Andrzej Sznajder: Z liceum do ośrodka internowania

W ośrodku odosobnienia dla internowanych istotna była zwykła ludzka solidarność, czuć było swoisty powiew wolności - mówi Andrzej Sznajder, dyrektor oddziału IPN w Katowicach.

Publikacja: 10.12.2021 16:00

Andrzej Sznajder: Z liceum do ośrodka internowania

Foto: Forum

Plus Minus: Gdy rozpoczął się stan wojenny, działalność szkół została zawieszona. Był pan wówczas uczniem drugiej klasy liceum w Bytomiu. Jak pamięta pan ten dzień?

Tak jak wszyscy usłyszałem,że wprowadza się stan wojenny. Początkowo towarzyszyła temu dezorientacja, co to oznacza. Jako ucznia ucieszyła mnie wiadomość, że od następnego dnia są zawieszone zajęcia szkolne. Ferie świąteczne zostały wydłużone, chociaż jeszcze wtedy nie było wiadomo na jak długo.

Czuł pan niepokój?

Nie, poza pewnymi niewiadomymi, związanymi z tym, co właściwie ogłoszenie stanu wojennego oznacza. Bardziej pamiętam poczucie rozgoryczenia i złości, że czas większej wolności, którą cieszyliśmy się przez 16 miesięcy, chyba nieuchronnie się skończył. Stało się to, przed czym wcześniej przestrzegano, że jednak ta władza komunistyczna nie odpuści, mimo zawarcia porozumienia w sierpniu i wrześniu rok wcześniej.

Czy ta złość pana i rówieśników z liceum spowodowała, że postanowiliście stworzyć Ruch Młodzieży Niepodległej?

To stało się już po powrocie do szkoły, nie była to zatem spontaniczna reakcja na wydarzenia 13 grudnia. Do nauki wróciliśmy 8 stycznia 1982 r., ale atmosfera stanu wojennego wciąż nam się udzielała, wyrażała się ustaniem dyskusji, które przez wcześniejsze miesiące toczyliśmy między sobą, w klasie, także z nauczycielami. We mnie osobiście narastała potrzeba działania.

W zapiskach z tamtego czasu, które mam do dzisiaj, próbowałem sobie wyobrazić zawiązanie organizacji konspiracyjnej, która w jakiś sposób sprzeciwiłaby się dyktaturze Jaruzelskiego. Do takiego działania dojrzeliśmy pod koniec stycznia 1982 r. Inicjatywa wyszła od moich kolegów, którzy zaprosili mnie, ale też kilkanaście innych osób z mojej szkoły na spotkanie, zapoznaliśmy się wtedy z przygotowanym projektem deklaracji ideowej. Podjęliśmy działalność, która potem stała się przyczyną mojego internowania, aresztowania kilku osób bądź ich skazania.

Co znalazło się w tej deklaracji?

Oto jej fragment: „Na początku lutego 1982 roku, gdy Polska została ogarnięta stanem wojennym, który WRON-a wydała przeciw społeczeństwu, młodzież Regionu Śląsko-Dąbrowskiego zainicjowała powstanie nowego ruchu społecznego, który postawił sobie za cel: pomoc internowanym, aresztowanym, więzionym za przekonania i ich rodzinom; dążenie do zniesienia stanu wojennego; obronę praw człowieka w naszym kraju; obronę praw wspólnoty narodowej; bronić kultury polskiej przed niewoleniem, upadkiem i sowietyzacją; rozwijać myśl i program polityczny odpowiadający aspiracjom młodzieży polskiej. Ruch nasz jest niezależnym ruchem ideowym, którego uczestnicy pragną realizować wyżej wymienione cele. Dążenie do tych celów wynika z oceny sytuacji, w jakiej znalazł się nasz naród, pozbawiony faktycznej niepodległości – rządzony przez totalitarną partię komunistyczną".

Kto wpadł na pomysł utworzenia tego ugrupowania? Kto był liderem?

Dostałem zaproszenie od jednego z kolegów, spotkaliśmy się w mieszkaniu jednej z koleżanek, potem jeszcze u kogoś innego. Nigdy tego w istocie nie dociekałem. Byliśmy głównie z drugich i trzecich klas z liceum w Bytomiu, dodatkowo trzy osoby z trzech innych bytomskich szkół.

Czytaj więcej

Wielka ucieczka z Polski Jaruzelskiego

Trzon stanowili uczniowie drugiej klasy liceum – byliście już pewnie po lekturze Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego, pod wpływem wielkich romantyków marzących o wolności? Stąd ten bunt?

Doszło do połączenia dwóch okoliczności – faktu, że w drugiej klasie liceum czytało się dzieła polskich romantyków, i jednocześnie zostaliśmy „zanurzeni w tę noc stanu wojennego". Przyznam, że w moim przypadku stało się to inspiracją do podjęcia działań. Chodziłem do klasy o profilu humanistycznym, niemal na wyścigi czytaliśmy dramaty Słowackiego i Krasińskiego w wymiarze daleko poza rozszerzonym profilem kształcenia języka polskiego.

To była prawdziwa konspiracja? Mieliście pseudonimy, zajmowaliście się kolportażem ulotek?

Nie, aż tak daleko ta sprawa nie zdążyła dojrzeć. Chyba nawet nie mieliśmy takiego myślenia. Nie było nawet mowy o tworzeniu organizacji w sensie budowania struktury z liderami, statutu czy działania w systemie np. trójkowym, gdy każdy zna tylko ograniczoną liczbę osób zaangażowanych. Nic takiego nie miało miejsca, poza deklaracją. Były to bardzo spontaniczne działania i niezbyt ostrożne.

Wzięliśmy udział w dwóch, może trzech akcjach ulotkowych – w kolportażu „Biuletynu Informacyjnego", drukowanego przez środowiska Solidarności górniczej w Bytomiu, oraz w dwóch spotkaniach o charakterze samokształceniowym poświęconych historii literatury polskiej. Moje koleżanki i koledzy starali się także docierać do rodzin osób internowanych lub uwięzionych w związku z działalnością w Solidarności i dostarczać im pomoc – to była najbardziej wartościowa część tej działalności.

Czyli nie była to tylko deklaracja, idea stworzenia organizacji, ale podjęte zostały konkretne kroki?

Tak, chociaż byliśmy na początku naszych działań.

Skąd dowiedziała o tym Służba Bezpieczeństwa? Wiadomo, kto wsypał?

Okoliczności wsypy były banalne. Otóż dwaj koledzy zostali zatrzymani przez milicję na wagarach. Nigdy nie starałem się poznać szczegółów, jak dokładnie to wyglądało. Wiem tylko, że mieli przy sobie listę imion i inicjałów nazwisk członków naszej grupy. Zapewne na komisariacie, gdy przetrzepano im ubrania, dociśnięci przez funkcjonariuszy „co to takiego" opowiedzieli resztę. Bo już następnego dnia według tej listy zostaliśmy zabrani przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa ze szkoły. Trafiliśmy na przesłuchania do komendy miejskiej Milicji Obywatelskiej w Bytomiu.

Czy funkcjonariusze was zastraszali?

Do dzisiaj mnie to zastanawia – nie zastraszano nas, nie bito. Byliśmy traktowani raczej łagodnie. Tłumaczono, że jeżeli nie będziemy współpracowali, to ta sytuacja mocno może skomplikować nam życie. Twierdzili, że wszystko wiedzą i oczekują tylko potwierdzenia pewnych faktów. Obiecywali, że jeżeli wszystko powiemy, to jeszcze tego samego dnia nas zwolnią do domu. Przynajmniej ja coś takiego usłyszałem.

Milczał pan?

Nie. Starałem się raczej tłumaczyć, że niewiele miałem z tą grupą wspólnego, że byłem i owszem na jakimś spotkaniu, ale o żadnych ulotkach czy kolportażu nic mi nie wiadomo.

Czy funkcjonariusze zbierali materiał dowodowy do sprawy karnej, do ewentualnego oskarżenia przed sądem wojskowym?

Miałem pewność, że nie mogę się przyznać do kolportażu ulotek. Intuicyjnie byłem przekonany, że to się skończy zarzutami prokuratorskimi i sądem. W trakcie kolejnych przesłuchań uparcie temu zaprzeczałem.

Trafił pan do aresztu tymczasowego, a potem ośrodka odosobnienia dla internowanych, miał pan wtedy 17 lat i 10 dni. Był pan najmłodszym internowanym?

Po przesłuchaniu na komendzie miejskiej MO zostałem zabrany do domu. Tam odbyła się powierzchowna rewizja, podczas której nic nie znaleziono. Po czym zostałem zabrany do Katowic do aresztu przy Komendzie Wojewódzkiej MO, w którym spędziłem ponad dwa tygodnie. Następnie z grupą kilkunastu osób zostałem przewieziony do ośrodka odosobnienia w zakładzie karnym w Zabrzu-Zaborzu. Tam już od 13 grudnia 1981 r. działał ośrodek dla internowanych.

Co to był za obóz, ile osób w nim przebywało?

To był zwyczajny zakład karny, w którym służba więzienna wydzieliła dla internowanych na początku jeden, a potem jeszcze drugi pawilon. Osadzonych za przestępstwa kryminalne skomasowano w innych obiektach.

Czy obowiązywał was porządek więzienny?

Tak, reżim był typowo więzienny. Trafiłem tam 15 marca, gdy przebywało tam około 300 internowanych. Już wtedy – podobnie jak w innych ośrodkach – wymusili oni na służbie więziennej poluzowanie dyscypliny. Mieliśmy więcej czasu na spacer, swobodę poruszania się w obrębie pawilonów, częstszy był dostęp osób z zewnątrz, docierały też do nas różne formy pomocy – np. paczki żywnościowe, mieliśmy też opiekę duszpasterską, którą sprawował ksiądz Paweł Pyrchała. W porównaniu z reżimem, który pamiętałem z aresztu, warunki były bardziej znośne. Panowała tam atmosfera autentycznej solidarności ludzkiej.

Przebywał pan w środowisku doświadczonych działaczy Solidarności, zaopiekowali się panem?

Natychmiast. Gdy się tam pojawiłem, od razu rozpytano mnie, skąd jestem, jak tam trafiłem. Pamiętam żądanie jednego z internowanych towarzyszy, abym wychodząc na spacer zakładał kurtkę z przyszytą tarczą szkolną, aby wszyscy wiedzieli kim jestem. Natychmiast znalazły się osoby, które zaoferowały pomoc w nauce.

Czytaj więcej

„Słownik zasłużonych i znanych Polaków urodzonych we Lwowie": Znani lwowiacy

To byli nauczyciele?

Tak, nauczyciele, ale też pracownicy naukowi, studenci. Byłem tam ledwo tydzień, więc to nie nabrało charakteru regularnych zajęć, ale gdyby mój pobyt potrwał dłużej, na pewno tak by się stało. Miałem z sobą podręczniki szkolne, a w liście do rodziców prosiłem, żeby mi przysłali następne do matematyki, fizyki, chemii, łaciny i francuskiego. Inni internowani nie mieli wątpliwości, że muszę być z nauką na bieżąco, muszę się uczyć i że nieróbstwo związane z internowaniem nie wchodzi w grę.

Właśnie przeglądam materiały archiwalne Macieja Klicha, jednego z założycieli Niezależnego Zrzeszenia Studentów na Uniwersytecie Śląskim, który został internowany 24 grudnia 1981 r. Odniosłem wrażenie, że to była trochę kontynuacja karnawału Solidarności, ale w odosobnieniu. Klich tworzył wtedy grafiki, znaczki pocztowe. Internowani wnieśli do więzień jakby powiew wolności, stworzyli swoistą subkulturę ruchu Solidarności.

Gdyby ktoś trafił tam przypadkowo, na krótki czas, z pewnością nie mógłby zrozumieć, dlaczego ci ludzie są tam przetrzymywani, bo zachowywali się w sposób zupełnie inny niż zwykli więźniowie. W istocie zachowywali się jak ludzie wolni. Internowani nie pozwolili sobie narzucić reżimu i sposobu bycia więziennego.

W Zaborzu mieliśmy swoje ubrania, organizowaliśmy sobie czas, nie brakowało wspólnych dyskusji, niekiedy niezwykle zaciętych, oraz codziennej wspólnej modlitwy. Pamiętam towarzyszące nam śpiewy. Udział w niedzielnej mszy świętej wymagał przejścia z jednego pawilonu przez sporą część terenu zakładu karnego do kaplicy, która była urządzona w świetlicy. Temu przejściu towarzyszył chóralny gromki śpiew pieśni patriotycznych i religijnych. Do dziś pamiętam tekst pieśni „My, Pierwsza Brygada", który został zmieniony na „My, internowani, w Zaborzu zatrzymani" śpiewany na tę samą melodię.

Jakie towarzyszyły panu emocje po zamknięciu okratowanych drzwi?

Wtedy, 26 lutego, byłem przerażony, to oczywiste. Mam wrażenie, że przez tych 40 lat, które od tego momentu minęły, większość tamtych trudnych doznań wyparłem ze swojej pamięci. Wydaje mi się, że z tym balastem nie dałoby się żyć. Pamiętam to zamknięcie się w sobie, niepewność o dzień następny, nie mówiąc o dalszej przyszłości. Zawalił mi się wtedy świat. Byłem przekonany, że moje marzenia o ukończeniu liceum, studiach, o pracy nauczyciela – nie spełnią się. Towarzyszyło temu pytanie o rodziców...

Jaka była ich reakcja na pana zatrzymanie?

Po pobieżnej rewizji w domu esbek, który ją przeprowadzał, zakomunikował rodzicom, że następnego dnia, czyli w sobotę wrócę do domu. Nie wróciłem w tę sobotę, ani następną, ani w kolejne. Z opowieści późniejszych wiem, że rodzice nie wiedzieli, co się ze mną dzieje, usilnie próbowali to ustalić. Poszukiwali mnie przez kolejnych 11 dni. Zbywano ich pytania, gdzie trafiłem, w Komendzie Miejskiej Milicji w Bytomiu, w Komendzie Wojewódzkiej w Katowicach, w areszcie śledczym. Dzisiaj, gdy patrzę na tę sytuację jako rodzic, uważam, że była to sytuacja absolutnie przerażająca. Co więcej – muszę to teraz powiedzieć, nie otrzymali też żadnej pomocy ze strony dyrekcji mojej szkoły czy wychowawcy klasy. Oni nie poczuwali się do jakiegokolwiek obowiązku, choćby skontaktowania się z moimi rodzicami.

Szkoła współpracowała z bezpieką? Może nauczyciele się po prostu bali?

Nie wiem, wydaje mi się, że dyrektor musiał współpracować z bezpieką, bo przecież zatrzymano nas wszystkich na terenie szkoły. Wskazał nas, powiedział, do których klas uczęszczamy. Czy współpracował później, tego nie wiem.

Ale po wypuszczeniu z internowania lub aresztu umożliwiono nam wszystkim powrót do szkoły, mogliśmy kontynuować edukację bez utrudnień. Niektórzy wrócili po kilku dniach, ja po miesiącu, a koleżanka i kolega po trzech miesiącach.

Czy formalnie otrzymał pan tzw. sankcje, czy był pan oskarżony o jakieś przestępstwo?

Nie, na tym polegała różnica pomiędzy mną a pozostałymi członkami naszej grupy. Osoby, które w momencie zatrzymania nie miały ukończonych 17 lat, zostały następnego dnia zwolnione do domu, rodzice musieli je odebrać z milicyjnej izby dziecka. Potem ta grupka stanęła przed sądem rodzinnym, który skazał je na rok dozoru kuratorskiego. Trzy osoby, które przyznały się do kolportażu, otrzymały tzw. sankcję prokuratorską, zostały tymczasowo aresztowane i stanęły przed sądem wojskowym wraz z grupą dorosłych działaczy Solidarności, którzy redagowali i drukowali „Biuletyn Informacyjny".

Ponieważ uparcie zaprzeczałem, jakobym brał udział w kolportażu, otrzymałem 27 lutego 1982 r. wieczorem decyzję o internowaniu. W uzasadnieniu napisano, że moje „pozostawanie na wolności zagrażało bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu przez to, że był członkiem nielegalnej grupy mającej na celu kolportaż ulotek". Decyzję o internowaniu wręczono mi w areszcie milicyjnym w Katowicach. Taki status miałem do 22 marca, gdy zostałem zwolniony z ośrodka odosobnienia w Zaborzu.

W marcu po zwolnieniu z internowania wrócił pan do szkoły. Czy prowadził pan później działalność opozycyjną?

Tak. W 1984 r. zacząłem studia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i tam zaangażowałem się w kolportaż wydawnictw spoza zasięgu cenzury. Przez ponad cztery lata wraz z kolegą kolportowaliśmy wydawnictwa podziemne. Co dwa miesiące z Krakowa do Lublina lub na Śląsk przywoziliśmy po kilkadziesiąt lub nawet kilkaset egzemplarzy wydawnictw m.in. „Arki", Oficyny Literackiej i innych wydawnictw. To były tytuły literatury polskiej, ale też zagraniczne tłumaczenia np. Orwella, Sołżenicyna.

Czy sprawa zatrzymania pana na początku 1982 roku miała wpływ na pracę rodziców?

Nie, mój tata był rzemieślnikiem, nikt go nie mógł zwolnić z pracy. Pamiętam jednak taki moment, gdy rodzice rozważali emigrację, głównie ze względu na mnie, spodziewając się, że ta historia położy się cieniem na całym moim życiu. Powiedziałem wtedy, że nie chcę wyjeżdżać. Wiem jednak, że to pytanie było postawione bardzo poważnie, byli gotowi to dla mnie zrobić.

Czytaj więcej

Czy metafizyka wyjaśni okropność zła

Jako historyk jak pan dzisiaj z perspektywy 40 lat ocenia wprowadzenie stanu wojennego?

Moja ocena stanu wojennego wtedy i dzisiaj właściwie się nie zmieniła. Uważam, że był to zamach stanu, zamach na Solidarność, była to próba uratowania władzy przez komunistów. Logika

16 miesięcy (od Sierpnia'80 – red.) była oczywista, polegała na stopniowym ich odsuwaniu od władzy, a stan wojenny pomyślany był jako zatrzymanie tego procesu metodami brutalnymi, w sposób bezwzględny.

Andrzej Sznajder (1965)

Absolwent Wydziału Nauk Humanistycznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, od dwóch dekad związany z katowickim oddziałem IPN, a od 2014 r. jego dyrektor.

Plus Minus: Gdy rozpoczął się stan wojenny, działalność szkół została zawieszona. Był pan wówczas uczniem drugiej klasy liceum w Bytomiu. Jak pamięta pan ten dzień?

Tak jak wszyscy usłyszałem,że wprowadza się stan wojenny. Początkowo towarzyszyła temu dezorientacja, co to oznacza. Jako ucznia ucieszyła mnie wiadomość, że od następnego dnia są zawieszone zajęcia szkolne. Ferie świąteczne zostały wydłużone, chociaż jeszcze wtedy nie było wiadomo na jak długo.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi