Wybory prezydenckie na Białorusi miały miejsce 9 sierpnia 2020 r. Wśród kandydatów, nieznanych w większości Białorusinom, znajdował się również Aleksander Łukaszenko rządzący krajem przez ostatnie 26 lat.
Jak zawsze bezpośrednio przed wyborami emeryci otrzymali niewielki dodatek i jakieś ochłapy rzucono pracownikom budżetówki. Nieźle podkarmiono natomiast urzędników państwowych i organy ścigania oraz złożono im wiele kuszących obietnic. I jeszcze coś: dwóch największych rywali Łukaszenki dających najpoważniejsze nadzieje na lepszą przyszłość zamknięto w więzieniach, a trzeciego kontrkandydata odsunięto z przyczyn formalnych. Wszystkie białoruskie kanały telewizyjne zmieniły swoje programy i niestrudzenie kręciły filmy dokumentalne, jak to Łukaszenko w latach swej prezydentury zamienił piekło w raj.
Przewodnicząca Centralnej Komisji Wyborczej podała na podstawie wyników wyborów liczbę, jak zwykle co pięć lat, którą naród zazwyczaj przełykał bez problemów (jedni z zadowoleniem, inni z wątpliwościami, a jeszcze inni z oburzeniem), 80,1 proc. wyborców głosowało na Łukaszenkę.
Zbyt bezczelne kłamstwo
Władimir Putin pierwszy pogratulował Łukaszence wygranej, choć przewodnicząca CKW Jarmoszyna jeszcze nawet nie policzyła głosów. Za Putinem podążyły kraje utrzymujące przyjazne stosunki z Rosją. Ich przywódcy ? walczący z własnymi narodami w Syrii i Wenezueli nie zapomnieli wirtualnie uścisnąć dłoni Łukaszence.
Jednak Putin niepotrzebnie się pospieszył. Powinien poczekać, dopóki nowego prezydenta nie uznają jego właśni „poddani”. Nie bez powodu jedną z ulubionych maksym starożytnych Rzymian było festina lente (śpiesz się powoli). Pośpiech Putina doprowadził do tego, że stosunek Białorusinów do Rosjan w ciągu kilku dni bardzo się zmienił ? i to nie na lepsze.