Omniworyści. Ludzie, którzy od życia chcą wszystkiego

Na stole kaszanka i mule, a na playliście Wolfgang Mozart obok Zenka Martyniuka – to życie wszystkożernego omniworysty, chcącego spróbować najwięcej, ile się tylko da. Nie oznacza to, że wszystko mu się podoba.

Publikacja: 31.12.2021 06:00

Omniworyści. Ludzie, którzy od życia chcą wszystkiego

Foto: Pixabay

Wyobraźmy sobie człowieka, który wieczorem kładzie się do łóżka, zamyka oczy. Ma za sobą dzień pełen wydarzeń. Zanim zaśnie, w jego myślach pojawiają się kolejne pytania: z iloma osobami dzisiaj rozmawiałem? Co mnie zaskoczyło w czasie tych spotkań? Czy poznałem kogoś nowego? Rozważa, czy mimo późnej pory jednak wstać i obejrzeć serial na Netflixie albo film, który od dawna chciał zobaczyć, czy może jednak wyspać się, bo nowy dzień znów zapowiada się intensywnie.

Zastanawia się, czy nie pominął e-maila o ciekawym koncercie albo przydatnym szkoleniu. Zadaje sobie pytanie, czy jest na bieżąco w sprawach związanych z pandemią i polityką. Czy nie przeoczył czegoś w mediach społecznościowych? Planuje, co przeczyta w weekend – kryminał, a może coś Olgi Tokarczuk? A może pójść do kina albo na mecz?

Tak mógłby wyglądać wieczór omniworysty – uzależnionego od nowych wrażeń aktywnego człowieka, który kocha różnorodność. Omniworyści chodzą do opery, odwiedzają galerie sztuki, lubią próbować nowych, wyszukanych potraw i zaglądają do literatury awangardowej. Nie przeszkadza im to w drodze do opery słuchać muzyki popularnej, pójść potem do dyskoteki, regularnie odwiedzać bary mleczne i polecać znajomym kotlety schabowe. Przeciwieństwem omniworyzmu jest uniworyzm – stałe trzymanie się jednolitych gustów, smaków i preferencji.

Im bardziej różnorodny był dzień, tym bardziej omniworysta powinien być zadowolony. Nie oznacza to, że wszystko mu się podoba i łatwo jest zrobić na nim wrażenie. W jego zachowaniu przejawia się raczej chęć poznawania tego, co nowe. To poszukiwacz doświadczeń, który chwyta okazje, by przeżyć coś nowego. Zdarza się, że wieczorne myśli wprawiają omniworystę w zły nastrój. Dzieje się tak, gdy dochodzi do wniosku, że dzień spędził w towarzystwie osób, które nie zaskoczyły go niczym nowym. Posiłki jadł w pośpiechu i nie było w nich niczego unikalnego. Przez deficyt czasu nie przejrzał nowości filmowych. Był zbyt zmęczony, by pójść na siłownię. Życiowa wszystkożerność może przejawiać się w wielu codziennych wyborach: od muzyki, której słuchamy, przez jedzenie, sport po seks czy sposób spędzania świąt Bożego Narodzenia.

Intuicyjnie omniworyzm można traktować jak efekt demokratyzacji, coraz większej, przynajmniej według deklaracji, tolerancji i otwartości na różnorodność oraz częstszych niż dawniej dalekich podróży i kontaktów z przedstawicielami różnych kultur i religii. Omniworyści to często ludzie, którzy dostrzegają wokół siebie tak wiele interesujących rzeczy, że trudno im odmówić sobie ich spróbowania.

Czytaj więcej

Polonezy, pieniądze i zonk

Muzyka świadczy o tobie

Najsilniejszą skłonność do omniworyzmu mają przedstawiciele wyższej klasy średniej. Do takiej konkluzji doszli socjologowie z Polskiej Akademii Nauk, którzy sprawdzili, jakiej muzyki najchętniej słuchają Polacy. – Im wyższa pozycja klasowa, tym bardziej lubi się muzykę klasyczną i poważną: Beethovena, Bacha, Czajkowskiego, Wagnera. Im niższa pozycja i niższe wykształcenie, tym większa chęć, by wybierać muzykę popularną, rozrywkową, a z bardziej szczegółowych gatunków np. disco polo. Muzyka hierarchizuje ludzi. Po muzyce można poznać, kto kim jest – podkreśla jeden z autorów badania prof. Henryk Domański. – Prawidłowością jest też, że bardziej otwarci, omniworyczni, czyli słuchający różnych muzycznych gatunków, są ludzie z wyższym wykształceniem. Lubią muzykę klasyczną, ale też disco polo. Słuchają muzyki poważnej, ale też artystów takich jak Glenn Miller czy Aretha Franklin. Wybierają gatunki z półek wyższych, średnich i niższych – dodaje. Obecnie najczęstszy muzyczny omniworyzm w Polsce to połączenie disco polo i popu.

Niemiecki socjolog George Simmel, który sprawdzał, od czego zależy, że kolor sukienki czy muzyczny utwór stają się modne, przekonywał, że moda ma charakter kaskadowy. Według niego to, co najpierw zdobywało popularność w wyższych warstwach społecznych, na przykład muzyka filmowa, powoli przejmują, popularyzują i coraz chętniej korzystają z tego korzystają osoby z niższych warstw.

W Polsce ta teoria nie znajduje potwierdzenia. Moda przesuwa się faktycznie kaskadowo, ale nie tylko z góry na dół, ale też z dołu do góry. Przykład to muzyka disco polo, do słuchania której przyznaje się ponad połowa z nas („Gust muzyczny i stratyfikacja społeczna a procesy kształtowania się stylów życia Polaków", PAN). Wśród nich są reprezentanci różnych klas społecznych: ponad dwie trzecie rolników, prawie połowa pracowników umysłowych i co czwarty specjalista i kierownik wyższego szczebla. Część wykorzystuje to jako okazję, by dobrze zaprezentować się i udowodnić, jak duża jest ich ciekawość świata. Możliwe, że jej popularność jest jeszcze większa, bo część badanych mogła mieć opory przed przyznaniem się przed ankieterem, że słucha disco polo.

Tiramis? po kaszance

Omniworyzm, który wynika z przynależności klasowej, widać też w wyborach dotyczących książek i jedzenia. Przedstawiciele wyższej klasy średniej, wśród nich kierownicy i pracownicy umysłowi, do wakacyjnej torby wkładają kryminały i literaturę piękną. W czasie urlopu popularny romans kupiony przypadkowo na dworcu mogą czytać równolegle z najnowszą publikacją laureata literackiego Nobla. Podobne wymieszanie widać w wyborach dotyczących jedzenia. Na ich stołach po marokańskiej pastilli pojawia się deser w postaci kojarzących się z dzieciństwem polskich jabłek w cieście. Przekłada się to często na menu w restauracjach, starających się pogodzić różnorodność gustów.

Interesujący był schemat badań na ten temat przeprowadzonych przez PAN. Ich uczestnicy odpowiadali, czy kiedykolwiek jedli i czy lubią wskazane potrawy – od tradycyjnych, takich jak golonka, kaszanka, nóżki w galarecie, sałatka jarzynowa z majonezem i makowiec, po bardziej wyszukane, pochodzące z innych kultur kulinarnych, takie jak krewetki, mule, musaka, carpaccio, sushi i tiramisù.

Najczęściej po pozycje z obu grup sięgają osoby o rodowodzie inteligenckim i to sprawia, że z nimi najczęściej kojarzy się kulinarny omniworyzm. A najsilniej zjawisko to występuje wśród 20-latków i 30-latków. Otwartość na nowe przeżycia i doznania to cecha kojarzona często z młodością. Znaczenie może mieć też fakt, że wiele osób w wieku 20+ rozpoczyna samodzielne życie. Część z nich zyskuje niezależność, także finansową. Uwolnienie się spod kontroli rodziców i dziadków daje im często poczucie awansu społecznego i ekonomicznego. Próbują tego, co nowe, i tego, co znane, ale do tej pory trudno dostępne, by nadrobić zaległości.

Omniworyzmowi sprzyja właśnie awans społeczny, zwłaszcza – jak pokazują badania – z klasy robotniczej do inteligencji. Radosław Stefański ma 32 lata. Pochodzi z miejscowości Ćmińsk w powiecie kieleckim. Na studia wyjechał do Krakowa. Jest pierwszą osobą w rodzinie, która poszła na studia i zdobyła wyższe wykształcenie. Jego rodzice są rolnikami. Szybko zaczął pracować, by móc utrzymać się na studiach. – Gdy zmieniałem prace na coraz lepsze, mogłem pozwolić sobie na jedzenie tego, co chciałem. Coraz częściej pojawiały się słodycze, jedzenie z restauracji typu fast food. Był to wręcz rytuał. Dzisiaj patrzę na to jak na odbicie sobie wielu lat dzieciństwa i młodości z biedą i głodem – przyznaje. – Przejadałem całą pensję, bo wciąż było mi mało. Miałem nowe dla mnie poczucie, że w końcu stać mnie, żeby kupić sobie dużo różnorodnego jedzenia – wspomina.

Czytaj więcej

Tropem Francji. Co może zachęcić Polaków do szczepień?

Przymus wielozadaniowości

Być może przekonywanie innych, że omniworyzm wynika z ciekawości świata, to zręczna i dobrze brzmiąca próba racjonalizacji wewnętrznego przymusu dostarczania sobie nowych doznań albo konsekwencji wykonywania wielu czynności równocześnie – np. wielozadaniowości w pracy, czyli multitaskingu. Wyobraźmy sobie kolejną bohaterkę. To kobieta, która choć zatrudniona jest w dziale marketingu dużej firmy, regularnie pomaga w dziale księgowości, czasami pełni rolę przedstawiciela handlowego, a gdy jej firma organizuje duże konferencje lub bierze udział w targach, nosi torby z materiałami promocyjnymi, co faktycznie jest pracą fizyczną. Specjaliści od zarządzania zasobami ludzkimi nazywają to elastycznością funkcjonalną. Firmy działają elastycznie, by dopasować się do zmieniających się potrzeb klientów. Trudno precyzyjnie zaplanować, których usług i produktów będzie potrzebnych więcej. Do tego dopasowują się pracownicy.

Wielozadaniowość zawodowa to zjawisko, do którego w Polsce od 1993 roku przyznaje się coraz więcej osób – wynika z badania „POLPAN" przygotowanego przez socjologów z Polskiej Akademii Nauk. Szczególnie mocno nasiliło się w ciągu ostatnich pięciu lat. Na początku grudnia poznaliśmy wyniki najnowszej fali tego badania. Socjologowie regularnie, co pięć lat, wracają z zestawem podobnych pytań do tej samej grupy badanych, a także, w miarę upływu czasu, do ich dzieci i wnuków. – Co piąty z nas, by utrzymać swoje miejsce pracy, musi zastosować multitasking – przyznaje w rozmowie z „Plusem Minusem" prof. Kazimierz M. Słomczyński, jeden z autorów raportu „POLPAN". – Coraz więcej jest osób, które pracują w ramach różnego typu kontraktów, nie mają stałej pracy. Równolegle, coraz więcej osób robi w pracy różne rzeczy, teoretycznie związane z różnymi zawodami. Główny powód to nowe oczekiwania pracodawców, w mniejszym stopniu chęci tych pracowników, by być aż tak wszechstronnymi. W efekcie trudno jest przewidzieć, co dana osoba będzie robiła w ciągu tygodnia, ponieważ zmieniają się potrzeby pracodawcy – dodaje prof. Słomczyński.

„Czytaj artykuły niezgodne z twoim światopoglądem" – tak brzmi rada z jednego z popularnych poradników, mająca pomóc w zwiększeniu szans na sukces w pracy. W tego typu podpowiedziach ukryta jest myśl, że zawodowym atutem jest chęć poznawania tego, co nowe i inne niż dotychczas oraz odrywanie się od schematów myślowych. Przed taką koniecznością wielu pracowników stanęło w czasie pandemii, gdy nagle musieli nauczyć się zasad uczestniczenia w spotkaniach online: ustawiania kamery, nagrywania webinarów, wyboru mikrofonu czy mechanizmu obsługi programów do zdalnych połączeń.

Mniejszy wybór, mniejszy problem

Omniworyzm i gotowość do rozmaitych aktywności mogą mocno zmęczyć. Wymagają uważnego śledzenia nowych okazji, kalkulowania, jak z nich skorzystać, i elastyczności, by dopasować się do nowych sytuacji. Amerykańscy badacze, by opisać tę umiejętność, używają słowa „agility", które oznacza zwinność i sprawność w poruszaniu się wśród różnorodnych obowiązków i możliwości. Społeczne oczekiwanie takiej zręczności może być powodem rozczarowania i złości, gdy brak czasu lub sił nie pozwalają skorzystać z czegoś, co wydaje się atrakcyjne. Przygnębiająca bywa też świadomość tego, co ekonomiści nazywają kosztem alternatywnym – wartości tego, z czego nie skorzystaliśmy, dokonując wyboru. Jeśli zostanę w domu i obejrzę serial, będę na bieżąco z najnowszym sezonem, ale nie poprawię umiejętności tenisowych. Jeśli pojadę na weekend do rodziny, nie spotkam się z kolegami z pracy i nie wzmocnię relacji zawodowych.

Mniejszy wybór może dla omniworystów oznaczać mniej frustracji, która pojawia się, gdy trzeba porzucić coś, co jest kuszące i intrygujące. Są osoby, które z dużym sentymentem wspominają czas lockdownu, gdy w ich odczuciu presja na omniworyzm nagle wyhamowała.

– Zamknięte kina, siłownie, baseny, brak konferencji czy służbowych wyjazdów z jednej strony ograniczały możliwości, z drugiej dawały spokój. Można było skoncentrować się na tym, co proste. Dzisiaj, gdy pędzę z pracy na zajęcia sportowe, znowu stojąc w korku albo szukając miejsca do parkowania, przez krótką chwilę zdarza mi się tęsknić za zwolnionym tempem życia sprzed półtora roku – słyszę od mieszkanki Warszawy po trzydziestce, gdy tłumaczę, czym jest omniworyzm.

Ona i jej koledzy dodają, że gdy jest mniej możliwości, łatwiej skoncentrować się na tym, co lubią i dobrze im wychodzi. Zmniejsza się ich obawa, że szukając nowych doświadczeń, zaczną rozmieniać się na drobne.

Czytaj więcej

„W ustach sól": Morze skojarzeń

Wiedzieć coś o wszystkim

Omniworyzm dochodzi do głosu także w czasie planowania najdłuższych, i dzięki temu dających się spędzić różnorodnie, świąt w roku, czyli Bożego Narodzenia. Model spędzania ich w całości w domu zastępowany jest przez nowe pomysły: wyjazd choć na jeden dzień, by odpocząć z dala od rodziny, spotkania nie tylko z krewnymi, lecz także z dalekimi znajomymi, wyrwanie się do klubu fitness czy nawet zajęcie się zawodowymi obowiązkami. Wszystko po to, by poczucie urozmaicenia wzięło górę nad uczuciem przesytu świętowaniem.

Omniworyści lepiej będą czuć się w wielu miejscach, będąc w każdym z nich przez kilka chwil, niż w jednym przez całe Święta. W tym pierwszym przypadku spotkają przez całe Święta w sumie pewnie 20, 30 albo więcej osób. W drugim tylko najbliższą rodzinę. Badania doktora Michała Cebuli pokazały, że największe szanse na funkcjonowanie jako wszystkożercy mają ludzie, którzy mają dużo przelotnych, raczej powierzchownych i krótkich kontaktów z innymi. Ich szeroka sieć społeczna to wielu współpracowników, klientów, osób, od których uzyskują informacje. Rozmawiają z nimi zazwyczaj zadaniowo i konkretnie, rzadko wchodząc w głębsze relacje.

Z kolejnych badań i rozmów wyłania się obraz omniworyzmu, który jest reakcją na wymóg, jaki stawia przed nami współczesność – zbieranie nowych doświadczeń i kontaktów z myślą, że mogą być przydatne w bliższej lub dalszej przyszłości. Omniworyści chcą wiedzieć coś o wszystkim. Jednocześnie chcą się w czymś specjalizować i wiedzieć wszystko o czymś konkretnym.

Tak rozumiana wszystkożerność wynika z wewnętrznych potrzeb i spontanicznej ciekawości świata, jednocześnie jest odpowiedzią na oczekiwania, jakie współczesny świat stawia, i próbą znalezienia sobie w nim dobrego miejsca. Alexis de Tocqueville przekonywał, że demokratyczne społeczeństwo wymaga, by śledzić bieżące wydarzenia, z różnych dziedzin życia – obecnie są to informacje o pandemii, sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, inflacji czy skokach narciarskich – by mieć na temat każdego z nich własne, często niepogłębione, lecz wyrabiane na bieżąco zdanie.

Jak się okazuje, takie podejście może szybko się spodobać i wciągnąć do tego stopnia, że omniworyści zaczynają czuć się najwygodniej, kiedy równolegle pracują nad kilkoma projektami, jednemu poświęcają kilkadziesiąt minut, po czym zabierają się do czegoś zupełnie innego, w tym czasie kontaktują się z różnymi osobami. Jeśli zajmowaliby się tylko jednym zadaniem, w zamkniętej grupie, byłoby to dla nich niewystarczające, mogliby stracić koncentrację, poczuć znużenie, finalnie mogłoby się to odbić negatywnie na jakości tego, co robią.

Kilka miesięcy temu w polskich miastach pojawiły się plakaty i naklejki z adresowanym do przechodniów i kierowców pytaniem „Kiedy ostatnio zrobiłeś coś po raz pierwszy?". Jeśli to pytanie wieczorem przemknie przez myśl omniworysty, na pewno odpowie: „Jeśli nie udało się dzisiaj, na pewno spróbuję jutro".

Korzystałem z artykułów Henryka Domańskiego „Omniworyzm jedzenia i stratyfikacja społeczna" i Michała Cebuli „Poza klasą społeczną i statusem. Sieciowe zakorzenienie konsumpcji muzyki"

Michał Dobrołowicz

Doktor socjologii i dziennikarz RMF FM

Wyobraźmy sobie człowieka, który wieczorem kładzie się do łóżka, zamyka oczy. Ma za sobą dzień pełen wydarzeń. Zanim zaśnie, w jego myślach pojawiają się kolejne pytania: z iloma osobami dzisiaj rozmawiałem? Co mnie zaskoczyło w czasie tych spotkań? Czy poznałem kogoś nowego? Rozważa, czy mimo późnej pory jednak wstać i obejrzeć serial na Netflixie albo film, który od dawna chciał zobaczyć, czy może jednak wyspać się, bo nowy dzień znów zapowiada się intensywnie.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi