnerstwa wschodniego, które zostało ogłoszone w 2009 r. Lech Kaczyński chciał, by zostało ono podbudowane gazociągiem, ale rząd się na to nie zgodził. Zabroniono Lechowi Kaczyńskiemu zgłaszania publicznie tej inicjatywy. Na niektóre wyjazdy prezydent dostawał nawet instrukcje na piśmie, co ma mówić, bo inaczej jego przekaz zostanie zdezawuowany.
Czy nie sądzi pan, że Kancelaria Prezydenta nie powinna była prowadzić polityki zagranicznej niezależnej od rządu? Wtedy powstaje dwugłos, którego nie powinno być?
De facto był dwugłos. Ale z ich winy. To oni nie chcieli współpracować z prezydentem. Lech Kaczyński zapraszał ich na różne spotkania, ale oni odmawiali. Gdy objąłem MSZ w 2015 r., znalazłem decyzję na piśmie, by Kancelarii Prezydenta nie informować o niczym. Byliśmy zaskakiwani decyzjami, np. w sprawie partnerstwa wschodniego. Ta koncepcja wcale nie była planem Sikorskiego, jak to sprzedawano. Plan partnerstwa wschodniego m.in. dla Gruzji, Mołdawii i Ukrainy powstał w 2005–2006 r. jako plan niemiecki i nazywał się wtedy polityka sąsiedztwa plus. Niemcy z góry zaznaczali, że partnerstwo nie miało doprowadzić do członkostwa tych krajów w Unii Europejskiej, tylko do oderwania ich od Rosji i trzymania w takim przedpokoju. Uznaliśmy, że to jest niesprawiedliwe.
Mirosław Hermaszewski: Wszyscy czekają na pierwszy lot na Marsa
To, co robi np. Jeff Bezos, nie ma nic wspólnego z lotem w kosmos – on po prostu wsadził do swojej kapsuły siebie i trzy inne osoby. Cała czwórka siedziała jak myszy, a wszystko zrobił za nich automat. Zostali wyniesieni do góry i spadli na ziemię – 10 minut lotu za ciężkie miliony dolarów - mówi Gen. bryg. Mirosław Hermaszewski, lotnik i kosmonauta.
Dlaczego?
Ponieważ te kraje miały ponieść ciężary reform, a nie dostać nagrody w postaci członkostwa. Dlatego prezydent podszedł do tego sceptycznie, ale rząd Tuska to kupił. Na początku Ukraińcy też to odrzucili, bo to był pomysł dla sześciu krajów, na sześć lat, za 600 mln euro, czyli rocznie po 20 mln euro na kraj – można powiedzieć na waciki albo na wycieczki do Brukseli, żeby zobaczyć, gdzie jest budynek Rady Europejskiej, a gdzie Komisji Europejskiej. Potem ten projekt został wzmocniony finansowo, jednak do dzisiaj nie ma perspektywy członkostwa. Ukraińcy od początku chcieli więcej. Majdan zbuntował się przeciwko Wiktorowi Janukowyczowi, bo łudził się, że partnerstwo skończy się członkostwem w UE. A przecież widać, że nawet obecna wojna nie przekonała Europy do tej koncepcji.
Z trudem przebija się pomysł, by Ukrainie nadać status kandydata. A z ciekawostek powiem pani, że gdy wszedłem do MSZ, znalazłem dokumenty, z których wynikało, że Aleksander Łukaszenko proponował Tuskowi przystąpienie do porozumienia mińskiego gwarantującego zawieszenie broni w Ukrainie. Odbył z nim osobistą rozmowę na ten temat. Tusk to odrzucił. Uznał, że skoro Niemcy z Francuzami biorą w tym udział, to on nie musi. A potem nas krytykował latami, że nie chcieliśmy wziąć odpowiedzialności za rozwiązanie konfliktu w Ukrainie.
Witold Waszczykowski
W latach 2005–2008 podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w latach 2008–2010 zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, od 2011 do 2019 poseł na Sejm VII i VIII kadencji, a w okresie 2015–2018 minister spraw zagranicznych w rządzie Beaty Szydło oraz rządzie Mateusza Morawieckiego, poseł do Parlamentu Europejskiego IX kadencji