Antoni Słonimski w jednym z powojennych felietonów twierdził, że urlop jest przereklamowany. Dzielił się wrażeniami z pobytu w jednym z domów zdrojowych: „za oknem i za drzwiami ryczało radio, a ja zadumałem się gorzko i rozżaliłem nad sobą. Zamiast leżeć na madejowym łożu w małej klitce bez zasłon u okien i smażyć się we wrzasku radiowym, mógłbym teraz u siebie w domu, wypoczęty, w dużym czystym pokoju na materacu angielskim, po dobrym obiadku, bo pani Słonimska karmi mnie nie najgorzej, z telefonem pod bokiem i biblioteką, zaoszczędziwszy paręset złotych na slipingu i bilecie, zażywać w pełni rozkoszy domowych pieleszy". Dalej pisarz stwierdzał, że wyjazd na odpoczynek to typowe równanie w dół i zamiana na gorsze. I że znacznie lepiej siedzieć w domu.
Owszem, trochę prowokował. Poza tym przyznajmy, że zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy peerelowski dom wczasowy nie porażał komfortem. Nie zmienia to faktu, że wbrew zaklęciom Słonimskiego literaci chętnie na wakacje wyjeżdżali. Zapewne każdy z nich szukał na nich czego innego.
Nie znam milszego zajęcia
Jarosław Iwaszkiewicz wypady zarówno do krajowych kurortów, jak i za granicę podejmował bardzo często. Odnotowywał to w swoich dziennikach. Jednak znacznie więcej napisał w innych książkach. W „Podróżach po Polsce" cofał się w czasie do dwudziestolecia i wspominał przedwojenne spotkania z Tatrami i Zakopanem. Zachwycał się choćby chwilą dojazdu pociągiem na Podhale. Najpierw w rzeczonym pociągu było jak w domu zdrojowym Słonimskiego – duszno i nudno. Ale nagle „wpada przez okno wiew, mający w sobie coś z lodu, z alkoholu, z zieleni i kryształowej przejrzystości. Tyle że mieszanina owa nie upaja jak alkohol, oszałamia raczej jak piosenka, wzruszająco prosta. (...) Już są one, góry Tatry, najpiękniejsze na świecie".
Fascynację Tatrami i Zakopanem zachował przez całe życie. Z największym rozrzewnieniem wspominał odbytą w 1921 roku trzydniową wyprawę od Kominów Tylkowych do Orlej Perci, a później do Morskiego Oka przez przełęcz Krzyżne. Pamiętał noce w szałasach, jak również wyrywanie sobie – wespół z innymi uczestnikami wypraw – resztek „znakomitej polędwicowej kiełbasy, którą się kupowało w malutkim drewnianym pawiloniku na rogu Krupówek".
Dla Iwaszkiewicza bowiem urok Podhala nie kończył się na górach. Ważne było również samo Zakopane. Niezwykle cenił sobie rozmowy, spotkania, biesiadowanie z Karolem Stryjeńskim, Witkacym czy Karolem Szymanowskim. To było dla niego tak samo ważne, jak wędrówki. „Zakopane zaludnione było wtedy pięknymi ludźmi. Z kobiet żony skamandrytów zwracały powszechną uwagę".