Daniel Rycharski, w którego wciela się Dawid Ogrodnik, mówił, że często bezpieczniej czuje się w swojej wsi niż w dużym mieście. Wasz film pokazuje wieś inną niż ta z wielu polskich filmów stygmatyzujących „moherową Polskę". Babcia (Maria Maj) wspiera Daniela, którego wyzywają od „pedałów", ale ksiądz też jest nazywany pedofilem przez parafian. To też chyba próba przełamania klasistowskiego spojrzenia wielu filmowców.
Babcia Daniela jest postacią autentyczną i wcale nie odbiega mocno od tego, co widziałeś na ekranie. Nie przebiera w słowach, jest wierząca, a zarazem skoczy w ogień za ukochanym wnukiem. Dla filmu było ogromnie istotne, że Daniel nie tylko wyrasta ze swojej mazowieckiej wsi Kurówko, ale także aktywnie przekształca to miejsce, angażując w swoją sztukę lokalną społeczność. Malunki hybryd zwierzęcych na wiejskich budynkach w naszym filmie naprawdę zdobią wiele domów w Kurówku. Wieś z naszego filmu nie jest i nie miała być stereotypem: czy to idyllicznym „u pana Boga w ogródku", czy to „siedliskiem ciemnoty". Polska wieś to skomplikowany fenomen. A przez niedawne rozbudzenie zainteresowania tzw. historią ludową sama tożsamość chłopska staje się na nowo atrakcyjna. Ja sam przecież wywodzę się z podczęstochowskiego chłopstwa. Cofnijmy się o trzy pokolenia i mamy Oleszczyków w chacie bez prądu. Cofnijmy się jeszcze dalej i mamy chłopów pańszczyźnianych. To dziedzictwo nie tylko dla mnie, ale i dla milionów Polaków, było całkowicie wyparte w PRL, paradoksalnie inteligenckocentrycznym, a następnie objęte snobistycznym tabu w III RP. Postać Daniela pozwala nam sięgnąć do własnych korzeni i odkryć wieś w nas samych.
Cenię w waszym dziele próbę budowania mostów oraz głębię duchową. Ale też odnoszę wrażenie, że film wpisuje się w działania wymuszające nie tyle tolerancję wobec osób homoseksualnych chcących pozostać w Kościele katolickim, ile w ogóle akceptację homoseksualizmu. A to jest dla katolików niemożliwe, co nie znaczy, że nie toczy się na ten temat debata kościelnych modernistów z konserwatystami.
Tak, tu są rozstaje dróg między nami. Ale im dłużej żyję, tym mocniej zastanawiam się, jaka właściwie jest stawka w filozofii moralnej Kościoła w zakresie potępienia czynów homoseksualnych en bloc, całkowicie bez zważania na ich kontekst. Było nie było, mówimy o kwestii, o której sam Chrystus w ewangeliach milczy. Obserwuję, jak wielu heteroseksualnych katolików żyje pod tym względem w rozdwojeniu jaźni: z jednej strony akceptują literę katechizmu, z drugiej często nie mają problemu z obecnością w najbliższym otoczeniu osób i par homoseksualnych. Podobnie jest z kwestią antykoncepcji. Sam opowiadałeś mi o emerytowanym małżeństwie gejów z USA, które odwiedza regularnie twoją rodzinę. Czy dobrze pamiętam, że jeden z nich troskliwie opiekuje się drugim w przewlekłej chorobie? Jak pożenić ten obrazek z upartym trzymaniem się starotestamentowego potępienia „sodomii", które ewidentnie brało się z zupełnie innych zasad funkcjonowania społecznego we wspólnotach przednowoczesnych? Polski prawicowiec nie ma najczęściej żadnego problemu z wyjaśnieniem, dlaczego niewygodne słowa Jezusa o bogaczu i uchu igielnym nie zasługują na dosłowną lekturę i że tak naprawdę bogacenie się nie jest moralnie naganne. Nie ma też zazwyczaj problemu z uzasadnieniem kary śmierci, mimo jej ewidentnego zakorzenienia w Starym, a nie w Nowym Testamencie, gdzie Jezus wytrąca kamienującym narzędzie z ręki. Kiedy jednak przychodzi do homoseksualizmu, polski prawicowiec nagle zaczyna przemawiać tonem potępienia jakby żywcem wyjętym ze Starego Testamentu. Są tu jakieś złogi obłudy i moralnego lenistwa, które zasługują na naświetlenie. Ponieważ z doświadczenia wiem, jak wielkiej dewastacji dokonuje w jednostce homoseksualnej zmowa milczenia wokół jej tożsamości, postanowiłem mniej więcej rok temu dokonać publicznego coming outu – i tym samym uczynić widzialnym to, co polska prawica usiłuje zagadać swoją leniwą, manichejską, coraz częściej bezwstydnie upolitycznioną mową.
Lewa strona też moralizuje i przedstawia świat w czarno-białych barwach. Ale masz rację, że maksymalizm moralny jest przez chrześcijan przykładany do homoseksualizmu mocniej niż do innych grzechów. Pamiętaj jednak, że chrześcijanie tracą świat, jaki znają. Świat jasnych zasad moralnych. I pytają: co w zamian? Ja nie mam moralnie nic przeciwko związkom partnerskim dla par jednopłciowych. Ale już rosną we mnie obawy, czy adopcja dzieci przez pary jednopłciowe jest czymś dobrym dla rozwoju dziecka. Brak wzorca męskiego i żeńskiego w domu wpływa na harmonię rozwoju dziecka. Już same wątpliwości powodują, że jestem przez środowiska LGBT wrzucany do szuflady z napisem „homofob". To utrudnia rozmowę.