Czekając na prawdziwą debatę, nie spodziewam się od gospodarzy, że zaproszą posła Suskiego i marszałka Grodzkiego, bo rezultat takiej debaty jest bardziej przewidywalny od śniegu w zimie. Każdy stanie przy swoim i wyjdzie, jaki wszedł. Wysłuchiwanie racji prorządowych traktuję jako stratę czasu, poza tym mam do nich nieustanny dostęp przez media. Czego więc oczekuję od debaty? Oczekuję nowej myśli, oczekuję rozliczeń z myśli starych. Bo przecież nie jest tylko tak, że mamy walkę pomiędzy jedną ideą a drugą, między praworządnością i bezprawiem. Od czasu kiedy rządzi PiS, zmienił się świat, jego wyzwania i potrzeby. Nie da się wejść do tej samej rzeki, zwłaszcza kiedy zagraża jej susza. Dlatego nie chodzę już na debaty, w których po raz kolejny pobrzmiewa kłopot z „durnym i konserwatywnym" narodem. Oczekuję debaty, w której ktoś podejmie wysiłek utożsamienia się z przeciętnym wyborcą, i to nie dla populizmu, tylko empatii.

Nie ma co ukrywać, że tendencje rządów przedpisowskich były coraz silniej i coraz ekstremalniej lewicowo-liberalne. Brzmi pięknie, ale co to znaczy dla przeciętnego wyborcy? Oznacza to zawłaszczenie i naginanie każdego zjawiska do skrajnych tendencji, w dodatku niezrozumiałym językiem. Przykład: w rocznice powstania warszawskiego wyborca był wręcz atakowany plakatami rocznicowymi, na których dwóch mężczyzn bądź dwie kobiety stały w miłosnym uścisku. Zawłaszczenie powstania warszawskiego do spraw LGBT było przykładem strzału do własnej bramki. Nachalność tej inicjatywy biła w oczy większość przechodniów. Co ma powstanie warszawskie do miłości nieheteronormatywnej? Nie tylko nic, ale osoby tam fotografowane nie tylko nie miały powstańczych doświadczeń, ale też do powstań jako takich miały pewnie różne, indywidualne podejście. Jak można podsuwać temat seksualności w dniu pamięci o takich zdarzeniach, jakie teraz dzieją się w Syrii?

Niedopuszczalne przerosty indoktrynacji, jakie przyjmują ekstremiści, powinny być, moim zdaniem, przedmiotem nowej myśli, rachunku sumienia. Czy (oby) zwyciężając wybory, mamy się poddać hasłu „aborcja jest OK"? Czy nawet wprowadzając liberalne aborcyjne prawo, mamy się poddać ekstremalnemu „luzikowi"? Czy naprawdę tak niedopuszczalne są zdjęcia płodu, że trzeba je wyrywać z rąk prawicowców? Czy to są nieprawdziwe zdjęcia? Ekstremiści lewicowi mają – jak cała ekstrema – cechy lunatyków. Nie widzą niczego oprócz celu. U nas, zwłaszcza w tych ruinach demokracji, bardzo łatwo ulec ekstremistom. Poszłam kiedyś na marsz kobiet, ale obok mnie znalazła się kobieta właśnie z hasłem „aborcja jest OK", więc musiałam się oddalić. Po prostu czuję, że czas „luziku" minął. Czas używania życia, ile się da, też minął, choćby z powodu klimatycznych zagrożeń. Dlatego język ekstremalnej lewicy jest przestarzały. Po prostu. Trzeba myśleć i mówić inaczej niż w luksusowych warunkach liberalizmu.

Chciałabym takiej debaty, w której ktoś zada sam sobie jakieś niewygodne pytanie. Chciałabym debaty, w której jeśli takie pytanie padnie, nikt nie będzie nazwany krypto-PiS-em. Tak, jeśli chodzi o Kościół, panuje u nas wciąż katolicyzm konserwatywny i to jest wielkie zło, ale nie znaczy to, że wyśmiewanie się z rytuałów religijnych jest dobrem. Chciałabym debaty, w której jeśli ktoś to potępi, nie spotka się z argumentem, że jest „głupim katolem", tylko z argumentami, które są głębsze od epitetów. Chciałabym, żeby postęp nie oznaczał ekstremizmu. Żeby debata polegała na roztrząsaniu problemu, a nie na utwierdzaniu się w starych racjach. Po prostu potrzebny jest rachunek sumienia.