Ustawa – Prawo o szkolnictwie wyższym, nazywana często konstytucją dla nauki lub ustawą 2.0, wprowadziła nową jakość w zakresie oceny jednostek naukowych – tzw. punktozę. To rozwinięcie rozwiązań prawnych, które zawierały głębokie błędy. Poprzednia minister nauki prof. Lena Kolarska-Bobińska i jej poprzedniczka dr hab. Barbara Kudrycka wprowadziły bowiem model wymiernych kryteriów oceny jednostek naukowych. Miał on być cudownym remedium na wszelkie bolączki oraz niedociągnięcia, które niestety nieuzbrojonym okiem łatwo dostrzec w świecie polskiej nauki, oczekującego natychmiastowego uleczenia, nie natomiast długotrwałej i żmudnej kuracji. Tak wyśmiewanej w naszym romantycznym społeczeństwie pracy u podstaw.
Dr Jarosław Gowin jako minister nauki i szkolnictwa wyższego poszedł jeszcze dalej niż jego poprzedniczki, naśladując wzorzec anglosaski, który – po pierwsze – opiera się na innej niż polska mentalności, a po drugie, na innej wrażliwości etycznej. Dlatego warto zapytać: czy ustawa 2.0 stanowiła postęp w stosunku do poprzedniej ustawy o szkolnictwie wyższym w zakresie oceny uczelni wyższych oraz instytutów naukowych?
Rzeczą jasną i bezdyskusyjną jest, że mechanizm oceny jednostek naukowych, to znaczy szkół wyższych i instytutów naukowych, był i jest bardzo potrzebny, bowiem nauka wymaga wymiernych kryteriów oceny. Jest bowiem domeną specjalistów, którzy sami muszą siebie oceniać. Sentencja „Kto będzie pilnował strażników?” stała się nader aktualna we współczesnym świecie, gdzie szkolnictwo wyższe i nierozerwalnie związana z nim sfera badań naukowych stała się jedną z ważniejszych gałęzi gospodarki, a także wielostronnych aspektów życia społecznego. W tym zmieniającym się i rozrastającym światku normy etyczne zbyt często zostają naruszone, a zapewnienia o uczciwości badawczej składane na piśmie stały się normą, chociaż jeszcze kilkadziesiąt lat temu wystarczały słowa przysięgi doktorskiej: „Nadto zobowiązani jesteście przyrzec, iż rozwijać będziecie badania naukowe nie z żądzy zysku i nie dla próżnej chwały, ale w celu odkrywania i upowszechnienia prawdy – największego skarbu ludzkości”. W tym jednym wszyscy są więc zgodni – uczciwe i przejrzyste kryteria oceny akademickiej społeczności muszą istnieć!
Jednak obecna ewaluacja oparta na punktozie poszła za daleko. Opiera ona ocenę na arytmetycznych wzorcach i pozwala na administracyjną ingerencję w kryteria – czyli w liczbę punktów. Jest łatwa do manipulowania, co pokazuje przykład ministerialnej listy czasopism i wydawnictw punktowanych, która była zmieniana już kilkakrotnie. Zmiany te ukazują często różnice pomiędzy faktycznym poziomem czasopisma a przyznaną przez resort punktacją.
Smutne w tym jest to, że uczelnie wyższe, zarówno publiczne, jak i prywatne, przyjęły ten sposób postępowania, biorąc udział w swoistym wyścigu o punkty. Dla tych publicznych – im wyższa punktacja, tym wyższa kategoryzacja, która przekłada się przede wszystkim na środki finansowe płynące z resortu, natomiast dla uczelni prywatnych to prestiż oraz większa swoboda działania. Nie bez znaczenia jest też to, że do jednego koszyka podlegającego parametryzacji wrzucono zarówno instytuty naukowe, w których pracownicy mogą poświęcić więcej czasu na pisanie artykułów, jak i uczelnie wyższe zajmujące się jednocześnie badaniami oraz dydaktyką.