O tym, że coś walnęło na Ukrainie, dowiedzieliśmy się od Staszka – wspomina były mechanik kolarskiej reprezentacji Polski Jerzy Brodawka.
Staszek to wybitny, zmarły ponad dwa lata temu polski kolarz Stanisław Szozda, a walnięcie na Ukrainie to katastrofa w elektrowni atomowej w Czarnobylu, do której doszło 26 kwietnia 1986 roku. Sytuacja była dość kuriozalna: nasi cykliści trenujący w okolicach Wrocławia otrzymali informację od Amerykanów, u których pracował Szozda i którzy w tym samym miejscu przygotowywali się do sezonu.
Czytaj także:
– A niby skąd nasi mieliby wiedzieć o Czarnobylu? – mówił Szozda, gdy zadzwoniłem do niego w 25. rocznicę katastrofy. – Media przecież milczały. Jak ktoś słuchał wrogich rozgłośni, to się trochę orientował. Amerykanie dostali wiadomość ze swojej ambasady w Warszawie. Edek Borysewicz (polski trener, twórca sukcesów amerykańskiego kolarstwa – przyp. AF) od razu mi to powiedział, a ja pobiegłem do Ryśka i chłopaków.
Ryszard Szurkowski, najlepszy polski kolarz w historii, był wtedy trenerem kadry. Rok wcześniej jego podopieczni roznieśli rywali na trasie Wyścigu Pokoju. Zwyciężył Lech Piasecki przed Andrzejem Mierzejewskim. W tym samym sezonie Piasecki został mistrzem świata w Giavera del Montello. Trudno o większe sukcesy. Ale w 1986 roku Piaseckiego już nie było w reprezentacji. Władze PRL łaskawie pozwoliły mu przejść na zawodowstwo. Mierzejewski natomiast odniósł poważną kontuzję kolana i wyglądało na to, że nie wystartuje.
Informacja o katastrofie w Czarnobylu była dla naszych kolarzy ogromnie ważna. 6 maja, czyli dziesięć dni po awarii reaktora, miał się w Kijowie rozpocząć 39. Wyścig Pokoju. Stolicę radzieckiej wówczas Ukrainy dzieliło od Czarnobyla 130 kilometrów. Można się było bać. W hotelu Orbis we Wrocławiu atmosfera zrobiła się gorąca. Temperatura wzrosła, gdy kandydaci do reprezentacji Polski zauważyli następnego dnia nieobecność Amerykanów. Kolarze Borysewicza wczesnym rankiem odjechali do Berlina Zachodniego. O ich starcie w Wyścigu Pokoju nie było w ogóle mowy. – Byli porządnie przestraszeni. Nie chcieli za dużo gadać, pakowali się w pośpiechu – opowiadał Szozda.