Stało się. Napływające nieoficjalnie sygnały z Waszyngtonu przybrały właśnie formę decyzji. Waszyngton odstępuje od sankcji wobec firm pracujących przy zakończeniu układania gazociągu Nord Stream 2. Decyzję tę trzeba rozpatrywać w dwóch aspektach. Pierwszym pytaniem jest, czy postanowienie podjęto, uwzględniając interes Niemiec czy Rosji, a drugim, co oznacza ono dla relacji polsko-amerykańskich.
W publicznych enuncjacjach dotyczących przyszłości gazociągu mówi się przede wszystkim o Berlinie, o przejawianej przez prezydenta Joe Bidena chęci naprawy stosunków z Niemcami, nadwerężonych za kadencji Donalda Trumpa. Gdyby rzeczywiście tylko o to chodziło, nie byłoby wielkich powodów do niepokoju, choć Kijów byłby zapewne innego zdania. Bez względu na stan relacji polsko-niemieckich nie sposób wyobrazić sobie scenariusza, w którym Berlin formułowałby w stosunku do nas szantaż surowcowy.
Inaczej rzecz się ma przy uwzględnieniu interesów Moskwy. Oczywiście, przesyłanie gazu „do Europy" w zasadzie zapewnia nam lepszą pozycję, gdyż Gazprom traci możliwość odbierania dostaw tylko Polsce. Ale szerszy kontekst jest dla nas wyraźnie mniej korzystny. Skoro tylko Waszyngton i Warszawa walczyły z Nord Stream 2 przeciw Moskwie (i Berlinowi), to ustępstwo Waszyngtonu oznacza poważną porażkę Polski. Tak to jest interpretowane w Waszyngtonie i zapewne podobne głosy za chwilę dobiegną z Moskwy. To zaś da jej przekonanie, że póki Biden w Białym Domu, póty można na różne sposoby dokuczać Warszawie – i nie tylko dokuczać.
Co ta nowa sytuacja oznacza dla relacji polsko-amerykańskich? Przede wszystkim zawsze uważaliśmy Stany Zjednoczone za gwaranta naszego bezpieczeństwa, przecież nie tylko militarnego. To przekonanie ulega poważnemu osłabieniu. Zatrzymanie Nord Stream 2 jest przecież łatwiejsze i mniej kosztowne niż ewentualne przyjście na pomoc Gdańskowi. Kupowanie za wielkie kwoty kolejnych kilku czy kilkunastu amerykańskich rakiet czy samolotów jest korzystne dla amerykańskich firm, ale samo w sobie nie zapewni nam ochrony przed atakiem, gdyby taki nastąpił. Polska nie może liczyć, przynajmniej na razie, na nieistniejące wspólne siły europejskie, ale brak wsparcia z tej strony przynajmniej nie oznacza płacenia wygórowanych rachunków za sojusznicze obietnice.
Powstanie Nord Stream 2 nie stanowi bezpośredniej groźby dla Polski. Oznacza jednak zapowiedź głębszej zmiany w odnoszeniu się USA do nas, wyrażającej się w haśle „my wam radzimy, radźcie sobie sami". Ostentacyjny brak kontaktu telefonicznego z prezydentem Dudą ze strony prezydenta Bidena, nawet przy tak dogodnej okazji jak święto 3 maja, to pozornie powód do satysfakcji dla przeciwników obecnego rządu, lecz w rzeczywistości do głębokiego zaniepokojenia przyszłością podstawowego założenia bezpieczeństwa Polski. Kto w Warszawie czy Waszyngtonie cieszy się skutecznością działań na rzecz schładzania wzajemnych relacji, ten nie rozumie, jakie ryzyko stanowi to dla Polski.