Jak zachować zdrowy rozsądek w czasie wojny

Nie rzucaj bezmyślnie „ruską onucą". Więcej doceniaj, mniej krytykuj. Dostrzegaj, co dobre. Pielęgnuj instytucje i procedury. Wyciągaj wnioski z doświadczeń. Słuchaj przestróg pesymistów. Przygotuj się na szanse, które wieszczą optymiści. Ignoruj drugorzędne spory. Waż słowa. Planuj na dekady, nie kadencję.

Aktualizacja: 25.03.2022 13:05 Publikacja: 25.03.2022 10:00

Jak zachować zdrowy rozsądek w czasie wojny

Foto: Mirosław Owczarek

Jeśli ktoś chciał wierzyć, że rosyjska inwazja na Ukrainę schłodzi gorące głowy polityków, komentatorów i internetowych kibiców zwaśnionych obozów, to już nieraz w ostatnich dniach miał okazję wyzbyć się tych naiwnych, choć miłych złudzeń. Prawdziwa wojna nie sprawiła, że bywalcy partyjnych okopów dostrzegli groteskowość swoich pozycji. Plemienny konflikt wróci pewnie lada moment ze zdwojoną siłą. Nim to się jednak stanie, spróbujmy chociaż na chwilę się zatrzymać. Spójrzmy na doświadczenia minionych czterech tygodni i wyobraźmy sobie zasady, które mogłyby polską politykę i towarzyszącą jej debatę uczynić bardziej adekwatną do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Oto dekalog symetrysty na poważne czasy.

Czytaj więcej

Tusk i Kaczyński. Kto wygrał politycznie aspiracje Polaków?

1. Dostrzegaj co dobre

Chyba najbardziej gorszącym doświadczeniem pierwszego miesiąca wojny jest trwający niemal od pierwszych dni wyścig we wzajemnych oskarżeniach o prorosyjskość. Początkowo tempo w nim narzucali głównie anonimowi partyjni „ultrasi" w mediach społecznościowych, ale dość szybko zaczęli ich doganiać zawodowi politycy i media obu obozów. Zjawisko to smuci co najmniej na trzech poziomach. Po pierwsze, bo naprawdę ostatnią rzeczą, którą powinniśmy robić w chwili realnego zagrożenia, jest wmawianie politycznym konkurentom „putinowskiego" dziecka w brzuch. Po drugie, bo co do zasady zarzuty te nie zdają testu konfrontacji z faktami. Oskarżenia o prorosyjskość nie są uzasadnione ani wobec polityków Prawa i Sprawiedliwości, ani Platformy Obywatelskiej. Po trzecie wreszcie – to doświadczenie o tyle absurdalne, że szybko zaprzęgło obie strony do osłabiania potencjału, którym jako wspólnota polityczna dysponujemy. Powinniśmy dziś raczej z dotychczasowych postaw polityków czynić oręż do przekonywania zachodnich partnerów do „niepartyjności", trafności i stabilności polskiego spojrzenia na Wschód.

Nasi politycy różnych obozów zarówno na imperialne zakusy putinowskiej Rosji, jak i znaczenie ukraińskiej niepodległości i potrzeby aktywnego jej wspierania w drodze na Zachód patrzyli co do zasady podobnie. Od pomarańczowej rewolucji 2004 r. Ukraina łączyła, a nie dzieliła klasę polityczną. Pierwszy Majdan był czasem proukraińskiego zaangażowania postkomunistycznego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Za pierwszych rządów PiS nie kto inny jak Radosław Sikorski wywoływał na Zachodzie konsternację, nazywając gazociąg Nord Stream „nowym paktem Ribbentrop-Mołotow". Mimo nabrzmiewających różnic i coraz ostrzejszej retoryki w czasie rosyjskiej agresji na Gruzję w 2008 r. rząd PO–PSL współpracował z prezydentem Lechem Kaczyńskim. „Rewolucja godności" to zaś moment, z którego obok obecności polskich polityków w Kijowie mogliśmy zapamiętać też symboliczne posiedzenie Sejmu, na którym wzajemnie oklaskiwali się Donald Tusk i Jarosław Kaczyński.

Oczywiście PiS i PO różniły się co do metod. Formacja Kaczyńskiego stawiała zawsze na jastrzębią politykę wobec Rosji i próbowała budować regionalne koalicje, licząc, że silna i zjednoczona w sprzeciwie wobec Putina Europa Środkowa i Wschodnia może być wiarygodnym i podmiotowym partnerem zachęcającym USA do bardziej zdecydowanej polityki. Platforma z kolei próbowała pływać z głównym nurtem, odczepić od Warszawy łatkę „stolicy rusofobii" i przekonywać europejskich partnerów z Francją, Niemcami i Brukselą na czele do opowiadania się za podmiotowym traktowaniem państw, które Rosja chciała postrzegać w najlepszym razie w kategoriach „bliskiej zagranicy". Efektem tego był choćby polsko-szwedzki projekt Partnerstwa Wschodniego.

Polską racją stanu w tym kryzysie powinno być więc coś dokładnie odwrotnego, niż suflują nam partyjni bulterierzy i medialni czynownicy. Zamiast oskarżać się wzajemnie o prorosyjskość – powinniśmy raczej pielęgnować i prezentować zachodnim partnerom proukraiński i antyrosyjski kurs polskiej klasy politycznej nie jako rusofobię czy prometejski romantyzm, ale raczej konsekwentny, prozachodni realizm.

2. Myśl o pokoleniach, nie kadencji

Przed trzema laty, opracowując kampanię na rzecz przekazywania Klubowi Jagiellońskiemu 1 proc. podatku PIT, sformułowaliśmy hasło „polityka na pokolenia, nie na kadencję". Niespełna rok później jednym ze swoich wyborczych sloganów uczynił to kandydat w wyścigu do godności Prezydenta RP. Dziś to hasło zdaje się być jeszcze bardziej aktualne, więc warto odrzeć je z partyjno-wyborczych skojarzeń.

Nowa rzeczywistość przynosi bowiem nowe wyzwania, których realizacja w krótko- i średnioterminowej perspektywie zwyczajnie nie będzie możliwa. Reforma i radykalne dofinansowanie armii czy – być może bardziej prawdopodobne niż kiedykolwiek wcześniej – zbudowanie elektrowni atomowej wymagają myślenia i działania właśnie w takich, ponadkadencyjnych kategoriach. Cele te wymagają konsensu elit na wzór tego dotyczącego euroatlantyckiego kursu Polski w pierwszych nastu latach III RP i płynnej kontynuacji nawet w razie zmiany władzy.

Tu również mamy pewien zapomniany, dobry precedens, ale i towarzyszącą mu gorzką przestrogę. Jest nim dzieło uniezależnienia Polski od rosyjskich dostaw gazu. Z końcem roku wygaśnie kontrakt jamalski, a Polska nie zamierza kupować już tego paliwa od Gazpromu. Jest to możliwe między innymi dzięki temu, że polskie bezpieczeństwo energetyczne starały się budować tak rządy PiS, jak i PO. Znanym symbolem tej kontynuacji jest budowa terminala LNG. Mniej znanym – dwuletnia praca w rządzie PO-PSL Piotra Woźniaka, byłego ministra gospodarki w rządach Marcinkiewicza i Kaczyńskiego, a po 2015 r. – szefa PGNiG. Wedle jednej z wersji „błogosławieństwo" do pracy w rządzie Tuska miał mu dawać, za wstawiennictwem Piotra Naimskiego, sam prezes PiS. Gdy Woźniak pełnił funkcję głównego geologa kraju i wiceministra środowiska, media pisały o „łupkowym PO-PiSie".

Gdy zanurzymy się w historię budowy polskiej niezależności od rosyjskiego gazu, szybko zorientujemy się, że droga do jej osiągnięcia rozpoczęła się już za rządów Jerzego Buzka, pod koniec poprzedniego tysiąclecia. Potrzebowaliśmy na jej przejście dwie i pół dekady. Być może mogłaby być krótsza, gdyby nie fakt, że jej pierwszą odsłonę, tzw. kontrakt norweski wynegocjowany w 2001, udaremnił później rząd Leszka Millera. I niech to będzie dla nas przestrogą.

Czytaj więcej

Dziadostwo, dziaderstwo, demografia

3. Buduj instytucje i pielęgnuj procedury

Kontynuacji ponadkadencyjnych projektów z pewnością służą nie tylko osobistości zdolne do wyjścia poza wąski, partyjny interes, ale i trwałe instytucje i procedury. Pokusa działania w logice stanu wyjątkowego jest w chwilach kryzysu oczywiście przemożna. Atmosfera chwili pozwala na moment zapomnieć, że symboliczne „wbicie łopaty" planowanych zmian, choćby sejmowe poparcie konkretnej ustawy przez aklamację, jest dopiero miłym początkiem trudnego procesu. Dlatego każde wielkie wyzwanie należy możliwie szybko instytucjonalizować i proceduralizować. To oczywiście zadanie przede wszystkim dla rządzących. Przygotowując realizację zamierzeń, powinni na moment umieć zapomnieć o uprzywilejowanej pozycji i wyobrazić sobie, czego oczekiwaliby od politycznych konkurentów, by będąc kiedyś w opozycji, mieć poczucie, że zapoczątkowany przez nich proces dalej zasługuje na ich poparcie.

Wyzwanie modernizacji polskiej armii – obszaru wszak z definicji niezwykle wrażliwego na potężny lobbing rozmaitych interesariuszy – mogłoby być znakomitym polem ćwiczenia się w takich zinstytucjonalizowanych procedurach ponadpartyjnego dialogu. Jak w żadnym innym obszarze i rząd, i opozycja muszą być świadome, jak duże jest ryzyko poddawania się kolejnych ekip naciskom takich czy innych lobbystów, którzy pracować będą na odwrócenie powziętych planów. Stworzenie ciała konsultacyjnego rząd–opozycja monitorującego i gwarantującego przepływ informacji między stronami mogłoby być najlepszą możliwą gwarancją, że z zadekretowanych 3 proc. PKB zmarnujemy możliwie mało. A przy okazji – szansą na to, że poparcie tego kierunku przy ponadpartyjnej zgodzie będzie trwałym osiągnięciem klasy politycznej, a nie wyśmiewanym za kilka lat wspomnieniem kiczu pojednania na miarę bratających się po śmierci Jana Pawła II kibiców.

4. Ucz się na doświadczeniach

Jeszcze pilniejsze zdaje się przekuwanie na procedury i instytucje nie tylko planów, ale i doświadczeń. Najciekawszą chyba lekcją ostatnich tygodni jest ponadstandardowa mobilizacja społeczeństwa obywatelskiego na rzecz pomocy dla uchodźców – i to zarówno w jego spontanicznym, jak zinstytucjonalizowanym wydaniu. To organizacje pozarządowe ze wsparciem „pospolitego ruszenia" Polaków najlepiej poradziły sobie choćby z zarządzaniem bazami miejsc noclegowych w prywatnych domach.

W Warszawie równolegle działania rozpoczęły władze samorządowe. Każdy, kto w tym procesie uczestniczył, miał okazję doświadczyć, o ile sprawniej od miejskich struktur funkcjonuje facebookowa Grupa Zasoby. Stołeczny system wymagał wizytacji przedstawiciela ośrodka pomocy społecznej, wypełnienia kolejnych ankiet w wersji elektronicznej i papierowej, zgód na przetwarzanie danych, wreszcie deklaracji o „rezerwacji" mieszkania na potrzeby miasta... W tym czasie wolontariusze z dworca po prostu dzwonili, często nocną porą, z pytaniem, czy poprzednia rodzina już wyjechała i przyjmiesz za trzy godziny kolejną, która właśnie dojeżdża do stolicy.

Nie jest to jednak wbrew pozorom zarzut wobec władz Warszawy. Po prostu urzędniczy gorset ze swojej natury jest sztywny, a więc mniej odpowiedni do kryzysowych warunków działania. Dlatego sądzę, że z punktu widzenia zarówno dobrze rozumianej pomocniczości, jak i zwykłej efektywności procesu, nie ma sensu oczekiwać od państwa czy samorządu przejmowania tego typu procesów. Zamiast tego – na sytuacje kryzysowe spróbujmy wypracować swoisty model „leasingowania" doświadczonych aktywistów do pracy na rzecz wspólnoty w wyjątkowych warunkach. Mógłby obejmować on gwarancję bezpłatnego urlopu u pracodawcy dla zaangażowanych i zweryfikowanych wolontariuszy, którym państwo mogłoby na ten czas wypłacać diety pozwalające poświęcić czas na pomoc potrzebującym bez strat – finansowych, zdrowotnych i w higienie życia prywatnego. A urzędników skierować do działań, w których ich przywiązanie do formalności jest bardziej potrzebne. Takich wszak nie brakuje.

5. Słuchaj przestróg pesymistów

Oddolny zryw Polaków do pomagania uchodźcom i bohaterska obrona Ukraińców wyzwoliła w polskiej debacie potężne pokłady myślenia życzeniowego. W ciągu kilku dni po 24 lutego zaczęły rezonować głosy, że przewrót pałacowy na Kremlu to właściwie kwestia dni, jak nie godzin; że prouchodźcza postawa Polaków unieważnia istnienie w Polsce sił kontestujących otwartość na migracje; wreszcie że upadek rosyjskiej ofensywy jest niemal przesądzony. Tymczasem wiele wskazuje na to, że najrozmaitsze konsekwencje wojny zdeterminują polską politykę na lata, a pozytywne scenariusze, jakkolwiek wciąż możliwe, nie ziszczą się wcale w podobnym tempie, jakie Putin prognozował dla postępów rosyjskich wojsk w zbrodniczym dziele zdobywania Ukrainy.

Dlatego potrzebujemy i powinniśmy doceniać głosy kasandryczne i stańczykowskie. Te przestrzegające przed czekającymi nas kłopotami, wyśmiewające hurraoptymizm i motywujące do myślenia o czarnych scenariuszach. Nawet jeśli wygłaszane są w mediach społecznościowych zbyt emocjonalnie, bez oczekiwanej delikatności czy wręcz w karykaturalny sposób – pozwalają nam przygotować się na najgorsze. A najlepszy kryzys to ten, który się nie wydarzył, choć byliśmy na niego znakomicie przygotowani.

6. Ćwicz wyobraźnię optymisty

Nie oznacza to w żadnym wypadku, by ograniczać się wyłącznie do czarnowidztwa! Wprost przeciwnie, równie intensywnie powinniśmy próbować diagnozować szanse i możliwości, które otwiera przed nami jako wspólnotą polityczną i państwem wojna na Ukrainie. Uchylenie się co najmniej kilku „okien możliwości" sygnalizował niedawno na łamach „Nowej Konfederacji" Bartłomiej Radziejewski, pisząc o okazjach na uczynienie polskiej debaty bardziej „państwocentryczną", wskazując na możliwości strategiczne i ekonomiczne państwach frontowego i wreszcie rozważając potencjał demograficzny, jaki może Polsce przynieść nowa sytuacja.

Śmiało można pokusić się o cały szereg kolejnych obszarów możliwie korzystnego dla Polski obrotu spraw. To choćby perspektywa rozszerzenia Unii, korzystnej dla naszego regionu korekty zasad jej funkcjonowania w efekcie przyjęcia nowych państw, urealnienie wspólnotowych celów klimatycznych czy otwarcie się Zachodu na energetykę jądrową, również za unijne pieniądze.

Żadnej z tych szans nie wykorzystamy jednak z pewnością, jeśli już dziś nie zaczniemy ich intensywnie analizować, weryfikować i próbować przygotować się na ich zaistnienie. Wymaga to wszak myślenia nie tylko długofalowego, ale i wariantowego.

7. Ignoruj drugorzędne spory

Banałem jest w tym momencie konstatacja, że tak ćwiczenia z pesymizmu, jak i optymizmu powinny nam uświadamiać, jak jałowych jest wiele sporów, które na co dzień rozpalają do czerwoności debatę publiczną. Emocjonowanie się rzekomymi lub faktycznymi lapsusami (Friends in need...) czy świadomie wygadywanymi przez drugorzędnych polityków głupotami (Giertych!), poświęcanie wielu tygodni na sprawy z góry przegrane (lex TVN!) czy polemizowanie godzinami na tematy, w których i tak nie przekonamy interlokutora („w" czy „na" Ukrainie...) – to dziś naprawdę dramatyczne marnotrawstwo czasu. Jeżeli z jakiegoś sporu czy tematu można dziś zrezygnować – naprawdę warto to zrobić, a ten czas poświęcić na pogłębiony namysł nad poważnymi szansami i zagrożeniami, z którymi przyjdzie nam się niebawem konfrontować.

Polityka – nie tylko w wykonaniu jej praktyków, ale też komentatorów i kibiców – żywi się konfliktem. Będąc tego świadomym, jej uczestnicy lubują się w wyznaczaniu jego osi, suflowaniu coraz to nowych tematów sporu, nazywaniu nowych podziałów. Nie ma co się obrażać na rzeczywistość, ale powinniśmy też pamiętać, że nie znosi ona próżni. Największy strach polityków – obawa przed wypaleniem się różnic, które dają im tytuł do obecności w życiu publicznym – istnieje tylko w ich koszmarach. Wydarzenia zawsze przynoszą nowe problemy, które pozwolą na sformułowanie wyrazistych stanowisk. Mnożenie ich ponad potrzebę jest groźne i jałowe.

8. Waż słowa

Doświadczenia ostatnich tygodni powinny być też impulsem do autorefleksji tych wszystkich, którzy w ostatnich latach eskalowali język krytyki oponentów do form iście karykaturalnych. Inflacja języka ma jeden przepotężny skutek – słowa, których nadużywaliśmy, stają się niewystarczające do opisu rzeczywistości, gdy dotykają nas wydarzenia, do których powinny być adekwatne. Groteskowo brzmią oskarżenia polskiego rządu o faszyzm i totalitaryzm, gdy satrapia Putina faktycznie zaczyna staczać się w tak ponurą stronę. Okrzyk „To jest wojna!" i „mordercy kobiet" z protestów po wyrokach aborcyjnych brzmią zawstydzająco, gdy w efekcie prawdziwej wojny do Polski kierują się miliony matek z dziećmi uciekające przed bombami. Zarzuty o „kolaborację" czy „zdradę" formułowane przez prawicowe media wobec polityków opozycji – wyjątkowo nieadekwatnie, gdy na kijowskich ulicach naprawdę Ukraińcy wyłapują prorosyjskich dywersantów, a w kolejnych państwach służby zatrzymują jak najbardziej prawdziwych płatnych agentów Putina.

Czytaj więcej

Liberałowie, konserwatyści, pomieszanie języków

9. Nie rzucaj bezmyślnie „ruską onucą"

Wymagającym osobnego omówienia zjawiskiem jest łatwość, z jaką zaczęto posługiwać się pogardliwą etykietą „ruskiej onucy". Zarzut bycia agentem wpływu Rosji jest chyba tym oskarżeniem – może obok pełnienia funkcjonalnie podobnej roli „pożytecznego idioty" – które najbardziej się w ostatnich latach zdezawuowało. Jest dziś bezmyślnie używane właściwie przez wszystkie strony politycznego sporu do atakowania przeciwników.?Problem w tym, że rosyjscy agenci wpływu istnieją naprawdę. Gdy zaś widzimy ich wszędzie, tracimy możliwość zidentyfikowania tych prawdziwych. Nigdy dość przypominać „demonologicznych" przestróg C.S. Lewisa, które znakomicie nadają się do opisywania rzeczywistości metod oddziaływania tajnych służb. „Istnieją dwa równe i przeciwne sobie błędy, które mogą być popełnione przez ludzkość odnośnie do demonów. Pierwszy to niewiara w ich istnienie. Drugi – to wierzyć i być aż zanadto i niezdrowo nimi zainteresowanym" – przestrzegał we wstępie do „Listów starego diabła do młodego".

Równie głupie jest przekonanie, że „ruskie onuce" to z definicji tylko przedstawiciele prawicy lub lewicy. Skłonność do postrzegania „tego drugiego obozu" jako potencjalnego siedliska kryptoputinizmu jest powszechna. Tu znów z pomocą przychodzi nam Lewis. „Nie zapomniałem o swej obietnicy zastanowić się nad tym, czy mamy pacjenta uczynić skrajnym patriotą czy zagorzałym pacyfistą. Otóż powinniśmy popierać wszelkie skrajności!" – pisał Krętacz do swego siostrzeńca.

10. Więcej doceniaj, mniej krytykuj

Dlaczego politycy tak rzadko robią coś, co nas cieszy? Powód jest prosty. Nawet kontrowersyjna i niemądra szarża gwarantuje im obecność w mediach, morze krytyki, ale i zaangażowanie wiernych obrońców. Gdy powiedzą lub zrobią coś dobrego – zwyczajnie tego nie zauważamy. Gdyby ich pozytywne działania spotykały się ze słowami docenienia nie tylko wśród popleczników, ale i konkurentów – może i częściej decydowaliby się zrobić coś sensownego.

Warto więc doceniać. Andrzeja Dudę za sformułowanie planu na rzecz szybkiej ścieżki dla Ukrainy w Unii Europejskiej. Donalda Tuska za poparcie Platformy Obywatelskiej dla ustawy o obronie ojczyzny. Senat za nieskorzystanie z okazji do obstrukcji w tej sprawie. Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego za podróż do Kijowa. Partię Razem za opuszczenie socjalistycznych międzynarodówek niechętnych do potępiania Putina i sporo odpowiedzialnych słów ich liderów. Krzysztofa Bosaka za żółto-niebieskie wstążki w telewizyjnych studiach na przekór oczywistym oczekiwaniom części elektoratu. Radosława Sikorskiego za rajd po zachodnich telewizjach w przededniu wojny, by ostrzegać przed rosyjskim zagrożeniem. Włodzimierza Czarzastego za upominanie się o unijne pieniądze dla Polski. Byłych korwinistów za pożegnanie z liderem...

Od nas wszystkich zależy, czy przyjdzie im jeszcze kiedyś do głowy powtarzać tę ekstrawagancję, by robić i mówić głównie rzeczy sensowne.

Piotr Trudnowski jest prezesem Klubu Jagiellońskiego

Jeśli ktoś chciał wierzyć, że rosyjska inwazja na Ukrainę schłodzi gorące głowy polityków, komentatorów i internetowych kibiców zwaśnionych obozów, to już nieraz w ostatnich dniach miał okazję wyzbyć się tych naiwnych, choć miłych złudzeń. Prawdziwa wojna nie sprawiła, że bywalcy partyjnych okopów dostrzegli groteskowość swoich pozycji. Plemienny konflikt wróci pewnie lada moment ze zdwojoną siłą. Nim to się jednak stanie, spróbujmy chociaż na chwilę się zatrzymać. Spójrzmy na doświadczenia minionych czterech tygodni i wyobraźmy sobie zasady, które mogłyby polską politykę i towarzyszącą jej debatę uczynić bardziej adekwatną do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Oto dekalog symetrysty na poważne czasy.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi