Za prezydentury Lecha Wałęsy mimo wszystko jakoś można było się z Rosjanami dogadać i w sprawie Katynia, i w sprawie wycofania wojsk radzieckich, a nawet przystąpienia Polski do NATO.
To było okno możliwości, ale ono było otwarte niezmiernie krótko – tak naprawdę od 1991 do 1993 roku. W 1994 roku, gdy wojska rosyjskie wkroczyły do Czeczenii, to okno zaczęło się zamykać. Polityka rosyjska na trwałe się zmieniła, a właściwie wróciła na imperialne tory na kolejne dekady.
Nie przeskoczymy tego?
Potem były dwie próby doprowadzenia do realnego resetu stosunków z Rosją. Jedna została podjęta przez Lecha Kaczyńskiego w 2006 roku, gdy ministrem spraw zagranicznych został Stefan Meller.
To był ukłon w stronę Rosji?
Nie ukłon, tylko polityka. Meller został powołany na szefa MSZ jako urzędujący ambasador w Moskwie. To miało być odczytane jako gest w stronę Rosji. Misją Mellera było m.in. sprowadzenie do Polski najbliższego doradcy Putina Siergieja Jastrzembskiego, zresztą Polaka z pochodzenia. Jastrzembski przyjechał, spotkał się z prezydentem i innymi ważnymi politykami w Polsce, ale nic z tego nie wynikło. Lech Kaczyński był przekonany, że dojdzie do jego spotkania z Władimirem Putinem i do odnowienia relacji z Rosją. Co prawda był jeden warunek, że to spotkanie nie odbędzie się w Rosji. Chodziło o to, że Putin od kilku lat nie przyjeżdżał do Polski, a Jarosław Kaczyński ostro krytykował Aleksandra Kwaśniewskiego wiosną 2005 roku za jego udział w defiladzie z okazji rocznicy zakończenia II wojny światowej. Wtedy na Kremlu z honorami przyjęto Wojciecha Jaruzelskiego, a Kwaśniewski, urzędujący prezydent, został usadzony w tylnych rzędach. W efekcie Kwaśniewskiego spotkała ostra krytyka w Polsce. Ale Lech Kaczyński miał program załagodzenia relacji z Rosjanami.
Dlaczego nic z tego nie wyszło?
Bo do spotkania w ogóle nie doszło. W tle było szukanie dobrego miejsca, ale w miarę upływu czasu z coraz mniejszym zapałem. Za to później doszło do przygotowywanego w wielkiej tajemnicy spotkania Marii Kaczyńskiej z Ludmiłą Putiną, ale wtedy już było za późno. To była jesień 2006 roku, a wtedy już Lech Kaczyński był zniecierpliwiony gierkami rosyjskimi i zaangażował się w relacje z Ukrainą oraz Gruzją. Zobaczył w nich szansę. Miał w tym wsparcie prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa.
Rabiej: PiS przeraża, ale ma spójny program
Paweł Rabiej, członek zarządu Nowoczesnej: Do dzisiaj widać, że PiS-owi o coś chodzi. Mają karykaturalne, przerażające wyobrażenie o świecie i pomysły, ale to spójny program.
A druga próba resetu?
Podjęli ją Donald Tusk i Radosław Sikorski. Ona również nie przyniosła efektów. Myślę, że te dwie próby podjęte przez reprezentantów dwóch głównych sił politycznych wywodzących się z Solidarności powinny dać nam do myślenia. Okazało się, że utrwalony mit, iż ludzie spoza kręgu dawnych działaczy PZPR porozumieją się z Rosją, bo nie są obciążeni historycznie, zawiódł. Nie z naszej winy. Po prostu klucze do relacji polsko-rosyjskich nie leżą w Warszawie, tylko w Moskwie. My możemy pewne rzeczy robić, możemy szukać luk, podtrzymywać kontakty na poziomie regionalnym, ale wielkiego programu resetu stosunków z Rosją na tym etapie nie da się skonstruować, bo druga strona tego nie chce.
Jaki jest wizerunek Rosjan i Ukraińców w oczach Polaków?
Jeżeli chodzi o wizerunek Ukraińców, to on się zmieniał. W 1991 roku, dokładnie 30 lat temu, Polska uznała niepodległość Ukrainy. Być może kiedyś rząd Jana Krzysztofa Bieleckiego nie będzie postrzegany przez pryzmat gospodarki, ale tej brawurowej decyzji politycznej. Polska była pierwszym państwem na świecie, które to zrobiło. To odbudowało bardzo dobrą relację z elitami ukraińskimi i stało się swego rodzaju polisą ubezpieczeniową na późniejsze okresy, kiedy te stosunki przeżywały napięcia. Potem były dwie rewolucje – w latach 2004–2005 i w latach 2013–2014. Moim zdaniem te dwie rewolucje ukraińskie ukształtowały również polską elitę.
W jakim sensie?
Mam taką teorię, że Polacy, żeby dorastać politycznie, muszą mieć doświadczenie insurekcji. A ponieważ u nas od 1944 roku nie było powstania, a od 1989 roku nie było nawet pokojowej Solidarności, to kolejne pokolenia wzorowały się na insurekcji ukraińskiej – angażując się emocjonalnie po stronie ludu ukraińskiego, a zarazem postrzegając jego działania jako część walki o polską rację stanu. A kolejne przejście w relacjach społecznych dokonało się za sprawą emigracji ukraińskiej do Polski. Skala migracji zarobkowej spowodowała, że każdy Polak zna jakiegoś Ukraińca lub Ukrainkę i dlatego ma własną opinię na temat tego narodu. Przedtem Polacy byli bardzo podatni na oddziaływanie propagandy antyukraińskiej, na eksplorowanie stałych wątków historycznych. A teraz tego nie ma. Wszyscy wiedzą, że nasza wspólna historia nie była superdobra, ale każdy ma własne doświadczenia z Ukraińcami i dzięki temu zweryfikował stereotypy.
Jeszcze niedawno, bo w 2013 roku, wybuchła w Sejmie ogromna awantura o to, czy rzeź wołyńska była ludobójstwem. Obóz rządzący nie chciał tak ostro stawiać sprawy, a opozycyjne PiS przekonywało, że nie można relacji między państwami budować na kłamstwie historycznym.
Moim zdaniem trzeba uważać ze zbyt częstym stosowaniem kategorii ludobójstwa. Tym bardziej że w przypadku państwa ukraińskiego główną odpowiedzialność w sensie prawnym i międzynarodowym za tamtą zbrodnię ponoszą Niemcy jako państwo formalnie okupujące terytorium. Z tymi zastrzeżeniami powiem, że moim zdaniem na Wołyniu doszło do ludobójstwa.
Od tamtej dyskusji w Sejmie w 2013 r. upłynęły kolejne lata, czyli także oddalamy się od czasu samej zbrodni, a społeczna pamięć jest tak skonstruowana, że w trzecim pokoleniu wyostrza spory polityczne o wydarzenia z przeszłości, ale później one definitywnie przechodzą do historii. Był taki czas w naszych relacjach, kiedy bardzo gorącym tematem była wojna polsko- -ukraińska 1918 roku. To było mniej więcej 70–80 lat po tamtych wydarzeniach. A dzisiaj, kiedy doszło kolejnych 20 lat, już nie budzi to takich emocji. Zatem dzisiejsze spory historyczne, jeszcze gorące, z czasem będą słabły ze względu na zmianę pokoleniową. Co jest o tyle optymistyczne, że Rosjanie bardzo chętnie wykorzystują spory historyczne do prowadzenia polityki zagranicznej. I psucia stosunków między państwami. Tak było między Polską a Ukrainą – gdy nie potrafiliśmy wyjść poza spory historyczne, to cała polityka leżała. Jeżeli jednak Orlen wejdzie na Ukrainę ze swoimi inwestycjami i wykonamy kilka innych ruchów gospodarczych, to sytuacja zmieni się na korzyść.
Paweł Zalewski: W Unii Europejskiej trzeba być czujnym
Paweł Zalewski, poseł Polski 2050, były europoseł PO: UE nie jest przedmiotem kultu, to jest żywa organizacja, którą tworzą ludzie o dobrych i złych intencjach, działający zgodnie z regułami, i tacy, którzy je łamią.
A jak postrzegamy Rosjan i oni nas?
Tutaj mamy systemową nieprzystawalność między społeczeństwami. Społeczeństwo rosyjskie jest poddane bardzo ostrej propagandzie historycznej i wojennej, co jest główną obsesją Putina. Polska jest pokazywana jako historyczny wróg i przykład zdrady – „byliśmy jako Słowianie razem", a „Polacy przeszli na stronę Zachodu" i są w tej nowej roli nadgorliwi. Dlatego zwykli Rosjanie, którzy nieustannie stykają się z tą propagandą, mają częściej negatywny stosunek do Polaków, co z kolei rzutuje na nasz stosunek do nich. Ponadto dawna elita intelektualna Rosji, która wychowywała się w czasach sowieckich na sentymencie do kultury polskiej, to już starsi ludzie bez wpływu na władze. I wreszcie, może najważniejsze, brakuje kontaktu między społeczeństwami choćby minimalnie przypominającego relacje polsko- -ukraińskie. Czeka nas jeszcze sporo pracy.
Paweł Kowal
Poseł Koalicji Obywatelskiej, wcześniej członek Prawa i Sprawiedliwości, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2006-2007). Prezes Polska jest Najważniejsza, potem w Polska Razem, w latach 2009 – 2014 europarlamentarzysta. Jest też historykiem i publicystą, pisał m.in. w „Rzeczpospolitej". Profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN, wykłada w Studium Europy Wschodniej UW, w Kolegium Europejskim w Natolinie. Specjalizuje się w polityce wschodniej Polski i UE. Autor kilku książek.