Plus Minus: Jest pan, zdaje się, jedynym polskim ministrem, z którym w czasie urzędowania osobiście spotkał się Mark Zuckerberg. Miało to miejsce w 2013 roku, a nad spotkaniem unosiła się atmosfera, jakby nasz kraj odwiedziła właśnie jakaś gwiazda rocka. Dziennikarze i publika pytali o to, czy Zuckerberg chce w Polsce zainwestować, jak podoba mu się nasz kraj, a nawet – czy poczęstował się stojącymi na stole paluszkami. Zacznijmy od pytań najważniejszych – zjadł w końcu tego paluszka czy nie?
A to ciekawa historia. Jak to w ministerstwie, założenie było takie, że nie organizujemy niczego wystawnego. Któryś z urzędników wpadł więc na to, żeby wystawić paluszki. Ani ja, ani pan Zuckerberg tych paluszków nie zjedliśmy, ale rzeczywiście wyglądały na tym okolicznościowym zdjęciu bardzo śmiesznie, szczególnie że paluszki w urzędach kojarzą się przecież z zamierzchłymi czasami.
Tamto spotkanie miało otoczkę radosnego spotkania z celebrytą. Dziś takie spotkanie – i w takiej atmosferze – nie byłoby możliwe?
Myślę, że nie byłoby możliwe. To był zupełnie inny moment rozwoju świata, narzędzi cyfrowych i samego Facebooka. Pamiętajmy jednak, że to było już po zdarzeniach związanych z ACTA, które miały miejsce na przełomie roku 2011 i 2012, a w Polsce, jak pamiętamy, protesty związane z ACTA były bardzo duże. Lata już minęły od tamtego momentu, więc może warto przypomnieć – tamte protesty były skierowane przeciwko polskiemu rządowi i przeciwko innym rządom na świecie, które chciały wprowadzić umowę handlową pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi dotyczącą chronienia pewnych treści i ich dostępności. Szczególną burzę wywołał pewien zapis, że odpowiednie osoby w celu sprawdzenia legalności treści mogą nawet wejść do naszych domów. Moim zdaniem było to przekroczenie granicy bardzo ważnego doświadczenia, szczególnie dla młodej generacji. Po pierwsze, dom jest domem, i to nie jest tak, że można do niego wejść na kontrolę, a po drugie, internet jest domem. Sprawa ACTA jest ciekawa – wcześniej przez długie lata wokół internetu panowała bardzo optymistyczna atmosfera. Twórcy, przedsiębiorcy czy naukowcy liczyli na stworzenie przestrzeni wolnej wymiany wiedzy czy umożliwienie każdemu, by został twórcą po założeniu bloga. Sprawa ACTA to jest pierwszy moment, w którym zobaczyliśmy wychodzącą poza niszowość krytykę kierunku rozwoju internetu, czy to jest ten moment, od którego zaczyna rosnąć sceptycyzm? Nie byłbym taki pewien, czy należy łączyć ACTA z rosnącą krytyką technologii. Niewątpliwie pierwsza dekada XXI wieku była technooptymistyczna, rzeczywiście przełom pierwszej i drugiej dekady stał się takim momentem, w którym oprócz tej radości, zachwytu nad nowymi technologiami zaczęto coraz mocniej formułować różnego rodzaju zastrzeżenia. Czy ten sceptycyzm ma się rozwijać i jakie podstawy ma sceptycyzm wobec technologii, a jakie wobec nauki. Ja bym rozdzielił te sprawy. Sceptycyzm wobec technologii to krytyka sposobu jej wykorzystywania – ma on swoje uzasadnienie. Natomiast sceptycyzm wobec nauki jest zjawiskiem w stu procentach niebezpiecznym – dlatego że nauka prowadzi nas do rozwoju. Rozmawialiśmy wcześniej o nadziejach, że internet stanie się przestrzenią wolnej wymiany wiedzy. Otwarta nauka, oparta na internecie wymiana publikacji, danych, analiz jest przecież ogromnym sukcesem ludzkości. Niedawno ktoś powiedział, że dzięki tej otwartej wymianie wiedza medyczna zwiększa się dzisiaj dwukrotnie co 73 dni. Bez otwartego obiegu danych i wiedzy nie bylibyśmy w stanie tak szybko poznać sekwencji genetycznej koronawirusa, opracować szczepionki czy zapewnić przepływu informacji na temat jego charakteru. Oddzieliłbym sferę nauki od tego, jak stosujemy technologię w powszechnym użytku, szczególnie komercyjnie.
Czy te zastosowania słusznie wzbudzają krytykę?