Na łamach „Rzeczpospolitej" ukazał się wywiad z Jarosławem Kaczyńskim, którego wydźwięk w kontekście sporu o Trybunał Konstytucyjny na pierwszy rzut oka – przynajmniej w paru punktach – może się wydawać bardzo koncyliacyjny. Czytamy tam m.in.: „My nie zabiegamy, by mieć większość polityczną w Trybunale (...). Jesteśmy gotowi wybierać osoby zgłoszone przez inne opcje polityczne". Jednak właśnie to sformułowanie i parę innych tez budzi moje wątpliwości jako prawnika.
Nie jak, ale kogo
Moja opinia nie jest głosem w sporze politycznym, próbuję tylko podjąć normalną prawniczą polemikę z niektórymi twierdzeniami osoby będącej przecież także prawnikiem. Po pierwsze, ponieważ nie jestem politykiem, i po drugie, ponieważ z szacunku dla moich nauczycieli i studentów muszę się trzymać wiedzy wypracowanej przez wieki w nauce prawa.
Teza nr 1 – rozpowszechnione wśród polityków przekonanie o możności bądź niemożności „posiadania większości w Trybunale" wydaje się początkiem wszelkiego zła w toczonej o TK dyskusji. W pełni się więc zgadzam z Jarosławem Kaczyńskim, kiedy w tym samym wywiadzie stwierdza konieczność „mniej [moim zdaniem nie tylko mniej, lecz w ogóle – J.Z.] partyjnego charakteru Trybunału" i wskazuje na prawnicze umiejętności, długoletnie doświadczenie oraz odwagę jako konieczne atrybuty sędziów.
Otóż to – w innym miejscu (w „Rzeczpospolitej" z 27 maja ub.r. i w „Gazecie Wyborczej" z 10 grudnia ub.r.) wyraziłem już opinię, że procedura wyboru sędziów TK (jak?) ma charakter drugorzędny wobec kryteriów doboru i sposobu selekcji kandydatów (kogo?). Problem polega jednak na tym, że żadne dotychczasowe działania aktualnej większości parlamentarnej nie wskazują na takie intencje, wręcz przeciwnie. Podobnie było zresztą z poprzednią władzą – znacznie większym grzechem czerwcowej ustawy PO niż wybieranie sędziów na zapas wydaje się właśnie dodatkowe upartyjnienie selekcji kandydatów i rezygnacja z jakiejkolwiek ich merytorycznej weryfikacji w drodze parlamentarnych oraz pozaparlamentarnych konsultacji.
Z punktu widzenia reprezentowanej przeze mnie dziedziny (teorii i filozofii prawa) sytuacja jest więc jasna i prosta – trzeba stworzyć taki system selekcji i wyboru, który wykluczy jakąkolwiek możliwość podejrzenia o chęć posiadania swoich sędziów w Trybunale. Moim zdaniem nie jest to niemożliwe, powstaje tylko pytanie, czy politycy rzeczywiście i szczerze tego chcą.