Polexit? Może kiedyś. Najpierw paraliż w sądach

Weszliśmy właśnie na nowy poziom sporu o sądownictwo. Raczej nie doprowadzi on do szybkiego wyjścia Polski z Unii Europejskiej, ale może się skończyć poważnym kryzysem konstytucyjnym.

Publikacja: 15.10.2021 16:00

Jakie będą konsekwencje wyroku Trybunału Konstytucyjnego?

Jakie będą konsekwencje wyroku Trybunału Konstytucyjnego?

Foto: Fotorzepa, Marian Zubrzycki

Hasło polexitu, które wybrzmiało, gdy przy alei Szucha w czwartek 7 października ogłoszono wyrok potwierdzający wyższość Konstytucji RP nad prawem unijnym, z miejsca pociągnęło za sobą społeczne protesty. Na wezwanie Donalda Tuska tysiące ludzi wyszło na ulice, aby wykrzyczeć swoje „nie" dla drogi, na jaką kierują nas Trybunał Konstytucyjny oraz Jarosław Kaczyński. Pytanie, jaki jest potencjał wyzwolonej energii. Czy emocje nie opadną równie szybko, jak urosły, a polexit nie powtórzy losu hasła o „końcu demokracji w Polsce", do którego udało się przekonać sporą część opinii publicznej na Zachodzie, ale już nie w Polsce. Z czasem społeczeństwo uodporniło się na ostrzeżenia przed autorytarnymi rządami, które przez lata miały nadejść, ale nie nadchodziły. Wieszczący koniec demokracji przelicytowali.

Nie zmienia to faktu, że rozwijający się konflikt z Brukselą, kwestionowanie wyroków Trybunału Sprawiedliwości UE i podgrzewanie emocji wokół „złej Unii" może skierować Polskę na ścieżkę brytyjską. To oczywiście byłby proces długofalowy i niepewny w kraju, który ma największy w całej Europie odsetek poparcia wśród obywateli dla Unii. Dlatego dziś problem z wyrokiem TK leży w zupełnie innym miejscu.

Kryzys zamiast wyjścia

Burza wokół polexitu przesłoniła realne skutki orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Wytyczył on czerwoną linię sędziom, którzy podważają reformy sądowe wprowadzone przez Prawo i Sprawiedliwość, powołując się na orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości UE w Luksemburgu. I to był jeden z głównych celów tego orzeczenia.

Pisząc w uproszczeniu – TK uznał, że Polska, podpisując traktaty, nie oddała TSUE kompetencji do wypowiadania się w sprawach ustrojowych, a tym bardziej do kreowania nowych norm prawnych w Polsce. Wychodzenie więc przez luksemburskich sędziów poza traktaty jest sprzeczne z Konstytucją RP.

W związku z tym na takie wyroki nie mogą powoływać się polscy sędziowie, którzy, powołując się na wskazania TSUE, podważają legalność wyboru sędziów recenzowanych przez politycznie obsadzoną Krajową Radę Sądownictwa.

Nakreślona przez Trybunał linia, której przekroczenie oznaczać będzie naruszenie ustawy zasadniczej i ryzyko sankcji, jest bardzo wyraźna. Według TK polscy sędziowie nie mogą pomijać konstytucji, orzekać na podstawie przepisów nieobowiązujących, kwestionować legalności procedury powołania sędziego przez prezydenta ani uchwał „nowej" KRS, w których Rada wnioskuje o powołanie sędziego. Nie mogą też odmawiać orzekania w składzie z takimi sędziami po stwierdzeniu wadliwości procesu nominacyjnego.

Czytaj więcej

TK kontra TSUE. PiS pręży muskuły przed wyborcami

Gdyby sędziowie podporządkowali się temu orzeczeniu, „bunt Temidy" zostałby stłumiony. Można mieć jednak wątpliwości, czy wyrok będzie honorowany przez część z nich, czy może raczej go zignorują, odwołując się do prawa unijnego.

Znamienne jest to, że zaledwie kilka dni po wyroku TK Naczelny Sąd Administracyjny uchylił kolejne uchwały KRS dotyczące przedstawienia prezydentowi kandydatów na sędziów Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Stało to w sprzeczności z wyrokiem Trybunału (choć jeszcze nieopublikowanym w Dzienniku Ustaw). Decyzję szybko na Twitterze pochwaliło przeciwne zmianom Stowarzyszenie Sędziów Polskich Iustitia: „NSA respektuje wyroki TSUE! Kolejny sukces naszych kamikadze i ich pełnomocników!". Wcześniej sędziowie z tego stowarzyszenia zachęcali do udziału w protestach zwołanych przez Tuska.

Zaraz po wyroku swoją dezaprobatę wobec tego, co się stało, wyraziło kilkunastu sędziów TK w stanie spoczynku, podnosząc, że wydane orzeczenie z 7 października nie mieści się w ramach kompetencji Trybunału i „nieprawdą" jest, aby było zgodne z konstytucją.

Jeszcze mocniej zareagowali profesorowie z Komitetu Nauk Prawnych PAN, którzy w podjętej uchwale napisali wprost, że orzeczenie TK „jest dotknięte wadliwością wynikającą z nienależytej obsady składu". To już nic innego jak otwarte kwestionowanie legalności tego organu i ubijanie gruntu pod kwestionowanie wyroku. Należy bowiem pamiętać, że mówią o tym autorytety w dość zhierarchizowanym środowisku prawniczym. Dla wielu sędziów ludzie ci byli wykładowcami na uczelniach. Wielu czerpało swą wiedzę z ich książek.

Takie oświadczenie środowiska profesorskiego można traktować jako akceptację, a nawet zachętę dla środowiska sędziowskiego, aby nie podporządkować się wyrokowi TK. I zapewne uchwała NSA, która zapadła kilka dni temu, nie będzie jedyna. Zwłaszcza że w ostatnich miesiącach nasiliło się kwestionowanie legalności składów sędziowskich i nominacji sędziów wybranych przez nową KRS. Robią to ich koledzy i koleżanki, powołując się na orzeczenie Trybunału w Luksemburgu. Jeden sędzia z Warszawy, który odmówił orzekania w takim składzie, został zawieszony przez ministra sprawiedliwości. Takie sytuacje pokazują, jak radykalnie nastawione jest środowisko sędziowskie. A fakt, że zapada coraz więcej uchwał i decyzji podważających reformy PiS, świadczy o tym, że bunt narasta i coraz więcej sędziów ma odwagę wystąpić przeciwko decyzjom władzy politycznej, które uważają za sprzeczne z konstytucją i prawem unijnym.

Nieuznawanie wyroku TK i uzasadnianie tego prawem unijnym oznacza, że państwo zaczyna funkcjonować w dwóch równoległych rzeczywistościach, tracąc integralność i kontrolę nad kluczowymi obszarami ustrojowymi

Jest też pewne, że na wystąpienia sędziów, którzy będą ignorowali wyrok TK, zareagują rzecznicy dyscyplinarni, wszczynając wobec nich postępowania. Podobnie jak niektórzy prezesi sądów czy minister sprawiedliwości, którzy dysponują kompetencjami zawieszenia niepokornego sędziego. W ten sposób spirala konfliktu będzie się nakręcać, bo ukarani będą kierować skargi do TSUE, oskarżając władze o łamanie ich niezawisłości. Luksemburg zapewne przyzna im rację, wydając kolejne orzeczenia prejudycjalne, które z kolei nie będą wykonywane przez władze polskie jako niezgodne z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego. I koło się zamknie. Tyle tylko, że jeżeli tego rodzaju sytuacje będą miały charakter masowy, grozi nam bardzo poważny kryzys konstytucyjny i paraliż orzeczniczy. Ustrój sądownictwa i sędziowie znajdą się częściowo poza kontrolą obecnego TK, bo jego wyroki w takich sprawach nie będą honorowane.

Taka sytuacja w państwie jest nie do przyjęcia, jeżeli zgodnie z ustawą zasadniczą traktujemy Trybunał Konstytucyjny jako najwyższego strażnika konstytucyjnych norm w państwie, a jego wyroki za ostateczne. Nieuznawanie jego wyroku i uzasadnianie tego prawem unijnym oznacza, że państwo zaczyna funkcjonować w dwóch równoległych rzeczywistościach, tracąc integralność i kontrolę nad kluczowymi obszarami ustrojowymi. To oczywiście najgorszy, ale realny scenariusz.

Jak do tego doszło

Receptą na kryzysy konstytucji jest jej zmiana, która oznacza reset i uporządkowanie na nowo rozsypujących się zasad. Problem w tym, że w Polsce nie ma dziś politycznej siły, która zdolna byłaby do takiej operacji. Chyba stracił ją bezpowrotnie Jarosław Kaczyński, którego ugrupowanie raczej będzie schodzić z politycznego szczytu, niż na niego wchodzić. Politykom prawicy trudno będzie wykrzesać społeczne emocje, które pozwoliłyby na zmianę ustawy zasadniczej. Społeczeństwo jest zmęczone życiem w ciągłym stanie konfliktu. Nie będzie zatem skłonne masowo poprzeć otwarcia kolejnego polsko-polskiego sporu.

Jarosław Kaczyński, modelując po swojemu wymiar sprawiedliwości, inaczej niż Viktor Orbán, nie miał siły zmienić konstytucji, co byłoby fundamentem dla tak radykalnych reform, ograniczałoby pole ich kwestionowania. Bez tego opierają się na zupełnie nowych interpretacjach konstytucji, oderwanych od dotychczasowych wykładni. Widać to szczególnie w przypadku KRS. Kryzys instytucji i prawny chaos mogą być tymczasem dużym problem politycznym dla prezesa PiS, którego oponenci będą wykazywać – jak na żywym modelu – że Jarosław Kaczyński nie potrafi zarządzać państwem, a nawet bronić jego instytucji, kiedy z czasem okaże się, że TSUE zakwestionuje legalność składu polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Głosy, by wystąpić o to do Luksemburga, już padają w zbuntowanym środowisku prawniczym. Ostatni wyrok i ignorowanie go przez sędziów może decyzję o kolejnej skardze do TSUE tylko przyspieszyć.

Państwo zabrnęło w ślepą uliczkę i pozostaje kwestia czasu – kiedy dobrniemy do jej końca. Odpowiedź na pytanie: jak do tego doszło, wymaga głębszej diagnozy. Wniosek do TK (którego efektem było październikowe orzeczenie) nie był wynikiem nieprzemyślanego ruchu premiera, który uległ emocjom w czasie rozgrywki z oponentami. To rezultat długotrwałego konfliktu toczącego się między władzą polityczną i sądowniczą w Polsce, a w który z czasem zaangażowały się instytucje unijne, próbując w nim odegrać kluczową rolę.

Ale wróćmy do początku. Gdy w 2015 roku PiS rozpoczął majstrowanie przy ustroju sądownictwa, wchodząc na sędziowskie terytorium, trzecia władza znalazła się w głębokiej defensywie. Sędziowie nie mieli narzędzi, aby samodzielnie przeciwdziałać zapędom polityków, za słaba okazała się też opozycja, która nie potrafiła wziąć Temidy skutecznie w obronę. Partia Jarosława Kaczyńskiego, dysponująca parlamentarną większością i prezydentem ze swojego środowiska, przeforsowała wszystkie zmiany, jakie sobie zaplanowała, nie tylko nie pytając zainteresowanych o opinię, ale czyniąc to wbrew większości środowiska sędziowskiego i wspierających go autorytetów prawniczych.

PiS zmienił ustawy sądowe, ale też mocno zaingerował w ustrój sądownictwa, obalając obowiązujące od lat rozumienie niektórych norm konstytucji, wywołując uzasadniony gniew strażników obowiązującej wykładni. Tak było w przypadku KRS – kluczowej zmiany w sądownictwie i największego generatora konfliktu z sędziami. PiS, zmieniając zasady wyboru sędziowskiej części Rady – przede wszystkim wprowadzając polityczny, a nie korporacyjny wybór – sprowokował ciężkie zarzuty o łamanie konstytucji. Obok przywiązania do obowiązujących norm, dużo w tym konflikcie było niechęci i uprzedzeń do obecnej władzy. A to jeszcze bardziej usztywniało rozumienie zasad konstytucyjnych.

Kiedy podczas posiedzenia TK przedstawiciele rzecznika praw obywatelskich, broniący europejskiego prawa i wartości, byli dopytywani, gdzie można znaleźć konstytucyjny i ustawowy przepis wskazujący, że doszło przy zmianie ustroju wyboru KRS do naruszenia ustawy zasadniczej, nie byli w stanie takiego punktu wskazać wprost. Stosowali piętrowe uzasadnienia, powołując się na wykładnię historyczną. Bo skoro taki wybór do Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowali w 1989 roku ojcowie założyciele Rady, to taki był duch i zamysł.

Trudno było więc wskazać w tym dyskursie zamachowców i obrońców konstytucji, co najwyżej prawników ścierających się na prawnicze argumenty wykraczające poza czarno-białą kliszę. Taka merytoryczna dyskusja powinna toczyć się w każdym sądzie konstytucyjnym. Również znaczenie, siła i ograniczenia prawa unijnego nie powinny stanowić tematu tabu, tymczasem dziś wszelkie wątpliwości wobec prawa UE są definiowane jako postawy dezintegracyjne, antyeuropejskie. Konflikt spowodował, że w Polsce w ostatnich latach takiej rzeczowej, spokojnej debaty na temat prawa Unii i jego relacji z konstytucją nie było. Stało się za to prawnym orężem.

TSUE stał się dość szybko największym sojusznikiem trzeciej władzy w Polsce

Po 2015 r. podbita, i częściowo ubezwłasnowolniona Temida, niemająca żadnej obrony przed legislacyjnym walcem PiS, chwyciła się ostatniej deski ratunku, odwołując się do europejskich trybunałów. Był to krok bez precedensu. Żadne inne państwo (a raczej jego sędziowie) w Unii Europejskiej nigdy dotąd na taką skalę nie domagało się interpretacji zgodności prawa krajowego z prawem unijnym. A tym bardziej w celu zablokowania reform politycznych wprowadzanych w tym państwie.

TSUE stał się dość szybko największym sojusznikiem trzeciej władzy w Polsce, powolnie, acz z żelazną konsekwencją, wydając kolejne orzeczenia, głównie w trybie prejudycjalnym (odpowiedzi na pytania polskich sędziów). W ten sposób doliczono się aż 12 orzeczeń, wszystkich niekorzystnych dla obozu władzy. W spór prawny zaangażowała się też Komisja Europejska, z własnej inicjatyw śląc skargi do TSUE i wszczynając procedury naruszeniowe. W ten sposób konflikt stawał się coraz silniejszy, zwłaszcza że unijne orzeczenia zaczęli wykorzystywać polscy sędziowie do kwestionowania reform PiS, stopniowo, przy wsparciu unijnych instytucji, demontując podstawy zmian wprowadzonych przez Kaczyńskiego.

Punktem zwrotnym, który doprowadził do gwałtownego wzrostu napięcia, było marcowe orzeczenie TSUE w sprawie braku możliwości odwołania sędziów od decyzji KRS w procesie nominacyjnym. Luksemburg przyznał wtedy, że w wypadku kolizji między prawem unijnym a przepisami ustaw krajowych sędziowie są zobowiązani do pominięcia przepisów prawa krajowego.

Politycy PiS długo znosili orzeczenia luksemburskiego Trybunału, ale to było już przekroczenie granicy. Jeżeli można pomijać polskie prawo, to za chwilę Unia unieważni wybory w Polsce i wybierze nowy rząd – mówili.

Fakt, że orzeczenie TSUE było śmiałe, ignorowało podstawowy fakt, że w Polsce obowiązuje zasada trójpodziału władzy, a obowiązujące prawo uchwala parlament, sędziowie są nim związani, o ile nie zostanie zakwestionowane przez Trybunał Konstytucyjny lub uchylone. Tego było za wiele. Premier zdecydował się na złożenie wniosku do TK, który miał wytyczyć zarówno TSUE, jak i sędziom w Polsce nieprzekraczalną granicę. Czwartkowy wyrok TK dał odpowiedź, gdzie ona przebiega.

Elity nie lubią PiS

Bezradność polskich sędziów wobec zmian, która zaowocowała skargami do Luksemburga, nałożyła się na niechęć brukselskich polityków do ugrupowań prawicowych, które dochodzą do władzy w poszczególnych państwach członkowskich. Instytucje europejskie od lat opanowane są przez lewicę – mentalne dzieci pokolenia '68, które nadają ton, lansując koncepcje federalistycznej Europy. Z kolei koncepcja państwa narodowego – obrana przez Orbána czy Kaczyńskiego – opartego na tradycji, religii i konserwatywnych wartościach działa na te środowiska jak płachta na byka. Widać to szczególnie w Parlamencie Europejskim, gdzie w czasie licznych debat dokonuje się rytualnej chłosty Polski i Węgier jako krajów niedemokratycznych i autorytarnych, które odeszły od europejskich wartości.

PiS właściwie od samego początku był bezradny wobec tej retoryki. Ta niemoc bierze się z kilku czynników. Prawica nigdy nie wypracowała skutecznych narzędzi komunikacji i przekazu własnej wizji rzeczywistości w zachodniej Europie. W Unii zwycięża wizja Polski niesiona przez polskie media liberalne i to ich przekaz, antypisowski, jest wiarygodny. Tak została ugruntowana na Zachodzie opinia na temat niszczycielskiej siły rządów Jarosława Kaczyńskiego. Innym czynnikiem jest słabość polskiej dyplomacji, która nie jest w stanie nawiązać dialogu z zachodnimi rządami. Co więcej, dyplomacja jest używana w Polsce do prowadzenia polityki wewnętrznej, a nie jako narzędzie wspierania polskiej racji stanu i reagowania na zagrożenia z zewnątrz. Sprawa Turowa jest tego najlepszym przykładem. Jest też kolejny powód, dla którego spór prawny w Polsce jest odbierany na Zachodzie jednoznacznie. Polskie elity prawnicze, w większości przeciwne reformom PiS, są powiązane z zachodnimi środowiskami prawniczymi, instytucjami, sądami.

Od 2015 r., czyli od dojścia PiS do władzy, Polska już nie siedzi z większością państw unijnych przy jednym europejskim stole, ale co najwyżej w drugim rzędzie z łatką autorytarnej demokracji. Dlatego unijne elity zupełnie inaczej odbierają wyroki kwestionujące rozpychanie się TSUE i nadużywanie traktatów wydawane przez niemieckie i francuskie sądy. W ich odbiorze są one jedynie ścieraniem się różnych wizji w kwestii, która będzie rozwiązana wcześniej czy później na drodze dialogu. Wyrok polskiego Trybunału jest dla nich natomiast potwierdzeniem dezintegracyjnych skłonności Warszawy.

W tej sytuacji dialog zastępowany jest groźbą albo wręcz sankcjami, a debata na temat wizji federalistycznej i narodowej Europy toczy się bez naszego udziału. Jesteśmy za to królikiem doświadczalnym dla unijnych instytucji, które testują, na ile można sobie pozwolić w dyscyplinowaniu suwerennego państwa. I nawet jeżeli UE zrobi taktyczny krok do tyłu, niczego to nie zmieni. Dopóki będzie rządził Kaczyński, dopuszczenia do wspólnego stołu nie będzie, a podmiotowość Polski w debacie europejskiej będzie iluzoryczna.

Hasło polexitu, które wybrzmiało, gdy przy alei Szucha w czwartek 7 października ogłoszono wyrok potwierdzający wyższość Konstytucji RP nad prawem unijnym, z miejsca pociągnęło za sobą społeczne protesty. Na wezwanie Donalda Tuska tysiące ludzi wyszło na ulice, aby wykrzyczeć swoje „nie" dla drogi, na jaką kierują nas Trybunał Konstytucyjny oraz Jarosław Kaczyński. Pytanie, jaki jest potencjał wyzwolonej energii. Czy emocje nie opadną równie szybko, jak urosły, a polexit nie powtórzy losu hasła o „końcu demokracji w Polsce", do którego udało się przekonać sporą część opinii publicznej na Zachodzie, ale już nie w Polsce. Z czasem społeczeństwo uodporniło się na ostrzeżenia przed autorytarnymi rządami, które przez lata miały nadejść, ale nie nadchodziły. Wieszczący koniec demokracji przelicytowali.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi