– Pedro, a może skoczymy do burdelu?
– Nie znałem cię od tej strony, zawsze taki zamyślony, subtelny... – śmieje się.
Parkuje na chodniku, wciąż ciągnie kiepa. Najwyraźniej się zastanawia, ja też jestem oszołomiony. Przecież jeszcze nigdy tam nie byłem, skąd ta myśl, odruch. Ale z wolna rośnie pewność, że to jest nieodwołalne, rzeczywiste i ostateczne.
– Stypy nie było...
Rechoczemy obaj, po czym Pedro ustala plan: mam czekać w barze „Akacja" na Nowogrodzkiej, on odstawi grata pod dom i wróci najszybciej, jak się da. Burdel jest na Brackiej, jak w piosence. W bramie domofon i w górę schodami. Kolega opowiadał mi, wielokrotny bywalec. Połączone dwa mieszkania tworzą lokal o nazwie „Anturia", nikt się nie zastanawia, co to znaczy.
W „Akacji" siadam przy stoliku, natychmiast przyklejam się do krzesła i dzwonię do żony. Będę trochę później, kochanie, bo mamy stypę w lokalu, jest kilkoro znajomych, będziemy wspominać, więc wrócę późno, myślę, że po jedenastej, kłamanie dobrze mi wychodzi, wręcz świetnie, lekko i z polotem, żona rozumie, straszna sytuacja, nagła śmierć pani Agnieszki na plaży w Chorwacji, nią też to wstrząsnęło, choć nigdy się nie poznały.
Zamawiam piwo i upewniam się przy barze, że wódka jest zimna. Wchodzi Pedro, bierzemy po setce. Pijemy.
– Za panią Agnieszkę!
– Za świętej pamięci!
– Taką stypę sobie robimy, prawda Pedro? – mówię, ale już sensu w tym nie ma.
Pedro pije do dna i woła kelnera. Jest w jego geście władczość, którą zawsze podziwiałem. Jeszcze w liceum zaszokował mnie wyznaniem, że chciałby choć raz w życiu zabić człowieka, bo każdy prawdziwy mężczyzna powinien tego doświadczyć. Może nawet nie samo wyznanie zrobiło na mnie takie wrażenie, ile absolutna pewność, z jaką Pedro je wygłosił.
Tym samym pewnym siebie głosem zamówił jeszcze po setce wódki. Pijemy, szykując się do drogi. Chcę teraz zapytać Pedra, czy po tych wszystkich latach nadal chce zabić człowieka, a może już to zrobił, ale powietrze ze mnie uchodzi, rezygnuję. Maszerujemy w stronę Brackiej.
Pani Agnieszka zdecydowanie odradzałaby nam dzisiejszą eskapadę. Zbyt ważna była dla niej sytuacja kobiet, ich status moralny, materialny, jeszcze jakiś. Ponieważ interesowała się feminizmem i za feministkę się uważała, wizyta u kurwy zawsze byłaby dla niej równoznaczna z poniżeniem kobiety, jej wykorzystaniem, potraktowaniem jak śmieć i ścierka do podłogi. Byłaby załamana, że tak zachowują się jej uczniowie, do tego w dzień jej pogrzebu. Czy Pedro zdaje sobie z tego sprawę? Nie mam pojęcia.
Wyślizgane poręcze na schodach, za kontuarem burdelmama inkasuje pieniądze.
– Po godzince, to będzie po 110 od każdego z panów.
– Ja jeszcze poproszę anala.
Znowu usłyszałem sam siebie, ale to przecież nie mogłem być ja. Mój artykuł drukowany w czasopiśmie „Ogród" był poświęcony poezji Mikołaja Sępa-Szarzyńskiego, czytała go pani Agnieszka jeszcze przed publikacją i bardzo chwaliła. Wystąpiłem na sesji polonistycznej z referatem zatytułowanym „Polski barok – między Europą a zaściankiem", który potem znalazł się w księdze wraz z innymi naukowymi tekstami. W księdze wydanej przez wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego. Długo leżała na wystawie w księgarni „Logos" i wielu na nią patrzyło. Bardzo wielu. Z innych moich dokonań wymieniłbym napisanie wstępu do antologii tekstów polskich autorów, traktujących o swoich małych ojczyznach, dostałem na to grant. I po tym wszystkim decyduję się na anala.
– Dopłata 100 złotych będzie.
– Ty zboczeńcu! – Pedro śmieje się serdecznie i klepie mnie między łopatkami. – Chłop musi się wyżyć – przemawia do burdelmamy i zaczyna wybór towaru.
Siedzą w letnim zaduchu. Na pierwszy rzut oka wszystkie są takie same. W pończochach, trzeźwe i podpite, brzydkie, wycieńczone, o wielkich oczach, delikatnych rysach, obolałe, obleśne, wydekoltowane, skacowane, podniecające i wyuzdane. Wali od nich sznapsem i czosnkiem, dezodorantami i perfumami, szminką i pudrem. Są w koronkach i na wysokich obcasach. Są wspaniałe!
Wybieram swoją panią, idziemy, jestem Marlena, zupełnie nie obchodzi mnie, co robi Pedro. Jakby wcale go nie było w burdelu na Brackiej. Zniknął. Rozpłynął się w lepkiej aurze tego miejsca, smrodzie odświeżaczy powietrza, potu klientów, pasty do podłogi, kurewskich perfum, wyziewów z kibla, kwaśnego oddechu burdelmamy.
W pokoju jest wygodne łóżko. Od razu przechodzimy do rzeczy. Robię chyba z osiem ruchów i po kilku profesjonalnych jękach Marleny jest po wszystkim. Mdląco słodki zapach wokół, zamykam oczy.
* * *
Prześladuje mnie do dziś. Mam go w nozdrzach, wydaje mi się, że przesiąkły nim włosy, kiedy rano używam grzebienia, wyłania się z szafy i z szafki w biurku. Nawet tu, w kraju o tak innym zapachu, w nadmorskim miasteczku, gdzie z Asiulą spędzam wakacje. Żona wychodzi właśnie z morza, jest równomiernie opalona, bawimy się tu już drugi tydzień. Adriatyk migoce w słońcu. Jest tak gorąco, że za chwilę wskoczę do wody i popłynę, nie myśląc o niczym. Jest to kraj pełen ptaków, palm, drzew figowych. Na sosnach bez przerwy grają cykady. Asiula naprawdę wypoczywa po całym roku harówki w biurze. Nade mną za to wciąż rozpościerają się ciemne skrzydła, sobą nie jestem, burdel za mną podąża, jest też ze mną, kiedy Asiula pragnie zbliżeń, a czas przecież im sprzyja. Kochamy się, ale kiedy leżę obok niej, tamto zawsze powraca. Odganiam jak mogę. Przykleiło się i na razie trzyma.
Rozmawiam z żoną o naszych planach, o tym, że za rok chcielibyśmy wrócić do Chorwacji, może do innego miejsca, a może właśnie raz jeszcze tutaj, gdzie jest nam dzisiaj tak dobrze, gdzie kobiety są smukłe, a dziewczyny wiążą włosy w koński ogon. Woda oblewa wystające z niej skały, na jednej stoi teraz Asiula w gumowych sandałkach, dobrze widzę zarys jej talii, która perfekcyjnym łukiem przechodzi w linię bioder. Ta dziewczyna ma w sobie radość, w jej ciele odbijają się teraz słoneczne promienie, te same, które przed chwilą pełgały po powierzchni morza.
Cieszę się. Podchodzę do żony, obejmuję i pociągam lekko w kierunku wody. Zanurzamy się oboje, potem miarowo się poruszam, Asiula gdzieś obok. Długo płynęliśmy, potem, pamiętam, rozgrzani przedpołudniem i głodni, kochaliśmy się w naszym pokoju. Asiula zapragnęła pozycji od tyłu. Wtedy nagle wróciło tamto stare, przewróciłem żonę na plecy. Nie mogłem inaczej.
W Chorwacji nagłą śmiercią zmarła pani Agnieszka. Nie wiem dokładnie, w którym kurorcie była, wcześniej dostałem od niej pocztówkę z Korčuli, znała ten kraj dobrze, to były kolejne tu wakacje. Nie wiem też, gdzie dokładnie to się stało: na plaży, w hotelu, a może w restauracji podczas degustacji owoców morza? To wszystko jest łatwe do ustalenia, mógłbym przecież zatelefonować do syna, popytać wspólnych znajomych. Nie będę tego robił. Niech chorwacka śmierć tej kobiety, która kochała jazz i Henry'ego Jamesa, pozostanie tajemnicą jej i rodziny. Ciało zostało skremowane w Chorwacji, do kraju przyjechała urna. Nie było trumienki, a pani Barbara tak bardzo trumienkę lubiła!
He, he, trumienko, gdzieś jest cmentarzyk,
Gdzie przykucniemy z wielką ochotą,
Żeby przykryci spierzchłą kapotą
Bardzo intymnie sobie pogwarzyć.
Czego ona się spodziewała? Przecież nie śmierci. Żyła intensywnie, miała zdanie niemal na każdy temat, często rozmawialiśmy i różniliśmy się na temat historii czy obecnej sytuacji w kraju. No i co z tego? Teraz, w obliczu jej nagłej śmierci, widać, jak te spory były nieważne, przecież liczyło się coś zupełnie innego. Błysk w jej oku, drżenie wargi, głośny wybuch śmiechu, gest, jakim przypalała papierosa. Spotkanie, wspólne słuchanie muzyki, bezinteresowny śmiech ze wszystkiego, z całego świata, może właśnie za ten śmiech i za uśmiech, którym zawsze mnie witała, najbardziej kochałem panią Agnieszkę.
Chorwacja to kraj złożony z Adriatyku, wysp na nim i wybrzeża. Asiula jest zachwycona. Rano biegnie i kupuje na targu owoce, wino w plastykowych butelkach po coli, czerwone i białe. Wieczorami pijemy je na tarasie, do tego mamy arbuza i winogrona. Wszystko smakuje, leczy. Asiula mówi:
– W takim kraju śmierć twojej nauczycielki nie była tak straszna jak w polskim szpitalu...
– Ale była nagła, przecież ona była jeszcze młoda, dopiero po pięćdziesiątce...
– Ja wiem. Nagła śmierć, ale spójrz wokół. – Asiula gryzie jabłko. – Tyle słońca i ci wszyscy ludzie wokół, tu trwają bezustanne wakacje.
– Czy to dobrze umrzeć w wakacje?
– Na pewno lepsze widoki niż na łóżko z ciężko chorym człowiekiem obok, a za nim łuszcząca się olejna farba.
Kładę rękę na opalonym udzie Asiuli, jest posmarowane oliwką, patrzymy sobie w oczy, długo, jeszcze dłużej. Wchodzimy do morza i płyniemy aż do boi kończących kąpielisko.
– Jeszcze dalej?
Wraca crawlem. Siedzę na ręczniku, a ona na leżaku. Przyglądam się. Jak to możliwe, że taka kobieta jest ze mną, co się takiego wydarzyło, że ona tu jest, może raz jeden w życiu byłem odważny i dzięki temu kiedyś poznałem tę dziewczynę. Burdel jednak powraca, zapach tamtej, natrętny, oblepiający, unosi się tuż nad powierzchnią czystego Adriatyku. Na ramieniu faceta leżącego obok tatuaż: „Bog i Hrvati", a pod napisem wydziergany miecz. Nie tak dawno temu pewnie był na wojnie, strzelał z moździerza, był snajperem, a może zwykłym szeregowcem i codziennie ryzykował życie. Za Chorwację, żeby jego kraj był dumny, żeby nie musiał się wysługiwać. Setki, tysiące takich jak on. Bili się. Teraz są tu, też się opalają, może chcą zapomnieć, a może przeciwnie – popijając piwo hajdučko – ciągle są tam, na froncie, w wioskach i miasteczkach, gdzie płynęła krew. Ręce całe czerwone, zgwałcona kobieta, rozwalone domy i słońce, wciąż grzeje tak samo. W wytatuowanym byłym żołnierzu to wszystko siedzi. Zresztą może to nie jest żaden żołnierz, przecież go nie zapytam, Asiula też nie.
Pani Agnieszka kochała Chorwację, dostawałem stąd pocztówki. Dopiero esemes o nagłej śmierci przerwał wszystko. Wtedy w samochodzie Pedro opowiadał, że ona miała świetny biust, ale ja zupełnie tego nie pamiętam. Teraz patrzę na biust Asiuli, która z zamkniętymi oczami leży w łososiowym bikini. O czym teraz myśli? Jak dobrze, że nie myśli o swoim mężu w burdelu, niech tak trwa na swoich wakacjach w Chorwacji, w której miesiąc temu zmarła pani Agnieszka. Asiula to kobieta o długich nogach i ładnych biodrach. Pośladki najkorzystniej wyglądają, gdy założy mini, w spodniach już nie robią wrażenia. Na głowie naturalnie jasne, proste włosy, Asiula to blondynka o jasnej karnacji. Dlatego wolno się opala i jest tak dumna ze swego chorwackiego wyglądu. A nocą, kiedy całuję jej piersi, brzuch i uda, wyobrażam sobie, że to rusałka, co przed chwilą wyszła z zimnej bagiennej toni i jest dla mnie tak łaskawa, bo zaraz musi tam powrócić. Obejmuje mnie białymi ramionami i cicho śpiewa w tylko sobie znanym języku.
– Asiula, co dziś zjemy na obiad?
– Nie chcę smażonych kalmarów, a ty?
Żona obejmuje zgiętą w kolanie nogę. Zastanawia się. Paznokcie stóp ma pomalowane na morski kolor.
– A może pójdziemy do supermarketu, kupimy coś, a ja ugotuję?
Droga do wielkiego sklepu jest jednocześnie dojazdówką do naszego miasteczka. Bardzo gorąco. Cykady bez przerwy śpiewają, na pniu drzewa po raz pierwszy widzę tego owada – przypomina większą muchę, choć z Asiulą wyobrażaliśmy je sobie jako koniki polne.
Dlaczego zdradziłem żonę? Po co mi to było? Czy to pani Agnieszka znad urny kazała mi jechać z Pedrem na Bracką? Przecież nawet dużo nie wypiliśmy. Trzymają wspomnienia, trzymam ciężką siatkę i Asiulę za drugą rękę. Marzę o zimnym piwie. Jedno takie stoi w lodówce w naszym pokoju.
Jemy kurczaka z ryżem, proponuję wino. Ona nie chce, mówi, że to w ciągu dnia rozleniwia, woli wieczorem. Ja mam jeszcze ožujsko w dwulitrowej butli. Wepchnąłem do lodówki, za pół godziny powinno nadawać się do picia. Z tarasu będę oglądał drzewa, w których aż roi się od ptaków, dużo gołębi i synogarlic. Może kiedyś wspomnienia się rozwieją, będę siedział i podziwiał synogarliczki dla samych synogarliczek.
Po obiedzie Asiula leży na łóżku i czyta kryminał. Autor pochodzi z Islandii, opowiadała mi o szkieletach znalezionych podczas budowy mieszkalnego bloku, ja zawsze mówię, że nie mogę czytać książek o mordowaniu. Przecież to tylko konwencja, literatura gatunkowa. A jak w Krakowie na osiedlu jeden drugiemu zapierdolił maczetą, to też jest konwencja? Zdenerwowałem się wtedy niepotrzebnie. Asiula nie dała się przekonać. Pani Agnieszka także lubiła skandynawskie kryminały, sypała nazwiskami pisarzy z tego kręgu, ale o tym ani o Chorwacji już nie porozmawiamy.
Patrzę na Asiulę. Czyta książkę, sięga po kubek z herbatą, odstawia, nie trafia. Wylewa się na stolik, na podłogę. Leje za łóżko. Zanim pójdę do łazienki po szmatę, bardzo wyraźnie słyszę swój głos, tak jak wtedy w burdelu, czysto i klarownie brzmi:
– Asiula, a może powinniśmy mieć dziecko?
(2013)
Autor jest pisarzem. Ostatnio opublikował zbiór opowiadań „Najlepsza dentystka w Londynie" (Arcana, Kraków 2014)