Paweł Zalewski: W Unii Europejskiej trzeba być czujnym

Paweł Zalewski, poseł Polski 2050, były europoseł PO: UE nie jest przedmiotem kultu, to jest żywa organizacja, którą tworzą ludzie o dobrych i złych intencjach, działający zgodnie z regułami, i tacy, którzy je łamią.

Publikacja: 05.11.2021 10:00

Paweł Zalewski: Dopiero gdy zostałem europosłem, zrozumiałem, że moje obawy, iż w Unii będziemy skaz

Paweł Zalewski: Dopiero gdy zostałem europosłem, zrozumiałem, że moje obawy, iż w Unii będziemy skazani na dyktat państw większych, były bezzasadne

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński

"Rzeczpospolita": Jan Rokita napisał niedawno, że jeszcze dziesięć lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, iż „jakaś pani sędzia, działając w imieniu europejskiej judykatury, ścigać będzie jeden kraj pod najróżniejszymi pretekstami politycznymi, nakładając nań jednoosobowo sankcje finansowe, bez jakiegokolwiek upoważnienia do takich kroków w którymś z dwóch europejskich traktatów". Zgadza się pan z tym?

Ja uważam odwrotnie: jeszcze dziesięć lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że będą w Europie kraje, które zaczną kwestionować podstawy prawne, na jakich zbudowana jest Unia Europejska. Mam na myśli Polskę i Węgry, które kwestionują niezawisłość sędziowską. Unia Europejska zbudowana jest na zaufaniu. I to zaufanie wynika z faktu, że wszystkie kraje mają porządek prawny zbudowany na tych samych zasadach, a fundamentem tych zasad jest niezawisłość orzekania. To jest kwestia zaufania do sądów, że nie będą działały pod nadzorem politycznym, tylko niezawiśle. W sytuacji, gdy władze polityczne Polski i Węgier chcą kontrolować orzeczenia sędziów, pryska zaufanie do obiektywizmu wyroków sądowych. Upada misterna konstrukcja, która wiąże kraje unijne. Dlatego dzisiaj Unia Europejska i TSUE bronią tej zasady.

Z tą niezawisłością sędziowską to jest bardzo ciekawa sprawa. Za rządów Donalda Tuska Jarosław Gowin próbował ograniczyć liczbę najmniejszych sądów rejonowych i podniósł się okropny krzyk sędziów, że to zamach na ich niezawisłość. Z tego wniosek, że żadna reforma w obrębie sądownictwa nie może zostać przeprowadzona bez oskarżeń o zamach na niezawisłość.

Doskonale pamiętam tamtą reformę i wiem, że chodziło w niej o racjonalizację pracy sądów. Rozumiałem ówczesny sprzeciw PSL wobec tej reformy – była to obrona mniejszych ośrodków, ich statusu. Natomiast mówienie o zamachu na niezawisłość było zarzutem niepoważnym. Ale dzisiaj mamy do czynienia z czymś realnym. Po pierwsze, widzimy, że sędziowie, którzy orzekają inaczej, niż chciałaby władza, są usuwani z zawodu albo przesuwani na inne miejsca. Nie jest to zjawisko masowe, ale chodzi o efekt mrożący. Po drugie, obsadzono kierownictwo sądów rejonowych nominatami partyjnymi. Dlatego w tym wypadku ten zarzut o zamach na niezawisłość jest prawdziwy.

Mówi pan, że Unia zbudowana jest na zaufaniu, a czy my możemy mieć zaufanie do Unii, skoro sędzia, o której wspomniał Jan Rokita, z dnia na dzień wysyła na bezrobocie tysiące ludzi pracujących w Turowie. Nie przeraża to pana?

Mnie przeraża to, że PiS swoją arogancją i niekompetencją nie potrafił rozstrzygnąć sporu z krajem, który miał być filarem polskiej polityki zagranicznej. Mówimy przecież o Czechach, jednym z ważnych krajów Grupy Wyszehradzkiej. Jeżeli rząd polski nie był w stanie dojść do porozumienia z państwem trzykrotnie mniejszym, a na dodatek tak sobie zepsuł stosunki z Komisję Europejską, że nie chciała się podjąć mediacji w tej sprawie, to pokazuje upadek pozycji Polski. Jeżeli PiS krytykuje sędzię za jej decyzję, to najpierw niech przeanalizuje wszystko to, co do tego doprowadziło. To jest wynik działań konkretnych ludzi.

Czytaj więcej

Turów: Czesi chcą powrotu do rozmów. Polacy potwierdzają i analizują

Co to obchodzi pracowników kopalni Turów i mieszkańców regionu? Dla nich ważne jest, że jakaś pani sędzia nakazała zamknąć ogromny zakład pracy i nałożyła na Polskę kary finansowe za każdy dzień zwłoki w wykonaniu tego postanowienia.

Osobiście sam jestem oburzony tym wyrokiem. Uważam, że także związki zawodowe słusznie się nim oburzają, bo Turowa zamknąć nie można. Tylko gros pretensji trzeba kierować do PiS. Spychanie odpowiedzialności na jedną sędzię jest nieuczciwe. Mówimy o sporze, który był do załagodzenia, ale skoro w Czechach przez rok nie było polskiego ambasadora, to czego można oczekiwać.

To orzeczenie ma szerszy kontekst, środowiskowy. Jacek Saryusz-Wolski postawił tezę, że może to być test, czy za pośrednictwem TSUE da się zablokować określone inwestycje, np. budowę elektrowni atomowej. Polska chciałaby to zrobić, a nasi sąsiedzi Niemcy już się na to krzywią.

Jeżeli Jacek Saryusz-Wolski postawił taką tezę, to znaczy, że nie zna miksu energetycznego takich państw jak Francja lub Włochy.

One już mają wybudowane elektrownie.

Ale skoro można je utrzymywać, to i można je budować. Rozumiem, że według Jacka Saryusz-Wolskiego rozstrzygnięcia, które zapadną, będą mogły być wykorzystywane przez inne kraje, jeżeli zechcą wprzęgnąć system sprawiedliwości europejskiej do realizacji własnych interesów. Nihil novi. W różnych państwach ci, którzy chcą bronić swojego interesu przed sądem, studiują wcześniejsze rozstrzygnięcia i się na nie powołują.

Traktat nicejski uprzywilejowywał kraje średnie, do których należy Polska, a traktat lizboński, który został przyjęty później – kraje duże

Nihil novi? Stoimy u progu rewolucji związanej z klimatem. Mamy się liczyć z tym, że za pośrednictwem TSUE będą nam narzucane decyzje niszczące naszą gospodarkę i wpędzające ludzi w biedę?

Zmiany klimatyczne są faktem. Jeżeli nie chcemy doświadczyć wzmożonej emigracji z Afryki, musimy coś robić. I rzeczywiście różne rozwiązania mogą być sprzeczne z naszymi interesami. Celem Unii Europejskiej nie jest sprawiedliwość, lecz rozwiązywanie konfliktów i rozwój. Rzecz w tym, że rząd PiS nie będzie w stanie obronić interesów kraju, którego gospodarka oparta jest na węglu, bo obraża partnerów, nie buduje koalicji i jest spychany coraz bardziej na margines.

A ktoś inny byłby w stanie obronić polską gospodarkę? To jest jeszcze możliwe?

Wszystko jest możliwe. To my jesteśmy Unią.

Nie obroniliśmy się przed zmianą traktatu nicejskiego na mniej dla nas korzystny. Nie obroniliśmy się przed dyrektywą o pracownikach delegowanych, która uderza w nasze firmy przewozowe. Dlaczego w tym wypadku mielibyśmy się obronić?

Kilka lat temu politycy obecnej opozycji obronili Polskę przed dyrektywą o pracownikach delegowanych. Do tej sprawy powrócono w Unii po objęciu władzy przez PiS. I PiS – inaczej niż poprzednicy – skapitulował. A jeżeli chodzi o traktat nicejski, to uprzywilejowywał on kraje średnie, do których należy Polska, a traktat lizboński, który został przyjęty później – kraje duże. Pamiętam tamtą dyskusję. Kraje unijne chciały zmiany, traktat nicejski był nie do obronienia. Osobiście byłem zwolennikiem kompromisowego sposobu ważenia głosów poszczególnych państw, tzw. pierwiastkowego, który stworzyłby lepszy balans między krajami dużymi a średniakami i nie likwidował drastycznie dowartościowania tych ostatnich. Dlatego działałem na rzecz tego rozwiązania i nawet prowadziłem kampanię międzynarodową w tej sprawie. Niestety, rząd PiS, który najpierw głosił hasło „pierwiastek albo śmierć" i był gotów doprowadzić Europę na skraj przepaści, niespodziewanie zgodził się na traktat lizboński z iluzorycznymi gwarancjami w postaci tzw. mechanizmu z Janiny.

Wielu chętnych do przyjęcia sposobu pierwiastkowego nie było.

Dlatego, że ta dyskusja rozpoczęła się zbyt późno. Większość krajów, które mogłyby być zainteresowane mechanizmem pierwiastkowym, ratyfikowała już wcześniej traktat, później nazwany lizbońskim. Rządy zatem były związane wcześniejszymi decyzjami. Mimo to gdyby rząd PiS umiejętniej, kompetentniej rozegrał tę kwestię, to nie jest wykluczone, że tamten mechanizm wszedłby w życie. Osobiście poniosłem konsekwencje polityczne za obronę tego mechanizmu, bo musiałem odejść z PiS. Ale też muszę przyznać, że gdy traktat lizboński wszedł w życie, a ja zostałem europosłem w 2009 roku i zobaczyłem z bliska, jak funkcjonuje UE, to skonstatowałem, że moje obawy, iż będziemy skazani na dyktat państw większych, były bezzasadne. Unia Europejska jest tak skomplikowanym tworem, w którym państwa muszą się dogadywać w tak wielu sprawach i na tak różnych poziomach, że decyzje muszą zapadać poprzez konsens. Jeżeli Polska jest potrzebna do rozwiązywania ważnych spraw, to nie ma miejsca na lekceważący dyktat.

Czy próba wprowadzenia mechanizmu „pieniądze za praworządność", którego nie ma w traktatach, nie jest takim lekceważącym dyktatem?

W traktatach jest obowiązek wydawania środków zgodnie z celami i zgodnie z prawem. Jeżeli są kraje, w których systemy prawne nie gwarantują kontroli wydatkowania pieniędzy, to Unia musi znaleźć jakieś rozwiązanie. Uważam, że zastosowanie instrumentu „pieniądze za praworządność" byłoby właściwe. Przemawiają za tym istotne argumenty – wymiar sprawiedliwości, który powinien stać na straży uczciwości wydatkowania pieniędzy, nie gwarantuje tego, bo nie jest niezawisły. W gruncie rzeczy ten mechanizm chroni nasze interesy.

Czytaj więcej

Polska adwokatka w "Der Spiegel": UE musi zakręcić Polsce kurek z pieniędzmi

Do tej pory nigdy nie było zastrzeżeń do sposobu wydawania pieniędzy unijnych przez Polskę.

Nie było, ale jeżeli weźmiemy przypadek węgierski, to tam jest cała masa zastrzeżeń z tym związanych. A Węgry są kilka lat dalej niż Polska, jeżeli chodzi o podporządkowanie aparatu sprawiedliwości władzy wykonawczej. Skoro na Węgrzech dochodzi o nieprawidłowości w wydawaniu pieniędzy, to się nie dziwmy, że są wątpliwości, co się będzie działo w Polsce, gdy już aparat sprawiedliwości zostanie podporządkowany.

Zatem jest to działanie prewencyjne, jak w filmie science fiction „Raport mniejszości" – przestępstwa są z góry przewidziane, a potencjalni sprawcy ukarani, zanim cokolwiek zrobią?

Doświadczenie pokazuje, że w sytuacji, gdy sądy są zawisłe, korupcja kwitnie. Oczekiwanie ze strony TSUE i Unii Europejskiej, żeby Polska tak zmieniła system wyboru sędziów, iż będzie gwarancja ich niezawisłości, jest w pełni uzasadnione. To nie jest tak, że jeżeli zrobimy krok w dobrą stronę, to ktoś będzie od nas wymagał kolejnych, nie wiadomo jakich kroków. Bruksela nie jest samodzielnym bytem.

Nie jest?

Nie i TSUE też nie, bo może się zajmować tylko tym, co ma określone w kompetencjach, np. nie może decydować o tym, jakie jest prawo rodzinne w Polsce, bo ono podlega kompetencjom praw narodowych. Natomiast musi się zajmować kwestią praworządności.

Ale przecież wszystko się zmienia. Mówi pan, że prawo rodzinne pozostaje w wyłącznej kompetencji krajów narodowych, a Parlament Europejski produkuje kolejne rezolucje potępiające Polskę za to, że np. nie można u nas zawierać małżeństw homoseksualnych.

Parlament Europejski to jest szczególny organ, wybierany powszechnie w UE, który uważa się za głos obywateli Unii Europejskiej. A ponieważ wiele krajów wprowadziło różnego rodzaju rozwiązania wychodzące naprzeciwko postulatom środowisk LGBT, to posłowie tych państw wyrażają swoją opinię na ten temat. Mogę nad tym ubolewać, bo to nie jest kompetencja Parlamentu Europejskiego. Natomiast to są wyłącznie akty woli politycznej, które nie przekładają się na żadne obowiązki państwa polskiego.

Kto nam zagwarantuje, że Trybunał któregoś dnia nie orzeknie, iż brak zgody na małżeństwa jednopłciowe oznacza dyskryminację ze względu na orientację seksualną, zatem Polska nie dostanie pieniędzy, bo łamie wartości unijne?

Polska nie scedowała swojej suwerenności w tej sprawie na rzecz organizacji międzynarodowych. Dlatego żaden organ nie może sobie uzurpować prawa do narzucania nam czegokolwiek w tym względzie. Ale rzeczywiście Unia jest żywym związkiem państw, który nieustannie się zmienia. Załóżmy, że kiedyś kwestia np. adopcji dzieci przez pary homoseksualne będzie postrzegana jako element praw człowieka i zacznie się podminowywanie obecnego systemu, w którym prawa rodzicielskie są zarezerwowane do decyzji obywateli. Aby tak się nie stało, państwa członkowskie muszą być aktywne, wiarygodne i muszą umieć przekonywać, bo inaczej zostaną zakrzyczane.

Czyli cały czas trzeba być czujnym?

Cały czas. Trzeba widzieć, jak się zmieniają konstelacje w UE, kto może być naszym sojusznikiem i jak nad sojuszami pracować. Otóż problem polega na tym, że jeżeli ktoś naprawdę boi się tego, że kiedyś UE uzna za standard praw obywatelskich opcje homoseksualne, to stanie się to wyłącznie za sprawą PiS, które jest mocne w krytyce, a nie ma autorytetu i zdolności zawierania kompromisów oraz obrony swoich interesów. UE to jest miejsce, które wymaga poważnych kompetencji, zrozumienia i umiejętności wykorzystania wszystkich instrumentów, które w niej są. Ale też działania zgodnie z regułami. Działania niezgodne z regułami są natychmiast wychwytywane.

Weszliśmy do klubu, w którym trzeba nieustannie uważać, żeby ktoś nam nie wyrwał poduszki spod siedzenia?

Weszliśmy do klubu, który nam oferuje niewyobrażalne instrumenty realizacji naszych narodowych celów. Ale państwa w tym klubie nie przestały być narodowe i ich charakter się nie zmienił. Zawsze interesy były sprzeczne, a silniejsi starali się narzucać swoją wolę słabszym. I to się nie zmieniło. Zmienił się jedynie sposób rozstrzygania sprzecznych interesów. To oznacza, że trzeba umieć walczyć o swoje.

Czyli zasady obowiązują dopóty, dopóki nie zmieni się większość, która je narzuca? Jeżeli w PE weźmie górę prawa strona, to będzie mogła zmieniać reguły, jak chce, bo skoro nam można było wyciągać poduszki, to dlaczego my nie mamy tego robić?

Zgadzam się z panią w pełni. Dlatego m.in. nie należy tworzyć precedensów, które mogłyby być później wykorzystywane przeciwko nam. Niemniej jednak uważam, że to jest i tak niebywale optymistyczny obraz. Bo jeżeli znamy historię i wiemy, że sprzeczne interesy w Europie były rozstrzygane z reguły w działaniach wojennych, to obserwując obecne relacje w UE, uczuciem dominującym może być wyłącznie satysfakcja. Ale to nie oznacza, że Unia Europejska jest przedmiotem kultu. Powtarzam, to jest żywa organizacja, którą tworzą ludzie o dobrych i złych intencjach, działający zgodnie z regułami i tacy, którzy je łamią. Oni wszyscy kształtują tę Unię. Moje zastrzeżenie do działań PiS jest takie, iż ta partia sama generuje problemy, o które oskarża innych.

PiS mówi: bronimy naszej suwerenności, bo tylko jej fragment oddaliśmy Brukseli, a ta chce zagarnąć więcej.

Poważny rząd nigdy by nie dopuścił do sytuacji, w której musiałby twierdzić, iż ktoś chce się zamachnąć na naszą suwerenność. To jest totalna kompromitacja, niezrozumienie UE. Brak zdolności do zawierania sojuszów doprowadził do sytuacji, że Polska nie ma autorytetu w UE.

Czytaj więcej

Sondaż: Ponad połowa Polaków źle ocenia słowa premiera o "wojnie światowej z KE"

Skłonności do pozbawiania krajów suwerenności były widoczne już w okolicach kryzysu finansowego. Był pan wtedy w Europarlamencie i na pewno pamięta, jaką presję wywierano na Grecję lub na Włochy, żeby robiły to, co Bruksela każe?

To, że urzędnicy brukselscy napominali Grecję, wynikało z faktu, że ten kraj przez lata łamał reguły zadłużenia, które obowiązywały państwa grupy euro. A Grecja na koniec potrafiła wynegocjować rozwiązanie dla niej korzystne. Było w tej sprawie dużo protestów, także na ulicach, ale przede wszystkim wykonano mozolną pracę, przeprowadzając kompetentne negocjacje.

Społeczeństwo greckie nie było wygrane na tych negocjacjach – ich emerytury i pensje drastycznie spadły.

Grecy to przyjęli i realizowali. W ramach tych rozwiązań, których się od nich domagano, potrafili znaleźć rozwiązanie dla nich korzystne. Umiejętność prowadzenia polityki wewnątrzeuropejskiej jest kluczowa. Jak już mówiłem, celem UE nie jest obrona abstrakcyjnego dobra. Istnieje możliwość, że Bruksela będzie miała kiedyś nieuzasadnione pretensje do Polski, i wtedy trzeba się będzie bronić. Ale to nie jest obecna sytuacja – bo pretensje są uzasadnione, a rząd postępuje nieudolnie. Węgry latami potrafiły grać z Brukselą w kotka i myszkę.

Czyli jeżeli kraje są słabsze albo mniej sprytne, to można nimi zarządzać z Brukseli, narzucić rząd techniczny, podyktować ustawę budżetową?

Tak. W historii, gdy państwa były słabe, miały beznadziejne rządy, inni skakali im po głowie. I rzadko kończyło się na pouczeniach. Tymczasem Unia stwarza komfortowe warunki do rozwoju małych i średnich krajów. Weźmy polski spór z Brukselą w sprawie Izby Dyscyplinarnej SN. Rada przedstawiła swoje oczekiwania. Nie są wygórowane – likwidacja Izby Dyscyplinarnej. Nie zgodziła się też na wszczęcie procedury „pieniądze za praworządność" do czasu rozstrzygnięcia przez TSUE skargi Polski i Węgier w tej sprawie. Premier Mateusz Morawiecki zadeklarował likwidację Izby Dyscyplinarnej, tak samo jak prezes Jarosław Kaczyński. Kłopot polega na tym, że można to zrobić, jedynie poszukując innej większości niż obecna, a tego PiS nie chce zrobić i z powodów politycznych pozbawi Polskę pieniędzy z KPO w tym roku. Ale tak czy inaczej tylko tyle nas spotka.

W Europie od pewnego czasu słychać, że albo integracja unijna zostanie pogłębiona, zatem oddamy kolejne kompetencje, albo powstanie Europa dwóch prędkości i Polska znajdzie się na obrzeżach Unii. Tak będzie?

To, co jest dzisiaj najbardziej możliwe, jeżeli chodzi o długofalowy kierunek, to to, że niektóre kraje członkowskie zaczną wykorzystywać pogłębione mechanizmy współpracy międzyrządowej – co umożliwia traktat lizboński – i rozluźniać relacje z pozostałymi państwami, które do tego klubu nie wchodzą. W efekcie może dojść do wymarzonej przez PiS sytuacji, iż nasze członkostwo ograniczy się do unii celnej, a część państw Wspólnoty będzie się rozwijać niejako obok nas. I takie rozwiązanie będzie miało wielu zwolenników na zachodzie Europy, bo po co użerać się z Polską czy Węgrami, niech idą własną drogą i tylko uczestniczą we wspólnym rynku. Na Wschodzie to też może się podobać, bo umożliwi np. takiemu państwu jak Ukraina przystąpienie do tej poluzowanej resztki UE.

Czy to lepiej, czy gorzej? Czy zacieśnianie integracji będzie jeszcze gwarantowało suwerenność państw narodowych?

Jestem pewien, że ani ja, ani moje dzieci nie dożyjemy momentu, kiedy państwa narodowe UE przestaną istnieć. Europa, która jest tak zróżnicowana, nie stanie się nowym projektem państwowym, w którym mogą się spoić różne narody. To jest absolutnie niemożliwe.

Czyli obawy o suwerenność są na wyrost?

W relacjach międzypaństwowych zdarzają się sytuacje, w których jedne państwa chcą wykorzystać słabości innych państw. Państwo słabsze może mówić, że to skandal. Niemniej jednak to na tym państwie spoczywa odpowiedzialność, by być silnym. Poza Unią nie będziemy silni.

Paweł Zalewski Absolwent Wydziału Historycznego UW, na studiach działał w NZS, w latach 90. był w różnych ugrupowaniach konserwatywnych, od 2002 r. w PiS, poseł na Sejm; W 2009 r. wybrany do Parlamentu Europejskiego z list Platformy Obywatelskiej, do 2019 r. ponownie zasiadał w Sejmie. Po wyrzuceniu z PO przystąpił do ruchu Polska 2050 Szymona Hołowni.

"Rzeczpospolita": Jan Rokita napisał niedawno, że jeszcze dziesięć lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, iż „jakaś pani sędzia, działając w imieniu europejskiej judykatury, ścigać będzie jeden kraj pod najróżniejszymi pretekstami politycznymi, nakładając nań jednoosobowo sankcje finansowe, bez jakiegokolwiek upoważnienia do takich kroków w którymś z dwóch europejskich traktatów". Zgadza się pan z tym?

Ja uważam odwrotnie: jeszcze dziesięć lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy, że będą w Europie kraje, które zaczną kwestionować podstawy prawne, na jakich zbudowana jest Unia Europejska. Mam na myśli Polskę i Węgry, które kwestionują niezawisłość sędziowską. Unia Europejska zbudowana jest na zaufaniu. I to zaufanie wynika z faktu, że wszystkie kraje mają porządek prawny zbudowany na tych samych zasadach, a fundamentem tych zasad jest niezawisłość orzekania. To jest kwestia zaufania do sądów, że nie będą działały pod nadzorem politycznym, tylko niezawiśle. W sytuacji, gdy władze polityczne Polski i Węgier chcą kontrolować orzeczenia sędziów, pryska zaufanie do obiektywizmu wyroków sądowych. Upada misterna konstrukcja, która wiąże kraje unijne. Dlatego dzisiaj Unia Europejska i TSUE bronią tej zasady.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi