Watykan wobec wojny. Bolesny sprawdzian dla Franciszka

Ani skuteczna dyplomacja, ani moralne wsparcie, ani profetyczne gesty. Tak podsumować można linię Stolicy Apostolskiej w czasie wojny w Ukrainie. Rosyjska agresja boleśnie zweryfikowała teologię pokoju i wizję geopolityczną papieża.

Publikacja: 01.04.2022 10:00

Papież Franciszek rozmawia z moskiewskim patriarchą Cyrylem, 16 marca 2022 r. Podobnych spotkań z pa

Papież Franciszek rozmawia z moskiewskim patriarchą Cyrylem, 16 marca 2022 r. Podobnych spotkań z patriarchą Konstantynopola czy przywódcą Prawosławnej Cerkwi Ukrainy nie było

Foto: AFP

Dość! Zatrzymajcie się! Niech zamilknie broń! Pracujmy poważnie na rzecz pokoju!" – apelował w minioną niedzielę papież Franciszek. „W obliczu niebezpieczeństwa samounicestwienia ludzkość musi zrozumieć, że nadszedł czas zniesienia wojny, wymazania jej z historii ludzkości, zanim ona wymaże człowieka z historii. Każdy przywódca polityczny musi się nad tym zastanowić i w to zaangażować!" – uzupełniał.

Podobnych apeli papież wygłosił w minionych tygodniach wiele. W żadnych z nich nie wskazał, kto rozpoczął ową wojnę i kto może jako jedyny ją przerwać. Przymiotnik „rosyjski" padł tylko przy wyrażaniu współczucia dla „rosyjskich żołnierzy, biedaków", ale już nie w odniesieniu do agresorów, których Franciszek nawet zdecydowanie nie potępił. Zamiast tego słowa ostrej krytyki spadły na te państwa NATO, które zdecydowały się – w związku z działaniami Rosji – na zwiększenie wydatków na obronność. „Zrobiło mi się wstyd, kiedy przeczytałem, że grupa państw zgodziła się podnieść do 2 proc. PKB wydatki na zbrojenia jako odpowiedź na to, co się dzieje. Szaleństwo" – oznajmił, w żaden sposób nie wiążąc owej decyzji z działaniami państwa, którego nazwy nie wymienia.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Znikające piękno prawosławia

***

Chodzi o to, że od czasu rozwoju broni jądrowej, chemicznej i biologicznej, a także ogromnych i coraz większych możliwości, jakie dają nowe technologie, wojnie dano niemożliwą do skontrolowania moc niszczycielską, która uderza w wielu niewinnych cywilów. Doprawdy »ludzkość nigdy nie miała tyle władzy nad sobą samą i nie ma gwarancji, że dobrze ją wykorzysta«. Nie możemy już zatem myśleć o wojnie jako o rozwiązaniu, ponieważ ryzyko prawdopodobnie zawsze przeważy nad przypisywaną jej hipotetyczną użytecznością. W obliczu tej sytuacji bardzo trudno jest dziś utrzymać racjonalne kryteria, które wypracowano w poprzednich wiekach, by mówić o możliwości »wojny sprawiedliwej«. Nigdy więcej wojny" – wskazywał papież w encyklice Franciszka „Fratelli tutti" (Wszyscy bracia) z 2020 r.

Inaczej jednak, niż w przypadku wypowiedzi na temat wojny w Ukrainie, w encyklice papież jednoznacznie wyjaśniał – za Katechizmem Kościoła katolickiego – że istnieją warunki, w których działania wojenne (obronne) są w pełni usprawiedliwione moralnie; choć zastrzegał, że istnieje niebezpieczeństwo zbyt szerokiej interpretacji owych wyjątków. Jeszcze istotniejsze jest zaś to, że we „Fratelli tutti" papież wskazywał, że ani przebaczenie, ani pragnienie pokoju, ani miłość nieprzyjaciół nie unieważniają zasad sprawiedliwości, obowiązku obrony własnej czy wymierzenia sprawiedliwej kary dla sprawców zła.

„Jesteśmy wezwani, aby miłować każdego, bez wyjątku, ale miłować prześladowcę, nie oznacza przyzwolenia, aby nadal takim pozostawał czy żeby myślał, że to, co czyni, jest dopuszczalne. Przeciwnie, kochać go właściwie, to starać się na różne sposoby, by zaniechał ciemiężenia; to odebrać mu tę władzę, której nie potrafi używać, i która go oszpeca jako człowieka. Przebaczanie nie oznacza pozwalania na dalsze pogwałcanie godności własnej i innych, ani na to, by przestępca nadal wyrządzał krzywdę. Ten, kto doznaje niesprawiedliwości, musi zdecydowanie bronić swoich praw i praw swojej rodziny, właśnie dlatego, że musi strzec tej godności, która została im dana, godności, którą miłuje Bóg. Jeśli przestępca wyrządził krzywdę mnie lub drogiej mi osobie, nikt nie zabrania mi domagać się sprawiedliwości i zatroszczyć się, aby ten ciemiężyciel – lub ktokolwiek inny – nie skrzywdził mnie ponownie, ani nie uczynił tej samej krzywdy innym" – podkreślał papież.

Niestety, jasnego uznania, że Ukraińcy prowadzą obecnie wojnę uprawnioną moralnie nie znajdziemy w nauczaniu papieskim, przynajmniej w tym skierowanym do wszystkich. Papież miał wprawdzie powiedzieć, że rozumie działania Ukraińców, ale to wiemy jedynie od prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, który referował swoją rozmowę z Franciszkiem. Jak się zdaje, publicznie takie słowa paść nie mogły, bo na tym etapie dyplomacja watykańska i sam papież przyjęli zupełnie odmienną perspektywę. I tak przypomnienia o konieczności sprawiedliwej kary dla agresora z ust kluczowych postaci w Watykanie słyszymy o konieczności „honorowego wyjścia dla wszystkich". „Wystarczy tylko dobra wola" – oznajmił sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Pietro Parolin. Nie chodzi o „pokonanie kogoś", ale właśnie o „honorowe rozwiązanie" – uzupełniał w wywiadzie dla amerykańskiej, katolickiej telewizji EWTN. „W dyplomacji mówimy o rozwiązaniu typu win-win, aby wszyscy byli zadowoleni" – przekonywał. Ani słowa zatem o odebraniu władzy, o sprawiedliwości, ani nawet o tym, kto tu jest winny.

U samego papieża brak wskazania agresora, a także powracająca troska o żołnierzy rosyjskich (i to także w sytuacji, gdy – jak w rozmowie z prawosławnym patriarchą Cyrylem – nie padło ani słowo troski o żołnierzy ukraińskich) uświadamiają, że w sprawie wojny w Ukrainie Franciszek nie jest wierny nawet własnemu nauczaniu; pomija je wygodnym milczeniem.

***

Na pytanie, dlaczego tak się dzieje, z ust pracowników watykańskiego biura prasowego pada odpowiedź, że taka jest tradycja Kościoła, a także jego linia dyplomatyczna, by nie zamykać sobie drogi do rozmów z żadną ze stron. Pierwszy argument z ust współpracowników papieża, który ze zmieniania zastanych tradycji i zwyczajów (a także od wieków niezmiennych elementów nauczania katolickiego) uczynił jeden ze znaków rozpoznawczych swojego pontyfikatu, brzmi niepoważnie. Jeśli Franciszek mógł uznać, że kara śmierci jest niemoralna (choć wszyscy jego poprzednicy nauczali, że nawet jeśli nie musi i nie powinna być ona wykonywana, to w sensie ścisłym jest w pewnych warunkach moralna), jeśli mógł – to już przykład z okresu wojny w Ukrainie – po raz pierwszy w historii nie tyle wezwać do siebie ambasadora Rosji, ile pójść do niego, to nie widać powodu, by miał nie zmienić „tradycji" (pomijam, na ile prawdziwy jest ten element argumentacji) niewskazywania odpowiedzialnych za wojnę. To, że coś działo się przez dziesięciolecia, nie oznacza jeszcze, że jest to dobre rozwiązanie.

Dłużej wypada zatrzymać się nad drugim elementem tego uzasadnienia, a mianowicie nad koniecznością zachowania relacji dyplomatycznych, co wykluczać ma jasne potępienia Rosji. Argument ten – i jest to bardzo delikatne określenie – jest słaby. Emmanuel Macron wciąż dzwoni do Władimira Putina częściej niż niejeden syn do matki, mimo że na początku tej wojny francuski prezydent jasno potępił Rosję. Oczywiste stanowisko prawne i moralne nie zamknęło zatem drogi do rozmów. Papież i jego sekretarz stanu, choć Rosji nie potępili, z Putinem nie rozmawiali. Nie widać żadnych korzyści z takiej linii watykańskiej. Ustępstw strony rosyjskiej brak, nawet obiecane rzekomo korytarze humanitarne, które załatwić miała Stolica Apostolska, nie zostały udostępnione. A jeśli kolejne spotkania online z szefem MSZ Rosji Siergiejem Ławrowem (kard. Parolina) czy z patriarchą Cyrylem (już samego papieża) komuś służą, to wyłącznie propagandzie rosyjskiej, która przekonuje, że działania Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a nawet samej Rosji są omawiane z papieżem, a on sam wykazuje „zainteresowanie rosyjską perspektywą".

Nie wydaje się także, by strategia wobec tej wojny miała cokolwiek wspólnego z wizją geopolityki, jaką przedstawiał wcześniej Franciszek. Jak pisałem już o tym w „Plusie Minusie" czy w książce „Koniec Kościoła, jaki znacie", wizja ta opiera się na koncepcji świata wielobiegunowego. Stany Zjednoczone nie są już w niej ani jedynym, ani głównym gwarantem stabilności i pokoju, stąd wniosek, że Stolica Apostolska powinna prowadzić otwarty, wielostronny dialog z przedstawicielami kluczowych stolic (co oznacza poza Waszyngtonem także Moskwę, Pekin, Teheran czy stolice krajów arabskich). Tyle że w czasie tego konfliktu papieskiego dialogu z nikim poza Moskwą nie widać. Prezydentem Stanów Zjednoczonych jest katolik, ale nie doszło jeszcze do spotkania papieża z Joe Bidenem. A przecież, niezależnie od tego, jak krytycznie Franciszek myśli o polityce amerykańskiej w krajach latynoskich, teraz tylko w USA pokładać można nadzieje na zmuszenie Rosji do zakończenia wojny. Skuteczna dyplomacja musi więc rozmowy z Waszyngtonem prowadzić, a jeśli nie chce uchodzić za jednostronną, o nich informować. I co? I nic.

Nie słychać też o intensywnych rozmowach Stolicy Apostolskiej z Chinami, choć wcześniej wiele mówiono o poprawionych relacjach z tym krajem. I na koniec – choć ofiarą rosyjskiej agresji jest przede wszystkim Ukraina, kryzys uderza w kraje Europy Środkowo-Wschodniej. Nic jednak nie słychać o wzmożonym działaniu dyplomacji watykańskiej na tych terenach. Wizyta jałmużnika papieskiego kard. Konrada Krajewskiego nie może być uznana za polityczną czy dyplomatyczną, także dlatego, że ten urzędnik watykański nie jest dyplomatą, a jego wizyta dotyczyła kwestii charytatywnych, a nie polityki. Wielostronna dyplomacja przekształciła się więc w dyplomację, która nie jest w stanie nazwać rzeczy po imieniu, prosi o spotkania z Rosją i nic nie wynika z jej działania.

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Potępienie, na które nie stać Watykanu

***

Trzecim uzasadnieniem polityki Watykanu jest ekumenizm. Papież nie może nic zrobić – przekonują jego współpracownicy – bo zależy mu na dialogu z prawosławiem. I tu mamy do czynienia ze „ślepotą na jedno oko" watykańskich ekumenistów. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Na naszych oczach zachodzą gigantyczne przesunięcia w światowym prawosławiu. Moskwa traci monopol, patriarchat moskiewski sypie się na naszych oczach (choć nie twierdzę, że się rozpadnie), a w siłę rosnąć może prawosławie ukraińskie. Sprawczą rolę odzyskuje patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I, który – dodajmy – jest w bliskich relacjach z papieżem Franciszkiem.

Wszystko to powinno rodzić zmasowane działania watykańskich urzędników odpowiedzialnych za dialog ekumeniczny. Już teraz powinni być obecni u metropolity Epifaniusza, zwierzchnika Prawosławnej Cerkwi Ukrainy (której niezawisłość przyznał w 2019 r. patriarcha Konstantynopola) i zabiegać o rozmowy z metropolitą Onufrym, czyli zwierzchnikiem Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego. Ten ostatni znajduje się pod ogromnym naciskiem wiernych i duchownych swojej wspólnoty, którzy chcą zerwania z Moskwą i autokefalii dla swojej wspólnoty, a być może nawet zjednoczenia z Prawosławną Cerkwią Ukrainy i stworzenia jednej narodowej Cerkwi (są tacy grekokatolicy, którzy chętnie i swoją Cerkiew widzieliby w tej układance).

Oczywiście, Watykan nie może tu odgrywać roli sprawczej czy inicjującej, ale niewątpliwie powinien uważnie obserwować te procesy. I już choćby po to jego przedstawiciele powinni spotykać się nie tylko z Cyrylem, ale także ze wspomnianymi hierarchami. I co? I znowu nic. Moskwa nadal jest jedynym celem watykańskiej dyplomacji. Papież o wojnie nie rozmawiał z patriarchą Bartłomiejem (choć symbolicznie stoi wyżej niż Cyryl), a kard. Parolin ani żaden wysokiej rangi urzędnik Kurii Rzymskiej nie wybrał się do Ukrainy, by rozmawiać z tamtejszymi hierarchami prawosławnymi. Tak jakby ekumeniczny dialog mógł i powinien toczyć się ponad ich głowami.

Jeszcze groźniejsze – tym razem z perspektywy jedności samego Kościoła katolickiego – jest jednak traktowanie Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. Jej lider abp Światosław nieustannie dziękuje Franciszkowi za jego zaangażowanie, ale już wielu duchownych stojących niżej w hierarchii ma ogromny żal do papieża za brak jasnego wskazania agresora i mocniejszego wsparcia Ukrainy. Słowa o „rosyjskich żołnierzach biedakach" rozwścieczyło wielu, a brak odniesienia do agresji Moskwy i skupienie się na znaczeniu spowiedzi w homilii wygłoszonej w trakcie nabożeństwa z 25 marca poprzedzającego ofiarowanie Rosji i Ukrainy Niepokalanemu Sercu Maryi jeszcze to niezadowolenie pogłębiło.

Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wpływowi ukraińscy grekokatolicy reagują na politykę papieską, powinien przeczytać List otwarty rektorów i senatu Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie. „Chwila obecna wymaga od Kościołów proroczego głosu, który jest nie do pogodzenia ze strachem i ideologią. Nie chcemy od nich słyszeć o »głębokiej trosce o wojnę«, bo to jest język dyplomacji", „Równie sprzeczne z Ewangelią jest równanie ze sobą cierpień żołnierzy ukraińskich i rosyjskich. Ci pierwsi bronią swojej ziemi, drudzy grabią cudze. Ci rosyjscy zbrodniarze wojenni, którzy niszczą szpitale położnicze, strzelają do starców i dzieci, gwałcą kobiety, grabią i przechwalają się swoimi »osiągnięciami«, nie są »biedakami«. Ideologia poprawności politycznej może utożsamiać cierpienie ukraińskiego i rosyjskiego wojska, ale to nie jest emocja ewangeliczna, które zawsze stoi po stronie skrzywdzonych" – uzupełnili sygnatariusze listu. Nie zabrakło także apelu o zerwanie relacji z Rosyjską Cerkwią Prawosławną i ukazania, że ideologia „ruskiego świata" może i powinna być zestawiana z nazistowską ideologią „niemieckich chrześcijan" z III Rzeszy.

Ten list trzeba zaś czytać nie tylko jako wyraz silnych emocji greckokatolickich duchownych i świeckich intelektualistów, ale także jako ostrzeżenie dla Watykanu. Od dziesięcioleci w części środowisk greckokatolickich (i prawosławnych) istnieje marzenie o stworzenie jednej, wspólnej, narodowej Cerkwi, jeśli to możliwe pozostającej we wspólnej jurysdykcji Watykanu i Konstantynopola. Gdy grekokatolicy czują, że Stolica Apostolska pozostawiła ich samych sobie i znów niesprawiedliwie ich potraktowała, gdy odczuwają wspólnotę losu z prawosławnymi – wszystko to może nie tylko przyspieszyć proces łączenia, ale i ułatwić proces zerwania z Rzymem. Emocje wywołane przez model dyplomacji i komunikacji papieża i Stolicy Apostolskiej są naprawdę silne.

***

Siłą Franciszka były od samego początku tego pontyfikatu gesty symboliczne czy wręcz profetyczne. Teraz jednak i tego brakuje. I nawet jeśli część komentatorów próbuje uznawać, że była takim wizyta papieska w ambasadzie rosyjskiej czy właśnie brak potępienia Rosji (co ma być wyrazem teologii pokoju), to wielu zupełnie tego nie kupuje. Franciszek stał się nawet negatywnym bohaterem memów, w których występuje obok szefów rządów Węgier i Niemiec jako polityk, który najbardziej wizerunkowo stracił na wojnie w Ukrainie. I trudno się temu dziwić, bo rzeczywiście jego polityka pozostaje niespójna z jego własnym nauczaniem, z emocjami społecznymi, a nawet z interesami samej Stolicy Apostolskiej.

Nie jest tego w stanie zmienić nawet ważny (dla katolików przede wszystkim z przyczyn duchowych) akt zawierzenia Ukrainy i Rosji Niepokalanemu Sercu Maryi. Jak wspomniałem, papież przesłonił jego znaczenie, wygłaszając w trakcie nabożeństwa homilię, w której skupił się na spowiedzi, na pouczeniach dla spowiedników, i zaledwie w kilku zdaniach wspomniał o wojnie (analizując przede wszystkim nie cierpienia ofiar, ale nasze, zachodnie emocje). Nawet ten ważny gest został więc w wymiarze komunikacyjnym w najlepszym razie pozbawiony znaczenia, a w najgorszym stał się kolejnym dowodem na rozpad autorytetu moralnego Watykanu w czasie wojny w Ukrainie.

Wszystkie te elementy razem uświadamiają, że – wbrew nadziejom wielu katolików – Franciszek nie tylko nie jest w stanie poradzić sobie ze spadkiem znaczenia i autorytetu Kościoła, ale wręcz przyspiesza ich utratę. Proces rozpadania się na naszych oczach Kościoła, jaki znamy, nabiera w ten sposób tempa. 

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Dialog z kimś, kto akceptuje zbrodnie Putina mija się z celem

Dość! Zatrzymajcie się! Niech zamilknie broń! Pracujmy poważnie na rzecz pokoju!" – apelował w minioną niedzielę papież Franciszek. „W obliczu niebezpieczeństwa samounicestwienia ludzkość musi zrozumieć, że nadszedł czas zniesienia wojny, wymazania jej z historii ludzkości, zanim ona wymaże człowieka z historii. Każdy przywódca polityczny musi się nad tym zastanowić i w to zaangażować!" – uzupełniał.

Podobnych apeli papież wygłosił w minionych tygodniach wiele. W żadnych z nich nie wskazał, kto rozpoczął ową wojnę i kto może jako jedyny ją przerwać. Przymiotnik „rosyjski" padł tylko przy wyrażaniu współczucia dla „rosyjskich żołnierzy, biedaków", ale już nie w odniesieniu do agresorów, których Franciszek nawet zdecydowanie nie potępił. Zamiast tego słowa ostrej krytyki spadły na te państwa NATO, które zdecydowały się – w związku z działaniami Rosji – na zwiększenie wydatków na obronność. „Zrobiło mi się wstyd, kiedy przeczytałem, że grupa państw zgodziła się podnieść do 2 proc. PKB wydatki na zbrojenia jako odpowiedź na to, co się dzieje. Szaleństwo" – oznajmił, w żaden sposób nie wiążąc owej decyzji z działaniami państwa, którego nazwy nie wymienia.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi