Polska ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego jest najgorszą ze wszystkich spośród 27 państw członkowskich Unii. Widzą to już chyba nawet osoby mało interesujące się polityką. Należałoby ją jak najszybciej zmienić, choć zapewne nigdy się tak nie stanie, bowiem obecna jest w interesie największych partii i ich liderów. Oraz – przynajmniej w jego opinii – elektoratu.
Polska ordynacja wyborcza wzmacnia duże partie i uderza w małe
Reformę należałoby rozpocząć od dwóch najprostszych i najbardziej oczywistych spraw – zniesienia progów wyborczych oraz zmiany metody liczenia głosów. Obowiązkowe progi oraz metoda D’Hondta są uzasadnione w przypadku elekcji do parlamentów krajowych, bowiem poprzez eliminację mniejszych ugrupowań oraz zwiększenie reprezentacji największych ułatwiają formowanie stabilnego rządu. Ale takiej potrzeby nie ma w przypadku eurowyborów – nic nie przeszkadzałoby, gdyby partie, które uzyskały 2 lub 4 procent głosów, mogły mieć – odpowiednio – jednego lub dwóch reprezentantów w Brukseli i Strasburgu. Podobnie w przypadku metody liczenia głosów – dlaczego musimy dowartościowywać największe partie, jeśli można byłoby zastosować metody bardziej oddające rzeczywisty rozkład głosów, jak na przykład metodę Hare’a-Niemeyera (dziś obowiązuje jedynie w drugiej części podziału mandatów pomiędzy poszczególnych polityków w ramach jednego ugrupowania)?
Czytaj więcej
Rząd ogłosił utworzenie strefy buforowej wzdłuż granicy z Białorusią, po czym zrobił mały krok wstecz i przełożył wykonanie tego pomysłu o kilka dni, by „dokonać konsultacji”. Analizy potrwają zapewne do poniedziałku po wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się dzieje, dlaczego polska ordynacja zawiera elementy wzmacniające duże podmioty, a uderza w małe, jest oczywista – bo taka jest wola najsilniejszych graczy. Gdyby bowiem wprowadzić rozwiązania, które proponuję, to właśnie ci najsilniejsi mogliby stracić po jednym, dwa mandaty.
Prowadzenie kampanii demoralizuje kandydatów i wyborców
Kolejnym rozwiązaniem do zmiany jest podział Polski na okręgi. Są to całkowicie sztuczne twory, żyjące tylko przez kilka tygodni kampanii, po czym umierające na kolejne pięć lat. Istnienia owych 13 okręgów nic nie uzasadnia, a potworki w stylu okręgu dolnośląsko-opolskiego czy lubusko-zachodniopomorskiego są jedynie efektem radosnej twórczości ustawodawcy sprzed lat. Najgorsze jednak jest to, że prowadzenie kampanii demoralizuje zarówno kandydatów, jak i wyborców, bowiem posłowie do PE nie mają prawie żadnych narzędzi, żeby w Brukseli „załatwić” coś dla swego regionu. Tak to nie działa, natomiast wymogi rywalizacji są takie, że zmuszają polityków do opowiadania bajek, co też oni przez pięć lat nie zrobią dla swych wyborców. Ponadto obecnie rozdział mandatów pomiędzy okręgami jest ruchomy i na przykład my na Śląsku nie mamy pojęcia, czy do Strasburga wyślemy sześciu czy ośmiu eurodeputowanych. Całkowity absurd.