Poseł Paweł Zalewski, niegdyś ważny spec od polityki zagranicznej, najpierw w PiS, potem w PO, dziś niezrzeszony, występował pod koniec sejmowej debaty nad prezydenckim rozporządzeniem o stanie wyjątkowym. Postawił śmiałą tezę. Jego zdaniem na Wiejskiej nie padły żadne argumenty przeciw uszczelnianiu polskiej granicy wschodniej. Nikt się ich otwarcia w Polsce nie domaga. To tylko debata na temat zasadności użycia środków nadzwyczajnych.
Zalewski, podobnie jak jego dawni koledzy z Platformy, spróbował przedstawić cały spór o metodę powstrzymania imigrantów jako niemal techniczny. Oto rząd, nie radząc sobie z sytuacją na granicy, ucieka w spektakl. – Wszystko wam się sypie w rękach – oskarżał chwilę później Bartłomiej Sienkiewicz.
Po co ten stan
Czy trzeba było wprowadzić stan wyjątkowy w 183 miejscowościach w województwie podlaskim i lubelskim? Dysponując tak czy inaczej Strażą Graniczną, policją i wojskiem? Posłowie opozycji wskazywali przepisy ustawy o wojewodzie, które mogłyby bez stanu wyjątkowego posłużyć do wprowadzenia niektórych ograniczeń w pasie przygranicznym.
Trudno się oprzeć wrażeniu, że rząd zauważył, jak popularne są jego gromkie przestrogi przed nieszczelnymi granicami. Pierwszy sondaż nie pozostawiał wątpliwości: ponad 50 proc. ankietowanych jest za nieprzepuszczaniem nikogo. Poparcie dla Zjednoczonej Prawicy wzrosło o kilka procent. Możliwe, że nazwanie działań na granicy stanem wyjątkowym po prostu dobrze wygląda. Że jest politycznie korzystne dla rządzących, którzy od dawna nie dysponowali tematem łączącym go z tak znaczącymi grupami społecznymi. Tamtejsza ludność także jest za twardą linią, pomimo strat w turystyce.
Czytaj więcej
Parlamentarzyści nie uchylili rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie wprowadzenia stanu wyjątkowego w pasie granicznym z Białorusią.