Był pan szefem MON w czasach, gdy nie należeliśmy do NATO i gdy już do niego wstąpiliśmy. Czy odetchnął pan z ulgą, gdy w 1999 roku przystąpiliśmy do sojuszu północnoatlantyckiego?
Oczywiście, bo dopiero po wejściu do NATO mieliśmy solidne gwarancje bezpieczeństwa. A po obecnych działaniach polityków zachodnich wyraźnie widać, że są to gwarancje rzeczywiste, a nie papierowe. Przed przystąpieniem do NATO status naszego kraju mógł stanowić pokusę dla Rosji, żeby ponownie rozciągnąć swoje zwierzchnictwo nad Polską. Warto przypomnieć, że w latach 1990–1991 w ogóle nie było mowy, żeby rozmawiać o naszym wejściu do NATO. Ze strony tamtejszych polityków natrafialiśmy na ścianę. Dlatego ta propaganda rosyjska głosząca, że sojusz w złowieszczy sposób rozszerza się na Wschód i tym samym otacza Rosję w celu jej osłabienia, jest nonsensowna. Nas do NATO nikt nie ciągnął. Musieliśmy się tam wpychać i to dość ostro.
A dlaczego w latach 1990–1991 natrafialiście na ścianę w tych zabiegach?
Bo wtedy nie mieliśmy jeszcze uregulowanej oficjalnie naszej zachodniej granicy, a także zabiegaliśmy o wycofanie wojsk rosyjskich z Polski. Na poważnie można było podnieść naszą akcesję do NATO dopiero w latach 1992–1993. A i tak zajęło nam trochę czasu przekonanie naszych zachodnich partnerów, że rozszerzenie sojuszu o Polskę będzie czynnikiem stabilizującym w Europie, bo wyłączy narastającą niepewność co do statusu krajów pomiędzy NATO i Rosją.
Co ostatecznie przekonało członków NATO?
Jako pierwszych na szczęście udało się przekonać polityków niemieckich. Ministrowi obrony narodowej Niemiec Volkerowi Rühe powiedziałem m.in.: „Jeżeli Polska będzie miała problem małego kalibru, to jego rozwiązanie nie obciąży NATO, bo jesteśmy dużym krajem i z małymi problemami poradzimy sobie sami. Natomiast jeżeli problem będzie fundamentalny, tak duży, że własnymi siłami nie będziemy w stanie go rozwiązać, to on nie zaniknie w sytuacji, gdy Polska się ugnie. Tyle że ten problem nie będzie występował 600 km na wschód od Berlina, tylko 60 km na wschód od Berlina". Między innymi takie argumenty przeważyły.
W 1997 roku, gdy został pan po raz drugi szefem MON, sprawa naszej akcesji do NATO była przesądzona?
W tym sensie, że zostaliśmy zaproszeni do sojuszu. Ale musieliśmy spełnić określone warunki i to wcale nie bagatelne. To był intensywny czas przemodelowania polskich sił zbrojnych i przystosowania ich struktur, całej mentalności, kultury strategicznej do zupełnie nowej sytuacji wojskowej. Gdybyśmy tych warunków nie spełnili, do NATO byśmy nie weszli. Musieliśmy też zmienić strukturę Sztabu Generalnego. Trzeba było doprowadzić do pełnej integracji naszego systemu obrony powietrznej z systemem NATO. A poza technicznymi i organizacyjnymi sprawami dosyć istotnym problemem i bardzo trudnym do rozwiązania była znajomość języka angielskiego.
Dlaczego było to trudne do rozwiązania?
Dlatego że polscy oficerowie znali język rosyjski. A jeżeli już ktoś znał angielski, a nie pracował w wywiadzie lub kontrwywiadzie, to był uważany za podejrzaną postać. Dlatego planując przystąpienie do NATO, musieliśmy wdrożyć rozległy i intensywny program nauki języka angielskiego dla oficerów. A nie było to łatwe, bo nauka języka trwa długo. Poza tym nie mieliśmy właściwych nauczycieli znających terminologię wojskową, bo o to głównie chodziło, a nie np. o znajomość Szekspira.
Wszyscy musieli znać angielski?
Nie wszyscy, ale np. oficerowie, którzy byliby w stanie naprowadzać samoloty NATO na cele naziemne w czasie wykonywania misji bojowych, bez angielskiego nie mieliby czego szukać w wojsku. I to musiała być naprawdę bardzo dobra znajomość języka, bo trzeba się porozumiewać w sytuacji ogromnego stresu, często w hałasie, a wypowiadać się trzeba precyzyjnie.
A dlaczego pana zdaniem Ukrainie nie udało się wstąpić do NATO? Jej przywódcy przebąkiwali o tym od czasu do czasu. Chodziło o to, że opór Rosji był zbyt silny?
Opór Rosji przeciwko przystąpieniu Polski do NATO był gigantyczny. Rosjanie nie protestowali zbytnio, jeżeli chodzi o Czechy, Słowację i Węgry w NATO, bo to są kraje leżące z boku. Natomiast kontrola nad Polską już od czasów cara Piotra I była czymś fundamentalnym dla Rosji. Tylko kontrolując Polskę, Rosja mogła rzucać długi cień na Niemcy i istotnie wpływać na politykę europejską. W całym rozszerzeniu NATO chodziło o Polskę i to my musieliśmy ten opór przewalczyć. Rozszerzenie NATO bez nas nie miałoby większego geopolitycznego znaczenia. A Ukrainie się to nie udało, dlatego że stereotyp NATO jako sojuszu groźnego, od którego lepiej się trzymać z dala, był dominujący w społeczeństwie. Wszystkie badania opinii publicznej pokazywały, że o ile Ukraińcy byli za przystąpieniem do UE, o tyle wchodzeniu do NATO byli przeciwni. Trudno było w tej sytuacji Ukrainę jako kandydata do członkostwa w sojuszu traktować serio.
Jak pan sądzi, czym się skończy ta wojna?
Wszystko zależy od tego, jak długo Ukraina będzie stawiała opór i jakie koszty w związku z tym poniesie Rosja. Konflikt z Ukrainą jest dla Rosjan ogromnym szokiem, bo Ukraińcy byli uważani na naród bratni. A tymczasem ten bratni naród został napadnięty, giną cywile, wracają do Rosji ciała poległych żołnierzy, a jeśli nie, to docierają informacje o zabitych. Do tego dochodzą skutki sankcji gospodarczych w samej Rosji. W społeczeństwie rosyjskim może zacząć narastać ferment. Otoczenie samego Putina też zostało mocno uderzone sankcjami. Zatem może się tam pojawić myślenie, iż nawet wygrana wojna z punktu widzenia wielkiej polityki i miejsca Rosji w świecie może stać się katastrofą. I to może być czynnik wpływający na zakończenie tego konfliktu.
A pana zdaniem, dlaczego Putin właśnie teraz zdecydował się na agresję na Ukrainie?
Jest wiele czynników, ale ten główny polegał na tym, że Putin całkiem źle ocenił, kim jest prezydent Joe Biden. Chruszczow rozpętał wielką awanturę polegającą na zainstalowaniu na Kubie rakiet jądrowych bezpośrednio zagrażających terytorium Ameryki w przekonaniu, że prezydent John F. Kennedy jest słaby i niedecyzyjny. Na ugruntowanie tej oceny miała wpływ wielka wpadka Amerykanów na Kubie, gdy próbowali usunąć Fidela Castro, a także bezpośrednie rozmowy, które Chruszczow prowadził z Kennedym. Prezydent Stanów Zjednoczonych jawił się w tych rozmowach Chruszczowowi jako osoba miękka i niezdolna do działania. Myślę, że obecnie mieliśmy do czynienia z taką wadliwą oceną prezydenta Bidena – jako polityka słabego, o niezbyt mocnej pozycji w samych Stanach Zjednoczonych ze względu na polaryzację społeczeństwa i dlatego niezdolnego do radykalnego działania.
Jan Maria Jackowski: Zamiast usuwać błędy, chcą usunąć mnie
Opozycja wcale wyborców nie uspokaja. Wręcz przeciwnie, nakręca progresywne tematy, co umożliwia PiS podtrzymywanie narracji – „pamiętajcie, jeżeli oni będą rządzić, to będziecie mieli Polskę, której nie poznacie". I to jest dzisiaj siła partii rządzącej - mówi Jan Maria Jackowski, senator niezależny wybrany z ramienia PiS.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wystąpił do Trybunału w Hadze o uznanie Władimira Putina za zbrodniarza wojennego. Czy społeczność międzynarodowa osądzi rosyjskiego przywódcę?
Na pewno go osądzi i będzie to osąd bardzo krytyczny. Co nie zmieni faktu, że jeżeli Putin pozostanie prezydentem Rosji, a sytuacja się unormuje, to trzeba będzie z nim prowadzić rozmowy. W końcu prowadzi się też rozmowy z Kim Dzong Unem.
A gdyby Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze uznał, że w Ukrainie doszło do zbrodni przeciw ludzkości, to co wtedy?
Udowodnienie czegoś takiego będzie szalenie trudne. Udało się to ze Slobodanem Miloševiem i kilkoma innymi generałami z czasów wojny w Jugosławii, ale były na to twarde dowody. Dlatego nie sądzę, żeby w ogóle doszło do procesu samego Putina. Trudno będzie uzyskać twarde dowody na poparcie tezy, że świadomie, ze znajomością konsekwencji działań, wydawał rozkazy ludobójstwa. No i jak doprowadzić Putina na ławę oskarżonych? Trzeba się będzie z tym pogodzić, tak jak pogodziliśmy się z podobnymi zbrodniami innych osób. Mieliśmy niesłychanie krwawą wojnę w Czeczenii, w której Grozny został zrównany z ziemią, a kilkadziesiąt tysięcy Czeczenów zginęło. Nic się potem nie wydarzyło. Dziś w Czeczenii rządzi tyran Ramzan Kadyrow, notabene wielki entuzjasta Putina.
Janusz Onyszkiewicz
Poseł kilku kadencji, deputowany do Parlamentu Europejskiego. Prezes Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego, które lobbowało za wejściem Polski do NATO. Dwukrotny minister obrony narodowej. Członek Unii Demokratycznej, potem UW. Przed rokiem 1990 w opozycji demokratycznej. Taternik, alpinista, promotor jazdy na rowerze, gdy nie było jeszcze na niego mody ani ścieżek. Ma pięcioro dzieci.