Radosław Sikorski: Ukraińcy walczą o to, czego my nie szanujemy

Jak mawiał prezydent Lech Kaczyński, Europa nie składa się z samych Polsk. My byliśmy przez 400 lat w tym samym państwie z Ukrainą, nasza perspektywa zatem jest inna. To, że Zachód jest mniej zaangażowany, mniej wie i mniej mu zależy – to jest normalna rzecz - mówi Radosław Sikorski, eurodeputowany PO, były marszałek Sejmu, szef MON i MSZ.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:30 Publikacja: 18.03.2022 10:00

Radosław Sikorski: Ukraińcy walczą o to, czego my nie szanujemy

Foto: Forum, Mateusz Włodarczyk

Plus Minus: Wojna w Ukrainie coraz częściej jest porównywana do tej w Afganistanie. Pan był na tamtej wojnie. Czy tak rzeczywiście jest?

Widzę pewne paralele. Wojna w Afganistanie to była wojna na odległość między Związkiem Sowieckim a Zachodem, prowadzona przez powstańców afgańskich z jednej strony i przez reżimową armię afgańską oraz kontyngent sowiecki z drugiej. Kluczowe jest to, że Zachód uzbrajał powstańców, tak jak teraz pomaga militarnie Ukrainie. Z tym że Ukraina jest znacznie większa od Afganistanu, trudno zatem ją zająć i kontrolować. Poza tym powstańcy afgańscy zaczęli dostawać nowoczesną broń z Zachodu dopiero po kilku latach wojny. Byłem tym reporterem, który przywiózł z bazy powstańców Tora-Bora pierwsze zdjęcia rakiet Stinger na polu walki. To był wrzesień 1986 roku, a Sowieci wkroczyli do Kabulu na Boże Narodzenie 1979 roku. Ukraińcy dostali stingery, ale też inne skuteczne zachodnie rakiety jeszcze przed wybuchem konfliktu, a później dostawy zwielokrotniono.

Dla Rosjan wojna w Afganistanie jest synonimem klęski. Czy jeżeli teraz nawet w rosyjskich mediach mówi się o drugim Afganistanie, to znaczy, że Rosjanie widzą klęskę na horyzoncie?

Ta klęska już jest widoczna. Związek Radziecki oficjalnie stracił w Afganistanie 13 tys. żołnierzy w ciągu dziesięciu lat. A Ukraińcy twierdzą, że zabili 12 tys. żołnierzy rosyjskich w dwa tygodnie, nawet gdyby podzielić te dane przez dwa, to i tak tempo nadchodzącej klęski jest znacznie szybsze. Ale czas też jest ważnym czynnikiem. To, co przyczyniło się do klęski Związku Radzieckiego, to fakt, iż o swoich synów upomniały się sowieckie matki. W tej chwili rosyjskie kobiety mogą jeszcze sądzić, że ich polegli synowie są na poligonie, lecz wkrótce zaczną pytać.

Prezydent Wołodymyr Zełenski apelował, żeby do Ukrainy przyjeżdżali ludzie gotowi stanąć u boku Ukraińców i walczyć z Rosjanami. Znalazło się trochę takich ochotników. Jakie motywy kierują takimi ludźmi?

Od kilkudziesięciu lat nie było wojny, w której racje etyczne byłyby tak jednoznaczne, jak w tym konflikcie. Demokracja ukraińska, nie zrobiwszy Rosji niczego złego, została podstępnie i brutalnie zaatakowana. Cały świat wypowiedział się na ten temat podczas głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Zatem to, że tysiące młodych ludzi chcą o tym zaświadczyć, nie tylko wpisem na Twitterze, ale z bronią w ręku, w ogóle mnie nie dziwi.

W przeszłości też tak bywało. Można przypomnieć brygady międzynarodowe w Hiszpanii, reporterów wojennych i ochotników, którzy służyli w Afganistanie. Moja osobista kalkulacja w Afganistanie była następująca – Afgańczycy i moi towarzysze z oddziału są gotowi ponosić ryzyko, a ponieważ identyfikuję się z ich walką, zatem jestem gotów do ponoszenia tego samego ryzyka.

A gdy wojna się kończy, to co się dzieje z takimi ludźmi?

Niektórzy przechodzą załamania nerwowe, a inni mają dobre anegdoty do opowiadania przy piwie z kolegami. Jest naukowo udowodnione, że młodzi mężczyźni poniżej 26. roku życia zaniżają ryzyko swoich działań. Uważają, że nie może im się stać nic złego. A niektórzy po prostu lubią wojnę. Podczas jednej z wypraw w Afganistanie miałem za towarzysza podróży Amerykanina, byłego żołnierza, w Afganistanie był w charakterze fotoreportera magazynu dla najemników. Jego ulubione powiedzenie brzmiało:

„To nie jest najlepsza wojna, ale jedyna jaką obecnie mamy".

Czytaj więcej

Janusz Onyszkiewicz: PiS powinien dokonać rewizji polityki zagranicznej

W Jaworowie Rosjanie zbombardowali lotnisko, gdzie podobno ćwiczyli cudzoziemscy ochotnicy. Czy to ostudzi zapał innych?

Nie sądzę. Przecież bomby i rakiety spadają wszędzie. Dzięki Bogu, będzie z czego to wszystko odbudować po wojnie, bo Zachód dysponuje miliardami dolarów zamrożonych rezerw walutowych. Rosja tych pieniędzy nie zobaczy, bo Ukraina będzie miała bardzo dobre prawo do roszczeń.

Mówi pan tak, jakby Ukraina już wygrała wojnę.

Taka jest moja nadzieja. Wygrałem kilka zakładów o to, że ta wojna się rozpocznie. Jedyne, czego nie byłem pewien, to morale armii ukraińskiej. Sądziłem, że Putin ma dobre rozeznanie w Ukrainie i ma powody sądzić, że Ukraińcy nie będą walczyć. Tymczasem wszyscy podziwiamy zażarty opór stawiany przez armię ukraińską i jej skuteczność. Na dodatek Putin nie ma przewagi liczebnej. Według klasyka strategii wojennej Carla Clausewitza siła atakująca musi być trzy razy większa od siły napadniętego, żeby go pokonać. Tymczasem Putin nie ma nawet zwykłej przewagi, co sugeruje, że ugryzł więcej niż zdoła przeżuć. Obawiam się jednego – w wojnie z Afganistanem Sowieci bombardowali pakistańskie dostawy dla mudżahedinów. Na dodatek w odwecie za wsparcie pakistańskie, dokonywali aktów terroru wewnątrz Pakistanu. Zgadywałbym, że GRU (rosyjski wywiad wojskowy – red.) już planuje ataki na lotnisko w Rzeszowie, gdzie wylądowali Amerykanie, i na te lotniska, gdzie ląduje amerykański sprzęt wojskowy dla Ukrainy.

A gdyby do tego doszło to co wtedy?

Będziemy ich o to obwiniać, ale nasze opcje będą ograniczone, bo autorów zamachu terrorystycznego nie jest łatwo wskazać. Polski kontrwywiad, polskie służby bezpieczeństwa wewnętrznego powinny być w stanie wysokiej gotowości. Dotychczas Polska była krajem niskiego zagrożenia terrorystycznego. Obym był złym prorokiem, ale uważam, że Putin gotów jest do użycia wszystkich środków.

Mówi pan, że wygrał zakład o wybuch wojny. A czy będąc ministrem spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska i świadkiem wydarzeń na Majdanie, przypuszczał pan, że może dojść do takiej konfrontacji?

Polecam moją książkę „Polska może być lepsza", która zaczyna się od rozdziału o mojej interwencji w imieniu Unii Europejskiej na Majdanie. Cytuję tam tajne depesze amerykańskie, które poznaliśmy dzięki WikiLeaks, odnotowujące moje ostrzeżenia, że Rosjanie wejdą na Krym i na tym się nie skończy. Polska jako jedyny kraj Unii Europejskiej i NATO miała konsulat w Sewastopolu na Krymie, który otworzyłem w 2010 roku i był on jedynym źródłem informacji dla naszych sojuszników podczas rosyjskiego anszlusu Krymu.

Dlaczego inne państwa się tym nie interesowały?

Jak mawiał prezydent Lech Kaczyński, Europa nie składa się z samych Polsk. My byliśmy przez 400 lat w tym samym państwie z Ukrainą, zatem nasza perspektywa jest inna. To, że Zachód jest mniej zaangażowany, mniej wie i mniej mu zależy – to jest normalna rzecz.

Ta obojętność na ostrzeżenia Polski była uderzająca.

Tak, bo Zachód żył w postzimnowojennym paradygmacie – wiecznego pokoju i końca historii. A nas podejrzewał o nadmierne wyczulenie na zagrożenie rosyjskie. Poza tym raczej prowadził politykę przemysłową i handlową niż zagraniczną. Wszyscy rozmawiali z Putinem, wiedząc, że to złodziej, morderca i potencjalny agresor, tylko traktowali go tak jak policja traktuje samobójcę – rozmawia się z nim po to, żeby go odwieść od wysadzenia w powietrze siebie i połowy wsi. Niestety, samobójca wyciągnął zawleczkę i odpalił granat.

Dlaczego po wyciągnięciu zawleczki – jak pan mówi – czyli po aneksji Krymu, biznes toczył się jak zwykle?

Nie do końca tak było. Bądźmy sprawiedliwi. Pierwszy stały kontyngent amerykański trafił do Polski w 2014 roku. Jeszcze wcześniej, jako wynik moich negocjacji dotyczących tarczy antyrakietowej, do Polski czasowo trafiły rakiety Patriot. Zaczęła się też rotacyjna obecność brygady, a w porywach do dwóch brygad NATO na wschodniej flance. Możemy powiedzieć, że była to odpowiedź niewystarczająca, ale była. Błąd popełniono wcześniej – po ucieczce Wiktora Janukowycza z Kijowa, gdy Ukraina właściwie nie miała naczelnego dowódcy, a Zachód namawiał ją, żeby nie walczyła o Krym. A gdyby Ukraina walczyła, to by nie było Donbasu.

Dlaczego Zachód namawiał Ukrainę, żeby nie walczyła na Krymie?

Z tych samych powodów, dla których kazali nam wstrzymywać mobilizację w sierpniu 1939 roku – Zachód ma w swoim DNA deeskalowanie konfliktów i utrzymanie pokoju. Jest zamożny, bezpieczny i chce, żeby tak pozostało.

Czy sądzi pan, że wydarzenia na Majdanie z 2013 roku były iskrą, która doprowadziła do obecnej wojny?

Taka jest narracja Rosji. Majdan zaczął się od tego, że prezydent Janukowycz przyjechał na szczyt Partnerstwa Wschodniego do Wilna pod koniec 2013 roku i w ostatniej chwili, pod presją Putina odmówił podpisania umowy stowarzyszeniowej. Wtedy wyległa na Majdan grupka studentów, których Janukowycz kazał spałować, po czym na ulice wyszło jeszcze więcej ludzi. I tak to eskalowało. W apogeum konfliktu za umową stowarzyszeniową z Unią Europejską demonstrowało 800 tys. ludzi.

Czytaj więcej

Jacek Kluczkowski: Ten jeden powód, dla którego Zełenski uwiera Putina

Ogromne protesty.

Największa prounijna demonstracja w historii Europy. Janukowycz próbował ją spacyfikować przy pomocy snajperów, prawdopodobnie rosyjskich, a na pewno Berkutu (specjalnej jednostki milicji – red.) z Krymu i z Donbasu. Zobaczyłem te wydarzenia w ukraińskiej telewizji internetowej, gdy byłem na urlopie. Poprosiłem wysoką przedstawiciel Unii Europejskiej o zgodę na misję unijną w Ukrainie, przekonałem szefów MSZ Niemiec i Francji – Franka-Waltera Steinmeiera i Laurenta Fabiusa do udziału w misji i dosłownie tego samego wieczoru byłem w Kijowie. Tam w ambasadzie Unii Europejskiej zebrała się cała opozycja. Sformułowaliśmy pierwszy szkic możliwego porozumienia o zaprzestaniu masakry. Janukowycz zgodził się na rozmowy, ale raz po raz wychodził, żeby rozmawiać z Putinem. Siedzieliśmy całą noc, dołączyła do nas opozycja, doleciał ambasador Władimir Łukin wysłany przez Putina, konstruktywny, i o siódmej rano ostateczna wersja porozumienia została przez Janukowycza i ludzi opozycji parafowana. Podpisanie tego dokumentu było zaplanowane w samo południe.

To wtedy powiedział pan, że Ukraińcy muszą pójść na ustępstwa, bo inaczej zostaną zabici?

Później. Zadzwonił do mnie i Steinmeiera późniejszy mer Kijowa Witalij Kliczko z informacją, że przywódcy opozycji parafowali porozumienie, ale Rada Majdanu, składająca się z ok. 40 osób, jest przeciwna. – Słuchaj – powiedział Kliczko – Rada Majdanu zebrała się w jednym z hoteli, przyjedź i pomóż mi ich przekonać, bo wiem, że innej umowy nie będzie. Pojechaliśmy ze Steinmeierem. On przekonywał Radę Majdanu do porozumienia, rysując perspektywę europejską, a ja im powiedziałem, że sytuacja przypomina trochę nasz grudzień 1981 roku. Nasza opozycja też uważała, że za chwilę będzie formować antykomunistyczny rząd, a władza ciągle miała wojsko, służby specjalne i broń.

Postraszył ich pan stanem wojennym?

Tak. Dlatego że kanałami dyplomatycznymi docierały do nas informacje, iż Janukowycz dekretem przerzucił jedną brygadę wojska z sił zbrojnych do MSW. Mieliśmy informacje, że planuje użyć tej brygady do rozstrzelania całego Majdanu. Zatem przekonywałem Radę Majdanu do porozumienia, a gdy dwóch krewkich gości zaczęło się burzyć, powiedziałem: „Innego porozumienia z Janukowyczem nie będzie. Poza tym wedle nas to jest jedyne możliwe porozumienie, a jak nie, to będziecie mieli stan wojenny, masakrę i wszyscy zginiecie". Kilka minut później, 35 głosami do dwóch Rada Majdanu zaakceptowała porozumienie. I ono doprowadziło do przerwania masakry oraz tego, iż reżim Janukowycza upadł, co zresztą przewidywałem.

Skąd miał pan pewność?

Janukowycz zgodził się, żeby winnych strzelania na Majdanie osądzić. I to był powód, że Putin osobiście mnie obwinia za utratę Ukrainy, bo Berkut uciekł na Krym, Janukowycz wyjechał z Kijowa, a jego administracja się rozsypała. Ale to jego własna partia głosowała w parlamencie za zdjęciem go z urzędu. Tymczasem Putin i Ławrow do dziś twierdzą, że w Kijowie doszło do zbrojnego puczu. To jest ta legenda, jak to rzekomo Zachód oszukał Rosję, gwarantując porozumienie, które nie zostało dotrzymane, choć to Janukowycz z głupoty uciekł z kraju i przez to stracił władzę.

A gdyby został, to by jej nie stracił?

W porozumieniu zgodził się, że traci władzę, ale dopiero pod koniec 2014 r., a był wtedy luty. Osobiście powiedziałem Janukowyczowi podczas negocjacji, że utrzymanie go do końca kadencji nie wchodzi w grę. On wtedy zbladł i wyszedł dzwonić do Putina. Dziesięć dni później rozpoczęła się operacja na Krymie.

Śledził pan te naciski Zachodu, żeby Ukraina nie walczyła o Krym?

Byłem znowu w Ukrainie i już wtedy argumentowałem, że trzeba ją dozbroić. Ale prawda jest taka, że Ukraina pozbierała się dopiero, gdy Petro Poroszenko został prezydentem i zaczął wdrażać umowę stowarzyszeniową. Putin mówi, że musiał najechać Ukrainę, bo trzeba było pozwolić ludziom w Donbasie mówić po rosyjsku. Ukraińcy rzeczywiście popełnili jeden błąd – gdy parlament usunął Janukowycza

z urzędu, to uchwalił ustawę o języku, która uprzywilejowała ukraiński i nie zawierała regionalnych wyjątków m.in. dla Donbasu. To zostało źle przyjęte także przez Zachód. Ustawa nigdy nie weszła w życie, jednak dała Rosjanom pretekst do budowania legendy, jakoby dochodziło do prześladowań Rosjan. Żadnych przypadków łamania praw Rosjan na Krymie nie było. Stwierdził to nawet rosyjski rzecznik praw obywatelskich. Zatem to wszystko od początku było jednym wielkim kłamstwem. Także o rzekomym zbrojnym puczu w Kijowie.

A czy miał pan kiedykolwiek okazję rozmawiać z Ławrowem?

Trzy tygodnie przed anszlusem Krymu podczas spotkania Trójkąta Królewieckiego, czyli Rosja – Niemcy – Polska, patrząc prosto na Ławrowa i nie przejmując się Niemcami, którzy uważali, że to zbyt bezpośrednie, spytałem go: „Zamierzacie najechać na Ukrainę czy nie?". Kategorycznie zaprzeczył. Mógł kłamać, ale może naprawdę nie wiedział o planach anszlusu Krymu.

Interesował się pan później sytuacją w Ukrainie?

Oczywiście. Jeszcze miesiąc temu byłem w Mariupolu, w Zaporożu i Kijowie, bo z mojej inicjatywy Parlament Europejski wysłał do Ukrainy misję specjalną, aby określić zagrożenie wojną. Zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy zrobić. Parlament Europejski nie ma własnych dywizji.

Jest pan też autorem innych kontrowersyjnych wypowiedzi, np. powiedział pan, że Nord Stream to nowy pakt Ribentrop-Mołotow.

To było w 2007 roku, a moja wypowiedź wynikała z faktu, że tę inwestycję uzgodniły Niemcy i Rosją z pominięciem Polski. Takie porozumienia ponad naszymi głowami źle nam się kojarzą i powiedziałem, że to jest jedna z takich umów ponad naszymi głowami. I proszę – powiem coś kontrowersyjnego – po latach wszyscy uważają, że to oczywiste.

Ale mówił pan też, że Rosja mogłaby być częścią NATO.

Konkretnie powiedziałem, że nie powinniśmy z góry wykluczyć przyjęcia Rosji do NATO. I podtrzymuję te słowa. Bo gdyby Rosja wypełniła warunki przyjęcia do NATO – stała się demokracją i wycofała się z okupowania terenów swoich sąsiadów – to byłoby dla Europy i dla Polski korzystne. Powiedzenie, iż mogłaby aplikować do NATO jest powiedzeniem, że jeżeli odstąpi od autorytaryzmu i ekspansji, to pomożemy jej utrzymać Syberię. Uważam, że gdy już ktoś usunie Putina i będziemy mieli np. demokratycznie wybranego prezydenta Kasparowa czy Nawalnego, to trzeba będzie do tej koncepcji wrócić.

Jak będzie się rozwijała wojna w Ukrainie?

Putin sfrustrowany faktem, że szybka chirurgiczna operacja i zmiana władzy w Kijowie się nie powiodła, teraz przeszedł do planu Aleppo bis – czyli świadomie atakuje dzielnice mieszkaniowe, żeby wyprzeć z Ukrainy tę ludność, która się utożsamia z ukraińskością i państwem ukraińskim. Moim zdaniem to jest forma czystki etnicznej. Putin godzi się z tym, że odziedziczy tylko stertę gruzów, ale uważa, że wprowadzi tam osadników z Rosji czy zrusyfikowanych Ukraińców, takich Małorusów, jak to ich nazywała jeszcze carska propaganda.

Sądzi pan, że ten plan się powiedzie?

Moim zdaniem Putin nie wyciągnął wniosków z 2014 r., kiedy chciał zbudować z części Ukrainy Noworosję za pomocą lokalnych puczów prorosyjskich. Były próby przeprowadzenia takich puczów w Charkowie, w Odessie i już wtedy się nie powiodły. Putin się spodziewał, że tam, gdzie mówi się po rosyjsku, tam jest Rosja, i tam ludzie przyjmą rosyjskie inicjatywy z entuzjazmem. Nie rozumie, tak jak nasi nacjonaliści, że język a tożsamość polityczna to nie to samo. Ukraińskość to dzisiaj lojalność wobec państwa, ale także popieranie demokracji i europejskiego kursu, a rosyjskość to atawizm etniczny.

Myśli pan, że będziemy mieć nową żelazną kurtynę, np. na Dnieprze?

Już ją mamy, a gdzie to się okaże. Zachód będzie na końcu lufy ukraińskiego czołgu, a Wschód na końcu lufy rosyjskiego czołgu. W Ukrainie toczy się starcie cywilizacji. A w Polsce niektórzy powinni sobie przemyśleć te lata szczucia na Unię Europejską, na Zachód, na praworządność. Podział cywilizacyjny, który rozgrywa się na krwawo na Ukrainie, istnieje też w Polsce.

Czytaj więcej

Włodzimierz Marciniak: Wojna odbije się na zwykłych Rosjanach

Co pan ma na myśli?

Skoro prezydent Duda wreszcie zrozumiał, że Polska to nie jest tylko jedna formacja polityczna, że w UE i w NATO jesteśmy dzięki wysiłkowi różnych ekip

i że Unia jest tak samo ważna jak NATO, to może obóz rządzący wyciągnie z tego jakieś wnioski. Może wrócimy do wartości i procedur instytucji europejskich oraz do refleksji, że jeżeli ma być bezpiecznie, to trzeba się zająć wojną z Putinem, a wygasić wojenkę z UE. Jeżeli popieramy status kandydata Ukrainy na członka UE, a jednocześnie ludzie obozu rządzącego mówią, że Unia Europejska to ZSRR bis, wyimaginowana wspólnota, IV Rzesza posługująca się europejską szmatą, to tak źle życzymy Ukraińcom?

Ma pan rację, wszystkie te słowa padły i były okropne, ale nie dlatego chcemy, żeby Ukraina wstąpiła do Unii.

Ale proszę posłuchać, co ciągle słychać z mediów obozu rządzącego – że to Niemcy wywołali tę wojnę. To jest obłęd. Musimy przestać uważać Unię za wroga. Ukraińcy przystawiają nam lustro do twarzy i mówią – my walczymy o to, czego wy nie szanujecie. Obawiam się, że Jarosław Kaczyński kontynuuje swój kurs – kwestionuje konwencję o ochronie prawa człowieka, kontynuuje czystki wśród sędziów i umacnia nacjonalizm. On może uważać, że spełnia się jego marzenie, iż Polska będzie dyktaturą jak Hiszpania za Franco, a ze względu na nową zimną wojnę i położenie geograficzne Polski ta dyktatura będzie miała poparcie Waszyngtonu.

Nie widzę w Kaczyńskim takiego demonicznego polityka, ale pan pewnie zna go lepiej.

Mamy prosty test: zrobi, co już obiecał, żeby przywrócić praworządność i nie płacić miliona euro dziennie kary za niezrealizowanie orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE i odblokować pieniądze z Krajowego Programu Odbudowy, czy nie zrobi? Trzeba wybrać.

Radosław Sikorski

W latach 1986–1989 reporter wojenny w Afganistanie i Angoli. W 1988 został laureatem nagrody World Press Photo w kategorii zdjęcie reporterskie. W latach 1998–2001 był podsekretarzem stanu w MSZ w rządzie Jerzego Buzka. Senator VI kadencji (2005–2007), poseł na Sejm VI i VII kadencji (2007–2015), marszałek Sejmu VII kadencji (2014–2015). W latach 2005–2007 pełnił funkcję ministra obrony narodowej w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, a w latach 2007–2014 ministra spraw zagranicznych w rządzie Donalda Tuska. W 2014 r. podczas Euromajdanu poprowadził misję dyplomatyczną Unii Europejskiej w Kijowie. W latach 2010–2016 był wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej. Od 2019 jest posłem do Parlamentu Europejskiego IX kadencji. Prywatnie jest mężem amerykańskiej dziennikarki i pisarki Anne Applebaum.

Plus Minus: Wojna w Ukrainie coraz częściej jest porównywana do tej w Afganistanie. Pan był na tamtej wojnie. Czy tak rzeczywiście jest?

Widzę pewne paralele. Wojna w Afganistanie to była wojna na odległość między Związkiem Sowieckim a Zachodem, prowadzona przez powstańców afgańskich z jednej strony i przez reżimową armię afgańską oraz kontyngent sowiecki z drugiej. Kluczowe jest to, że Zachód uzbrajał powstańców, tak jak teraz pomaga militarnie Ukrainie. Z tym że Ukraina jest znacznie większa od Afganistanu, trudno zatem ją zająć i kontrolować. Poza tym powstańcy afgańscy zaczęli dostawać nowoczesną broń z Zachodu dopiero po kilku latach wojny. Byłem tym reporterem, który przywiózł z bazy powstańców Tora-Bora pierwsze zdjęcia rakiet Stinger na polu walki. To był wrzesień 1986 roku, a Sowieci wkroczyli do Kabulu na Boże Narodzenie 1979 roku. Ukraińcy dostali stingery, ale też inne skuteczne zachodnie rakiety jeszcze przed wybuchem konfliktu, a później dostawy zwielokrotniono.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi