Paradygmat, na którym opiera się współczesna liberalizacja handlu i prawo inwestycyjne, zakłada słusznie, że wynikający z nich globalny bilans zysków i strat jest dodatni, a tworzenie powiązań gospodarczych przyczynia się do utrzymania światowego pokoju i bezpieczeństwa. Oprócz niekwestionowanych dobrodziejstw, jak tańszy dostęp konsumentów do towarów i usług, tworzenie miejsc pracy i transfer technologii, realizacja umów gospodarczych idzie w parze ze zróżnicowanymi kosztami ekonomicznymi, społecznymi, środowiskowymi i politycznymi. Niejednokrotnie negatywne skutki ponoszą słabsi, co wywołuje sceptycyzm, a nawet skrajnie negatywne emocje, głównie w środowiskach anty- lub alterglobalistycznych. Niezupełnie bez racji porozumienia liberalizujące handel i chroniące inwestycje transgraniczne „obwiniane" są o pogłębianie ekonomicznych nierówności, sprzyjanie interesom globalnych korporacji i wyzysk państw rozwijających się.
Chociaż nie brakuje w tych dyskusjach głosów populistycznych i skrajnych, racjonalnym ich uzasadnieniem jest tworzenie tego typu regulacji w zaciszu odległych gabinetów przez wąskie grona ekspertów. Brak transparencji, inkluzywności i efektywnej partycypacji zróżnicowanych środowisk i interesów na etapie tworzenia umów takich jak Kompleksowa Umowa Gospodarczo-Handlowa pomiędzy Unią Europejską a Kanadą (CETA) oraz pozbawienie wpływu na ich interpretację i stosowanie staje się praprzyczyną szerszego regresu prawa międzynarodowego.
Czytaj też: Różnice interesów: eksporterzy i importerzy kapitału
Ofensywa hegemonów
Ostatnie lata wskazują, iż prawo międzynarodowe gospodarcze znajduje się w defensywie. Podstawowym czynnikiem kształtującym spadek zaufania do jego instrumentów jest przekonanie o braku ich gospodarczej i politycznej opłacalności oraz znikomy wpływ na ich treść i stosowanie. Najdobitniejszym przejawem takiego podejścia jest polityka Donalda Trumpa wobec Światowej Organizacji Handlu i NAFTA. Brak jasności co do rachunku strat i zysków płynących z udziału w danym projekcie prawa międzynarodowego niejednokrotnie powodował, że państwa cieszące się uprzywilejowaną pozycją na arenie międzynarodowej, zwane też w teorii stosunków i prawa międzynarodowego nieprzypadkowo „hegemonami", rezygnowały z uczestnictwa w nich, paraliżując lub osłabiając projekty, których niejednokrotnie sami byli inicjatorami. Nie jest to problem nowy: tak było w przypadku rezygnacji USA z uczestnictwa w Lidze Narodów, USA i Francji z ratyfikacji konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów, wycofania się Rosji jako strony Europejskiej Karty Energetycznej czy wreszcie niedawne wyjście Stanów Zjednoczonych ze Światowej Organizacji Zdrowia. Nierzadko tego typu kroki wynikały z krótkowzroczności polityki, uległości wobec populistycznej argumentacji czy wręcz świadomej woli ułożenia porządku międzynarodowego na nowo. Wymienione grzechy ciężkie poprzedzone były często grzechami pierworodnymi: brakiem transparencji, inkluzywności i projektowaniem porozumień pod kątem interesów gospodarczych tych samych hegemonów, którzy wiedzeni politycznym kaprysem wywracali stolik.
Bez hierarchii
Na kwestię inkluzywnego i transparentnego tworzenia umów międzynarodowych nakłada się problem hierarchii prawa zależny od optyki prawa międzynarodowego, unijnego i krajowego. W prawie międzynarodowym nie ma hierarchii źródeł prawa. Umowa powołująca organizację międzynarodową, w tym Unię Europejską, ma taką samą moc jak każda inna umowa międzynarodowa. W prawie unijnym traktaty założycielskie tworzące zrąb prawa pierwotnego są hierarchicznie wyższe. W porządkach krajowych prymat zastrzeżony jest dla konstytucji. Z kolei prawo traktatów zasadniczo wyklucza możliwość powoływania się na prawo krajowe (w tym konstytucyjne) jako przesłankę uniemożliwiającą realizację jego litery. Dodatkowo zestawienie orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) deklarującego prymat prawa unijnego zarówno nad prawem krajowym (w tym konstytucyjnym), jak i pozostałym prawem międzynarodowym obowiązującym wewnątrz Unii tworzy obraz bliski mitycznego chaosu, gdzie interlokutorzy prowadzą dialogue des sourds. Nierozwiązywalność problemu prymatu prawa międzynarodowego nad prawem unijnym oraz prawa konstytucyjnego nad prawem międzynarodowym sprowadza się do sprzeczności pomiędzy konkurencyjnymi optykami sądów dających prymat odczytaniu prawa z perspektywy „ich" porządków. Brak bezpośredniej zależności hierarchicznej między tymi organami generuje trudne do rozwiązania spory, a nawet sprzeczności w ich orzecznictwie, czego głośnymi przykładami były orzeczenia TSUE w sprawie Kadi oraz sprzeczne orzeczenia TSUE i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dotyczące tego samego stanu faktycznego w sprawach Niemietz i Hoechst.