Polscy piłkarze nie przyklękli na murawie stadionu Wembley przed marcowym meczem z Anglikami i dobrze się stało. Nie dlatego bynajmniej, że Polska – którą w historii niejednokrotnie zmuszano do klękania, teraz zaś namawia się do wstawania z kolan – akurat najmniej ma wspólnego z rasizmem skierowanym przeciwko osobom czarnoskórym, nie musi więc za ten rasizm nikogo przepraszać. Gdyby tylko o to chodziło, można byłoby, chociażby dla uniknięcia niepotrzebnych zadrażnień, wykonać taki gest ogólnoludzkiej solidarności. Zresztą gest o tej wymowie został wykonany, choć nieco inny. Rzecz w tym, że niektórzy z nas czują jeszcze przez skórę, co tak naprawdę ten symbol oznacza.
Bo jest to symbol szczególny. W naszej kulturze klękało się zawsze i klęka nadal nie przed czymkolwiek, ale przed kimś. Nawet wtedy, gdy ten ktoś jest dla nas niewidoczny, to właśnie on, nie zaś jakaś rzecz lub abstrakcyjna idea, winien być świadomym adresatem naszego gestu.
A gdy klękamy nie do końca świadomie? Odpowiedzmy sobie na pytanie, przed czym właściwie mieliby uklęknąć Polacy. W hołdzie ofiarom rasizmu, spuścizny kolonialnego wyzysku, która nigdy nie była naszym udziałem? Przed George'em Floydem czy Breonną Taylor, w duchu pamięci o tragicznych wydarzeniach sprzed roku? Bez przesady. Z całym szacunkiem dla ofiar – nie są to najtrafniej wybrane osoby do upamiętniania w ten właśnie sposób na sportowych trybunach całego świata.
W realnym odbiorze olbrzymiej większości Polaków, nie tylko kibiców piłki nożnej, byłby to więc gest raczej pusty. Nawet ci, którzy się z nim godzili, teraz uzasadniają go raczej potrzebą świętego spokoju, bo przecież „cały świat idzie w tym kierunku". A tym bardziej ci spośród nich, którzy z tego marszu czerpią korzyści. Cóż nam szkodzi wykonać mało znaczący gest, byśmy potem, nie będąc wytykani palcami, mogli uczestniczyć w rozlicznych przywilejach, jakie oferuje nam nowa, globalna rzeczywistość?
I o to właśnie chodzi. „Dam ci to wszystko, tylko oddaj mi pokłon" – skąd my to znamy? Nie trzeba nawet pamiętać, skąd pochodzą te słowa. Echa tamtej biblijnej rozmowy, jak widać, kołaczą się jeszcze w naszej zbiorowej podświadomości. Kiedy nie bardzo wiadomo, komu i po co składać mielibyśmy pokłony, lepiej tego nie robić. Bo za kurtyną zawsze stoi taki czy inny adresat.