Prof. Dudek: Stan wojenny zrujnował Polskę

W jakimś sensie stan wojenny uratował legendę pierwszej Solidarności, która nie zdążyła się rozlecieć za sprawą rozdzierających ją sporów, które oczywiście podsycali bezpieka i jej agenci - mówi Antoni Dudek.

Publikacja: 10.12.2021 10:00

Prof. Dudek: Stan wojenny zrujnował Polskę

Foto: PAP, Albert Zawada

Plus Minus: Czy stan wojenny przestaje nas obchodzić? Dopóki żył generał Wojciech Jaruzelski, 13 grudnia zawsze byli chętni, by demonstrować pod jego domem, a teraz mam wrażenie, że emocje związane z tą rocznicą są dużo mniejsze.

We mnie też zaszła pewna zmiana po śmierci generała Jaruzelskiego. Przez długie lata uchodziłem za jednego z najostrzejszych krytyków generała. Krytycyzm pozostał, ale dziś patrzę już na niego z większym dystansem. Uważałem, że należał mu się proces za wprowadzenie stanu wojennego. Rozpoczął się – z powodu ewidentnej obstrukcji ze strony polskiego wymiaru sprawiedliwości – o kilkanaście lat za późno, co ostatecznie umożliwiło Jaruzelskiemu wywinięcie się od odpowiedzialności z uwagi na stan zdrowia. Wyrok, który ostatecznie w nim zapadł, dotyczył jedynie gen. Kiszczaka i wielu nie usatysfakcjonował. Mnie też. Przede wszystkim jednak bardzo źle się stało, że Jaruzelski nie miał procesu przed Trybunałem Stanu. Natomiast na tym przykładzie widać wyraźnie, jak przesuwa się granica społecznych emocji związanych z rocznicami dramatycznych wydarzeń w dziejach Polski. Kiedyś ogniskowały się one wokół 1956 roku, później wokół 1968, a jeszcze później wokół 1980, czyli rewolucji solidarnościowej, którą zakończył stan wojenny. Mam wrażenie, że w 40. rocznicę stanu wojennego widać, że i ta rocznica budzi coraz mniejsze emocje. Tym bardziej że z głównych graczy 1981 roku został tylko Lech Wałęsa ze strony opozycji. A ze strony ówczesnej władzy może jeszcze Leszek Miller powie coś w obronie stanu wojennego, reszta już nie żyje albo woli milczeć. Jednak politycznie to już nie będzie wydarzenie. Solidarność zwyciężyła w wymiarze świadomości historycznej i dlatego obrońców stanu wojennego jest dużo mniej. Dlatego też kolejne rocznice nie budzą u mnie takich emocji jak dawniej.

Stan wojenny trwał rok, później został zawieszony na kolejne pół roku. Czyli raptem było to półtora roku, a wpływ, jaki wywarł na Polskę, był ogromny.

Stan wojenny trwał półtora roku tylko formalnie, ale ludzie odczuwali to zupełnie inaczej. Uważali, że istotną zmianą był dopiero rok 1989, czyli Okrągły Stół i wybory do Sejmu kontraktowego. Sam też mam takie wrażenie, bo jednak w przepisach, np. w ustawodawstwie karnym, różne elementy wprowadzone w czasie stanu wojennego pozostały. Dlatego w rzeczywistości stan wojenny trwał prawie do końca dekady. Z punktu widzenia gospodarki była to najgorsza dekada w dziejach PRL. Można by powiedzieć, że zbierano wtedy owoce szaleńczej polityki inwestycyjnej Edwarda Gierka, czyli dekady lat 70.

Czytaj więcej

Paweł Kowal: Niektóre kraje boją się z Polską współpracować

A to nieprawda?

Prawda jest taka, że sankcje gospodarcze nałożone po 13 grudnia na Polskę przez Zachód i izolacja międzynarodowa naszego kraju, która definitywnie skończyła się dopiero po wyborach w 1989 roku, ogromnie pogłębiły kryzys gospodarczy. Zostaliśmy wtedy odcięci od linii kredytowych, od dostaw surowców, części zamiennych itd. Jeżeli kupowaliśmy towary, to wyłącznie za gotówkę i to za twardą walutę, której prawie nie mieliśmy, bo jedynym naszym towarem eksportowym był węgiel. Zatem import topniał w oczach. Przestaliśmy też obsługiwać nasze zadłużenie zagraniczne. Dla zwykłego człowieka symbolem lat 80. jest reglamentacja towarów. To jest dekada kartek. A nawet jeżeli jakiś towar przestawał być reglamentowany, jak np. buty, to wcale nie oznaczało, że pojawiał się w sklepach. Butów permanentnie brakowało. Co ciekawe, mimo że nie wzięliśmy żadnego nowego kredytu, nasze zadłużenie zagraniczne uległo wtedy podwojeniu. Rządy Gierka zakończyliśmy z ok. 20 mld dol. zadłużenia, a kiedy Jaruzelski oddawał władzę Tadeuszowi Mazowieckiemu, do spłacenia było już ponad 40 mld dol. Stało się tak dlatego, że Jaruzelski nie spłacał długów, zatem wierzyciele dopisywali nam odsetki. Także i dlatego rządowi Jana Krzysztofa Bieleckiego udało się zredukować nasze zadłużenie o połowę. Zachód podarował nam wtedy głównie te narosłe odsetki.

Czy stan wojenny miał wpływ na transformację?

Ogromny. Uważam, że z powodu zapaści gospodarczej plan Leszka Balcerowicza musiał być tak dolegliwy – dużo bardziej niż w innych krajach byłego bloku wschodniego. Myśmy po prostu zaczynali z bardzo niskiego poziomu. Porównywalna z nami była tylko Rumunia. Wprawdzie społeczeństwo rumuńskie było bardziej spauperyzowane od naszego, ale za to kraj nie miał zadłużenia, bo Nicolae Ceausescu postanowił je spłacić w latach 80. kosztem niewyobrażalnych wyrzeczeń, łącznie z wyłączaniem na wiele dni prądu, który eksportował. My mieliśmy największe zadłużenie, nieporównywalne z innymi krajami bloku, ubogą ludność i zdekapitalizowaną gospodarkę. Wszyscy członkowie rządu Tadeusza Mazowieckiego z okazji nominacji otrzymali raport Centralnego Urzędu Planowania o stanie państwa i gospodarki latem 1989 roku. Minister Jerzy Osiatyński po zapoznaniu się z tym raportem na pierwszym posiedzeniu rządu powiedział: „stan gospodarki mamy taki, jakby się właśnie skończyła wojna". Wojny wprawdzie nie było, ale w wymiarze ekonomicznym stan wojenny spowodował zbliżone spustoszenia. Poziom zużycia infrastruktury produkcyjnej w zakładach był jak po wojnie, bo wszystko się rozpadało. Dlatego irytują mnie te mity, jakoby to Balcerowicz zniszczył naszą kwitnącą gospodarkę.

Wyprzedał srebra rodowe.

Nie było żadnych sreber. Balcerowicz po prostu poddał morderczej kuracji pacjenta, który był w stanie śmierci klinicznej. To jest też jedna z tajemnic łatwego oddania władzy przez komunistów w 1989 roku – oni po prostu zdawali sobie sprawę, że to się wszystko za chwilę zawali. Jedyne, czego udało nam się uniknąć, to wybuchu paniki bankowej. Formalnie Polacy mieli zgromadzone prawie 4 mld dol. w Pekao SA, jedynym banku, który prowadził takie lokaty, i oczywiście tych pieniędzy nie było. Nawet kilku procent z tej kwoty nie było. Balcerowicz mówił później, że to była jedna z najbardziej ukrywanych tajemnic. Poznał ją, gdy został ministrem finansów. Usłyszał wtedy, że trzeba zrobić wszystko, by nie wybuchła panika bankowa, bo jeżeli do niej dojdzie i ludzie rzucą się wypłacać pieniądze, to okaże się, że król jest nagi. Dlatego Balcerowicz tak zaciekle walczył o zdobycie na Zachodzie 1 mld dol. funduszu stabilizacyjnego – z jednej strony miało to zahamować hiperinflację, ratując przejściowy, sztywny kurs złotego przed atakami spekulantów, a z drugiej strony tłumić ewentualną panikę, która na szczęście nie wybuchła.

A jakie były skutki społeczne? Wiemy, że lata 80. to fala emigracji z Polski.

Szacuje się ją na mniej więcej milion ludzi, z których ponad 90 proc. wyjechało z przyczyn ekonomicznych, a nie politycznych. Było wśród nich bardzo wielu ludzi z wyższym wykształceniem, a większość już do Polski po 1989 r. na stałe nie powróciła, tworząc kolejną polską falę emigracyjną w Europie Zachodniej, Ameryce Północnej, ale także np. w Australii. Losy tych, którzy wówczas wyemigrowali, potoczyły się oczywiście bardzo różnie, ale mam wrażenie, że wielu z nich skorzystało z fali sympatii, jaką cieszyli się wówczas Polacy za sprawą Solidarności.

Ci, którzy nie wyjechali, mam wrażenie, mimo wszystko zazdrościli emigrantom.

Z milionów tych, którzy pozostali, niewielu mogło uznać dekadę lat 80. za udaną. W wymiarze ekonomicznym dotyczyło to głównie tych, którzy skorzystali z liberalizacji na tym polu i zaangażowali się w prywatną przedsiębiorczość.

Solidarność jako wielki ruch społeczny też ucierpiała, bo została zdelegalizowana, a po ponownej legalizacji już nigdy nie miała takiego poparcia społecznego jak w latach 1980–1981.

Pierwsza Solidarność to był ruch prawie 10-milionowy. W stanie wojennym pozostało z tego kilkudziesiąt tysięcy ludzi, którzy w różnych strukturach kontynuowali działalność konspiracyjną. A gdy po Okrągłym Stole została ponownie zalegalizowana, to zapisało się do niej około 2 mln osób. Zatem rzeczywiście ten unikalny ruch został zdruzgotany stanem wojennym w sposób nieodwracalny.

Z drugiej strony ten ruch był zbyt wielki, żeby być trwałym.

Czytaj więcej

Michał Kabaciński: Byłem zainfekowany lojalnością wobec Palikota

To znaczy?

Niemożliwe jest, żeby prawie 10 mln ludzi ciągle angażowało się w życie publiczne. To był tylko cudowny moment, który zaczął się w lecie 1980 roku, a zaczął się kończyć po kryzysie bydgoskim, w marcu 1981 roku. Już wtedy entuzjazm związany z powstaniem Solidarności został mocno osłabiony. Podczas ostatniej Komisji Krajowej w Stoczni Gdańskiej, która się odbyła 12 grudnia 1981 roku, Ludwik Dorn, wówczas pracownik Ośrodka Badań Społecznych Regionu Mazowsze, przedstawiał wyniki badań opinii publicznej na temat odbioru Solidarności i mówił, że poparcie społeczne dla związku spada, ludzie zaś są coraz bardziej podzieleni co do tego, jak powinna wyglądać taktyka związku. Między innymi z tego powodu stan wojenny się udał.

Z tego powodu?

Tak, bo opór społeczny przeciwko jego wprowadzeniu był relatywnie niewielki. Gdyby w grudniu 1981 roku powtórzyła się skala strajków z sierpnia 1980 roku, to stan wojenny by się załamał. Musieliby interweniować Rosjanie albo Jaruzelski i jego ekipa zostaliby zmuszeni do oddania władzy. Tymczasem w całej Polsce przeciwko stanowi wojennemu strajkowało ok. 200 zakładów, czyli trzy razy mniej niż w sierpniu 1980 roku na samym Pomorzu Gdańskim, bo tam w szczytowym momencie w protestach uczestniczyło około 700 zakładów. To obala mit pierwszej Solidarności jako ruchu, który się fantastycznie rozwijał do 13 grudnia. Nie. On zaczął chorować już przed 13 grudnia, natomiast stan wojenny rzeczywiście zadał mu śmiertelny cios. Stanisław Kania, poprzednik Jaruzelskiego, m.in. z tego powodu był przeciwnikiem wprowadzenia stanu wojennego. Uważał, że Solidarność się podzieli z powodu wewnętrznych napięć na dwa zwalczające się odłamy, z których jeden – ten zdrowy robotniczy nurt – uda się wkomponować w ustrój. A siły antysocjalistyczne po prostu się stopniowo zniweluje. I ku temu rzeczywiście szło, tylko stan wojenny to przerwał. I w jakimś sensie uratował legendę pierwszej Solidarności, która nie zdążyła się rozlecieć za sprawą rozdzierających ją sporów, które oczywiście podsycali bezpieka i jej agenci.

Do dzisiaj toczą się spory, czy wprowadzenie stanu wojennego zapobiegło inwazji Rosjan, czy też to było tylko usprawiedliwienie dla Jaruzelskiego.

Sam w tych sporach brałem udział jako jedna ze stron i podtrzymuję to, co mówiłem – w grudniu 1981 roku Polsce nie groziła sowiecka interwencja zbrojna. Co nie zmienia faktu, że Rosjanie wykonywali działania pozorujące przez cały rok 1981. Ich celem było przekonanie Polaków, że interwencja wisi na włosku. Przede wszystkim odbywały się ćwiczenia wojskowe, a w tym te o kryptonimie Zapad '81 – największe w dziejach Układu Warszawskiego.

W ramach tych ćwiczeń do Zatoki Gdańskiej wpłynęła całkiem spora flotylla sowieckich okrętów wojennych, zatem gdy delegaci na I Zjazd Solidarności wyszli z hali Olivii, to widzieli te okręty wojenne na Bałtyku.

Taka demonstracja siły?

Rosjanie to robili, żeby ułatwić Jaruzelskiemu wprowadzenie stanu wojennego. Ale gdy Jaruzelski poinformował Wiktora Kulikowa, wówczas głównodowodzącego wojskami państw stron Układu Warszawskiego o dacie wprowadzenia stanu wojennego i poprosił o pomoc, gdyby sobie sam nie poradził – tłumaczył m.in., że na Górnym Śląsku jest 4 mln ludzi, a on ma tam jedną dywizję, która nie byłaby w stanie zapanować nad takim tłumem, gdyby wyszedł na ulice – to z Moskwy otrzymał odpowiedź, że może liczyć na pomoc gospodarczą i polityczną, ale na wojskową już nie. Jaruzelski musiał zatem sam podjąć to ryzyko. Miał badania opinii publicznej, że atmosfery do oporu nie ma, i na to postawił. Oczywiście, nie wiemy, czy Rosjanie nigdy by nie weszli. Mogli zmienić zdanie, gdyby uznali, że ich geostrategiczne interesy są zagrożone, np. gdyby Solidarność zażądała wystąpienia Polski z Układu Warszawskiego i RPG. Ale takiej sytuacji nie było w grudniu 1981 roku. Najdalej idące było żądanie przeprowadzenia demokratycznych wyborów do rad narodowych i wyprowadzenia komitetów PZPR z zakładów pracy. To było irytujące, ale w grudniu 1981 roku na Kremlu uznano, że to nie jest wystarczający powód do interwencji.

Czy Jaruzelski zdawał sobie sprawę z możliwych długofalowych skutków stanu wojennego?

Nie. Chodziło mu tylko o to, żeby stan wojenny się udał i po pacyfikacji kopalni Wujek zyskał pewność, że ta operacja zakończyła się sukcesem, bo nawet te niezbyt liczne strajki wygasły. Natomiast długoterminowej perspektywy kompletnie nie miał. On np. rozważał w pierwszych tygodniach po wprowadzeniu stanu wojennego, żeby zlikwidować PZPR i powołać w jej miejsce nową partię komunistyczną.

W końcu się z tego wycofał ze strachu, co Moskwa na to powie. A co najważniejsze był zaskoczony rozmiarami sankcji. Nie przypuszczał, że Zachód posunie się tak daleko, że prezydent USA Ronald Reagan będzie zdeterminowany, aby tak mocno uderzyć w Polskę i w Związek Radziecki. Bo mimo że Rosjanie nie wkroczyli do Polski, to Reagan powiedział, iż stan wojenny został wprowadzony pod presją Kremla (w czym miał rację) i ogłosił liczne sankcje, również wobec Związku Radzieckiego. Co więcej, wymusił na zachodnioeuropejskich sojusznikach, u których nie było zbyt dużych chęci do nakładania sankcji na ZSRR, żeby przyłączyli się do USA.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Bez listy Macierewicza mogło nie być lustracji

A czego Jaruzelski się spodziewał?

Co najwyżej słabych protestów. Tymczasem zderzył się z surowymi, wieloletnimi sankcjami, które sparaliżowały gospodarkę, od lat 70. w ogromnym zakresie uzależnioną od dostaw z Zachodu. Dlatego dość szybko Jaruzelski zaczął zakulisowe zabiegi o złagodzenie sankcji. Amerykanie domagali się zwolnienia więźniów politycznych, stąd się wzięły trzy amnestie w latach 80. Z tym że dwie pierwsze nie były wiarygodne, bo po nich znowu działacze opozycyjni trafiali do więzień. Dopiero gdy w 1986 roku doszło do trzeciej amnestii i niemal wszyscy więźniowie polityczni zostali zwolnieni, a nowych aresztowań nie było, Zachód potraktował to poważnie i zaczęło się łagodzenie sankcji.

Tylko tego żądał Zachód?

Drugie żądanie Zachodu dotyczyło rozpoczęcia dialogu z opozycją. Wtedy powstała Rada Konsultacyjna przy Jaruzelskim jako przewodniczącym Rady Państwa, ale w rozmowach uczestniczyły tylko osoby mające plenipotencje Episkopatu, np. mecenas Władysław Siła-Nowicki lub Krzysztof Skubiszewski, bo dialogu z Solidarnością Jaruzelski wciąż nie chciał. Zachód niby to kupował, bo zaczął łagodzić sankcje i zgodził się rozłożyć zadłużenie na raty, ale ciągle odmawiał Jaruzelskiemu realizacji jego trzeciego postulatu, czyli udzielenia nowych kredytów. I nie udzielił ich aż do 1989 roku, gdy w końcu Leszek Balcerowicz przekonał Międzynarodowy Fundusz Walutowy, że w Polsce zaczną się prawdziwe reformy. Wtedy też pojawił się ten miliard dolarów na fundusz stabilizacyjny.

Czy można postawić tezę, że Okrągły Stół też był wynikiem stanu wojennego?

To była teza Jaruzelskiego, że nie byłoby Okrągłego Stołu bez stanu wojennego, ale ja się z tym nie zgadzam. Gdyby Jaruzelski był przywódcą formatu Władysława Gomułki, który nie bał się Rosjan, traktował ich jako zło konieczne i stale im się stawiał, to mógłby podjąć z nimi grę w sprawie stanie wojennego, a nawet zacząć wyznaczać kurs na finlandyzację Polski, czyli pozostawać pod politycznym wpływem ZSRR i jednocześnie zacząć budować gospodarkę rynkową oraz społeczeństwo pluralistyczne. Gdyby przed 13 grudnia Jaruzelski zaczął realnie rozmawiać z umiarkowanym skrzydłem Solidarności i tłumaczyć, jakie są możliwości, a jakie ograniczenia, to ten proces zmian ewolucyjnych mógł się zacząć nawet jeszcze za Breżniewa. Ale Jaruzelski tego nie chciał nawet długo po tym, gdy pojawił się w 1985 r. Gorbaczow. Potrzebne były dwie fale strajków w 1988 roku, żeby ze strachu przed kolejną wielką eksplozją społecznego niezadowolenia wydusił z siebie zgodę na rozmowy Czesława Kiszczaka z Wałęsą. Natomiast w 1981 uważał, że może obronić system taki, jakim on był. Nieustannie paraliżowała go wizja, że Moskwa się zezłości i cofnie mu poparcie.

Ciekawe, czy Jaruzelski dopuszczał myśl, że może całkowicie stracić władzę w wyniku rozmów z opozycją?

Wiemy, że przy Okrągłym Stole zaplanowano, iż pierwszy prezydent zostanie wybrany na sześć lat, z możliwością wyboru na drugą kadencję. Formalnie nie przesądzono wówczas, że prezydentem zostanie Jaruzelski, ale to się samo przez się rozumiało. Zatem założono, że będzie rządził Polską całe lata 90. Dopiero 4 czerwca był dla niego kubłem zimnej wody, bo po wyborach parlamentarnych obudził się w innej Polsce. Dotarło do niego, jak lichymi kartami dysponował. A już wybór na prezydenta, jednym głosem przewagi, doprowadził go do wściekłości. Gdy Stanisław Ciosek podszedł do niego z gratulacjami, Jaruzelski na niego nawrzeszczał, że to jest najgorszy dzień jego życia. Zdał sobie sprawę, że jest prezydentem z łaski Solidarności i że wszystkie jego plany kończą się katastrofą. A pół roku później, w grudniu, zobaczył egzekucję Nicolae Ceausescu, przywódcy Rumunii, z którym jeszcze w listopadzie spotkał się na szczycie Układu Warszawskiego. Wtedy poczuł się osobiście zagrożony. Dlatego w 1990 roku schował się za Mazowieckiego, był wycofany i nie przejawiał żadnej aktywności.

Czytaj więcej

Piotr Zaremba: Bez listy Macierewicza mogło nie być lustracji

Jakby pan podsumował skutki wprowadzenia stanu wojennego?

To była dla Polski stracona dekada, na wszystkich możliwych polach. Można argumentować, że alternatywą dla stanu wojennego była wojna domowa, ale moim zdaniem to nieprawda. Zatem stan wojenny to było najgorsze wydarzenie po II wojnie światowej. I nie chodzi tylko o ofiary śmiertelne. To były też miliony ludzkich tragedii – jedni mieli wyjechać za granicę i nie wyjechali, inni mieli wrócić do Polski i już nie wrócili. Jeszcze innych wyrzucono z pracy, bo w stanie wojennym przeprowadzono przecież gigantyczne czystki w zakładach pracy i masowo zwalniano m.in. dziennikarzy, dyrektorów szkół, sędziów, prokuratorów. Nie potrafię niczego pozytywnego powiedzieć o stanie wojennym. To było niezwykle dramatyczne wydarzenie i jedyne, co może nas pocieszać, to fakt, że uniknęliśmy plutonów egzekucyjnych, bo niektórym towarzyszom marzyło się takie rozwiązanie. Na szczęście Jaruzelski ich nie posłuchał.

Plus Minus: Czy stan wojenny przestaje nas obchodzić? Dopóki żył generał Wojciech Jaruzelski, 13 grudnia zawsze byli chętni, by demonstrować pod jego domem, a teraz mam wrażenie, że emocje związane z tą rocznicą są dużo mniejsze.

We mnie też zaszła pewna zmiana po śmierci generała Jaruzelskiego. Przez długie lata uchodziłem za jednego z najostrzejszych krytyków generała. Krytycyzm pozostał, ale dziś patrzę już na niego z większym dystansem. Uważałem, że należał mu się proces za wprowadzenie stanu wojennego. Rozpoczął się – z powodu ewidentnej obstrukcji ze strony polskiego wymiaru sprawiedliwości – o kilkanaście lat za późno, co ostatecznie umożliwiło Jaruzelskiemu wywinięcie się od odpowiedzialności z uwagi na stan zdrowia. Wyrok, który ostatecznie w nim zapadł, dotyczył jedynie gen. Kiszczaka i wielu nie usatysfakcjonował. Mnie też. Przede wszystkim jednak bardzo źle się stało, że Jaruzelski nie miał procesu przed Trybunałem Stanu. Natomiast na tym przykładzie widać wyraźnie, jak przesuwa się granica społecznych emocji związanych z rocznicami dramatycznych wydarzeń w dziejach Polski. Kiedyś ogniskowały się one wokół 1956 roku, później wokół 1968, a jeszcze później wokół 1980, czyli rewolucji solidarnościowej, którą zakończył stan wojenny. Mam wrażenie, że w 40. rocznicę stanu wojennego widać, że i ta rocznica budzi coraz mniejsze emocje. Tym bardziej że z głównych graczy 1981 roku został tylko Lech Wałęsa ze strony opozycji. A ze strony ówczesnej władzy może jeszcze Leszek Miller powie coś w obronie stanu wojennego, reszta już nie żyje albo woli milczeć. Jednak politycznie to już nie będzie wydarzenie. Solidarność zwyciężyła w wymiarze świadomości historycznej i dlatego obrońców stanu wojennego jest dużo mniej. Dlatego też kolejne rocznice nie budzą u mnie takich emocji jak dawniej.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi