Poznali się w 1979 r., gdy Mrożek przyjechał na trzy tygodnie do Meksyku dla uczczenia 150. wystawienia spektaklu „Emigranci". Ona, asystentka reżysera teatralnego, miała lat 27 i była jego tłumaczką, on – 49 i był uznanym na świecie dramatopisarzem. Już w czasie pierwszej kolacji spytała go, czy jest żonaty, i finalnie – zaprosiła do siebie. „Od tamtej nocy już się nie rozstaliśmy" – relacjonuje. Osorio pisze też: „Szukałam towarzysza przygód i znalazłam go w Sławomirze, absolutnie wiernym przyjacielu. Bezwarunkowo lojalnym". Czytając o kolejnych odsłonach ich znajomości, przekonać się można, że to stwierdzenia raczej życzeniowe.
Całe lata pisali do siebie listy – ona o miłości: „Najdroższy Sławomirze", on – o lubieniu: „Bardzo mi się podobasz". Wystarała się o półroczne stypendium w Paryżu, by badać „tendencje we współczesnym teatrze francuskim", ale przede wszystkim, by „dowiedzieć się, co naprawdę jest między nami". Pierwsze spotkanie: „Było jak zawsze: nieznające żadnych ograniczeń, czysta radość odnajdywania siebie w tym drugim", ale były to raczej tylko jej odczucia, bo Mrożek nie kwapił się wciąż do dzielenia z nią życia. Wolał też, by ich znajomość pozostawała w niewiedzy świata.
Jak sama pisze, wiele razy zbywał ją półsłówkami, gdy dzwoniła nie w porę, a i zdarzyło się, że kiedy regularnie się z nim spotykała w Paryżu, „napomknął od niechcenia, że ku swojemu wielkiemu żalowi będzie musiał przestać się ze mną spotykać na parę miesięcy, ponieważ z NY przylatuje jego przyjaciółka i spędzą razem lato". Jak wynika z listów, które jej wysyłał – skoncentrowany był bezustannie na sobie. W 1984 roku rozczulał się: „jesteś jedyną osobą, którą, jak mi się zdaje, naprawdę obchodzi to, co się ze mną dzieje i kim jestem, i która w żaden sposób nie wykorzystałaby tego, co o mnie wie".
W połowie ponad 500-stronicowej książki dochodzi do upragnionego przez autorkę wydarzenia – 23 października 1987 r. odbył się ich ślub. Oświadczył się, leżąc na łóżku i patrząc w sufit, słowami: „Wyjdziesz za mnie?". „Niewiele razy widziałam Sławomira tak roześmianego i tak serdecznego" – opisuje Susana weselną kolację. Potem „on miał wziąć na siebie sprawy ekonomiczne i urzędowe, ja zająć się całą resztą". Od tamtego czasu w myśl zasady, że on jest ogrem, a ona jego żoną – nazywała go Monsterem, Potworem, a on ją Sticker – Przylepką, „ponieważ obiecałam, że użyję całej swojej wytrwałości, aby przywrzeć do niego jak naklejka". No tak.
Gdy umarł ojciec Mrożka, notuje: „16 grudnia 1987 r. umarł Antoni Mrożek. Sławomir pojechał do Krakowa na pogrzeb, który odbył się 29 grudnia, i wrócił do Paryża 8 stycznia". Równie lakonicznie odnotowała śmierć jego siostry Litki. Na pogrzeb znów udał się sam.