A pana prywatny bagaż?
W moim prywatnym bagażu miałem zdjęcia rodziny, które zostały opatrzone specjalnymi pieczątkami, że były w kosmosie, i dwie laleczki. Córcia mi ofiarowała, miała trzy latka. Służyły mi za wskaźnik przeciążenia, bo wisiały na gumce i gdy rosło przeciążenie, to gumka się naprężała. Miałem też dwie pocztówki grające z naszym hymnem, wszystko, co było w kosmosie, zostało opatrzone pieczątką.
Dlaczego tylko jeden Polak poleciał w kosmos?
Chodziło o pieniądze. W naszych przypadku pierwszy lot był za darmo, ale za udział w kolejnych ekspedycjach musielibyśmy zapłacić. W latach 70. wszystko się u nas waliło, zaczęły się poważne strajki i władza postanowiła pokazać, że obóz socjalistyczny jest na tyle mocny, iż potrafi działać w kosmosie. Zostałem kosmonautą, bo znalazłem się w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Ale na kolejny lot naszego kraju nie było stać. Tylko Bułgarów poleciało dwóch, ponieważ pierwszy lot był nieudany, z problemami technicznymi, ledwie chłopaki wrócili na Ziemię. Nie połączyli się ze stacją orbitalną, byli w kosmosie zaledwie półtora dnia. Dlatego, żeby przykryć to niepowodzenie, odbył się jeszcze jeden lot, z dublerem, zatem Bułgarzy mają dwóch kosmonautów.
Półtora roku przygotowywał się pan do lotu w kosmos, a teraz każdy może polecieć, jeżeli ma pieniądze, nawet osoby w mocno zaawansowanym wieku. Denerwuje to pana?
Jeżeli mówi pani o tzw. lotach turystycznych, to nie są prawdziwe loty w kosmos. Prawdziwe loty organizuje firma SpaceX, która kapsułą dowozi do stacji orbitalnej załogi tam pracujące. Ale to, co robi np. Jeff Bezos, nie ma nic wspólnego z lotem w kosmos – on po prostu wsadził do swojej kapsuły siebie i trzy inne osoby, w tym pasażerkę w wieku 82 lat. Cała czwórka siedziała jak myszy, a wszystko zrobił za nich automat. Zostali wyniesieni do góry i spadli na ziemię – 10 minut lotu za ciężkie miliony dolarów. I jest jeszcze Virgin Galactic, firma, która stawia na kosmiczną turystykę. Oni dysponują takim samolotem, który jest wynoszony na wysokość 100 km, a później włącza własne silniki i leci sam. To z tą firmą poleciał kolejny milioner Richard Branson. Ale to też nie jest lot w kosmos. Żeby być kosmonautą, trzeba wykonać minimum jedno pełne okrążenie Ziemi po orbicie. Ja okrążyłem Ziemię 126 razy podczas pobytu na stacji orbitalnej. Co prawda wszyscy ci tzw. turyści dostali odznaki astronautów, ale następni już nie dostaną.
Czyli to nie są prawdziwe loty w kosmos?
Nie, ale trzeba pamiętać, że to są dopiero początki. Kosmiczna turystyka może się rozwinąć. Takim prawdziwym kosmicznym turystą był Amerykanin, które poleciał w kosmos z prawdziwymi kosmonautami. Zapłacił za to 25 mln dolarów i z tego, co wiem, był w czasie lotu przerażony, rozbił sobie głowę i prawie stracił przytomność. Jeżeli statki kosmiczne inaczej będą budowane, to nie wykluczam, że turyści będą mogli latać do stacji orbitalnej np. na miesiąc miodowy. Są takie projekty i kto wie, może się zrealizują. Jest też projekt stacji orbitalnej połączonej ze statkiem, która wykonywałaby lot dookoła Księżyca. To jest bardzo ciekawe. Ale i tak wszyscy czekają na pierwszy lot na Marsa. Powinien się odbyć w 2034 roku. Chciałbym dożyć tego momentu i zobaczyć to na własne oczy. Do Księżyca jest bardzo blisko z Ziemi – promień świetlny pokonuje ten dystans w 1 sekundę, ze Słońca do nas to już jest 8 minut, a z Ziemi na Marsa 40 minut. Ale mimo wszystko jest to do zrobienia.
Po powrocie z kosmosu został pan prezesem Polskiego Towarzystwa Astronautycznego. Czym się zajmowaliście?
Głównie popularyzacją – prowadziliśmy prelekcje o tym, jaki jest sens obecności człowieka w kosmosie, co nam to daje, ile na tym można zarobić. Gdy kilka lat temu została powołana Polska Agencja Kosmiczna, to pojawiły się głupkowate komentarze, że to są jakieś mocarstwowe zapędy, bo przecież Polska nie ma szans na uczestniczenie w programach kosmicznych. Tymczasem w Polsce jest około 300 firm, które w jakimś zakresie zajmują się problematyką kosmiczną, m.in. produkują cenioną aparaturę. Oczywiście nie mamy ani rakiet, ani kosmodromu, ale jest cały wachlarz możliwości w przemyśle, są luki, które można zapełnić. To przecież dzięki gwiezdnym wojnom mamy telefon komórkowy, korzystamy z GPS-a, z telewizji satelitarnej, z meteorologicznych systemów satelitarnych i teledetekcji, sprawdzamy, jak się przemieszczają huragany, jaka jest zdrowotność lasów. To wszystko są technologie kosmiczne. Również i medycyna poszła do przodu dzięki rozwojowi badań w kosmosie. Mówiłem pani, że byliśmy badani, jak długo organizm ludzki może wytrzymać w warunkach nieważkości, w ograniczonej przestrzeni, z tymi samymi facetami i tymi samymi zupkami. Czy nikomu nie odbije? Czy damy radę w przyszłości polecieć na Marsa? Ale też robiliśmy doświadczenie polegające na monitorowaniu pracy serca, co dziś jest możliwe w każdym szpitalu.
Od 40 lat jest pan żywą legendą – miał pan swoją monetę, swój znaczek, nawet popiersie w Witebsku.
I symfonię na moją cześć napisano. A Anna German zadedykowała mi piosenkę. Ale najbardziej mnie zaskoczył ten znaczek pocztowy. Pomyślałem: kurczę, każdy może mnie polizać.
A jak się pan odnalazł w nowej Polsce, po 1989 roku, kiedy zaczęto kwestionować to, co się wydarzyło w PRL?
Kilka moich orderów trafiło na śmietnik historii (śmiech). Robiłem swoje. W wojsku nie ma czasu na dyskusje. Trzeba było utrzymywać jednostkę w gotowości bojowej, szkolić następców. To wszystko szło dobrze. Przez 20 lat mojej działalności dowódczej nikt nie zginął. To nie tylko moja zasługa, ale i moich podwładnych, a także kwestia szczęścia. Można zrobić wszystko dobrze, a i tak mieć pecha. Mnie los sprzyjał. I mam wspaniałą żonę, z którą jestem już 57 lat. Bez niej nie osiągnąłbym tego wszystkiego, co osiągnąłem.
Gen. bryg. Mirosław Hermaszewski
Jedyny Polak, który poleciał w kosmos. Między 27 czerwca a 5 lipca 1978 wraz z Piotrem Klimukiem 126 razy okrążył Ziemię na statku Sojuz 30. Wcześniej był m.in. dowódcą 11. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego OPK im. Osadników Dolnośląskich we Wrocławiu. Należał do PZPR, wchodził w skład Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, która wprowadzała stan wojenny.